Temat oparty jest na mitologii greckiej, tragedia Semele opisana jest w „Metamorfozach” Owidiusza. Autorem libretta jest William Congreve i zdaniem Piotra Kamińskiego uznawane jest ono za jedno z najpiękniejszych w całej historii opery.
Händel napisał ten utwór w ciągu miesiąca. Premiera odbyła się 10 lutego 1744 roku w Covent Garden Theatre w Londynie w ramach cyklu koncertów odbywających się w czasie Wielkiego Postu. Nie był to wielki sukces, widzowie oczekiwali w tym okresie tematów biblijnych (dzieło określono jako „wykonanie na sposób oratorium”), śpiewano po angielsku, czym zirytowano wielbicieli opery włoskiej… Zmysłowy i frywolny był też erotyzm dzieła i opętanie Semele Jowiszem.
Po kilku prezentacjach opera popadła w całkowite zapomnienie. Dopiero w XX wieku rozpoczyna się jej wielki renesans, przejawiający się w relatywnie częstej obecności dzieła na scenach, a także kilku wybitnych rejestracjach płytowych.
W partii tytułowej w nowej monachijskiej produkcji wystąpi Brenda Rae, Jowiszem (Jupiterem) będzie Michael Spyres, Apollem Jonas Hacker, Junoną Emily D’Angelo, Ino Nadezhda Karyazina, Iris Jessica Niles, Kadmusem / Somnusem Philippe Sly, Arcykapłanem Milan Siljanov. Jakub Józef Orliński wcieli się w postać Atamasa, króla miasta Orchomenos w Beocji. Według mitu to on po poślubieniu siostry Semele, Ino, wychowa małego Dionizosa. Będzie to debiut polskiego kontratenora w Bayerische Staatsoper. Wszystkie spektakle poprowadzi Gianluca Capuano.
Reżyserem spektaklu jest Claus Guth, jest to jego trzecia realizacja w Operze Bawarskiej, po „Luizie Miller” Giuseppe Verdiego w 2007 roku i „Domu krwi” („Bluthaus)” Georga Friedricha Haasa. Scenografię stworzył Michael Levine, kostiumy Gesine Völlm, choreografię Ramses Sigl.
Premiera planowana jest na 15 lipca 2023 na scenie Prinzregententheater, odbędą się jeszcze cztery spektakle: 18, 20, 22 i 25 lipca 2023 roku. Pierwszy spektakl transmitowany będzie na żywo w radiu BR-Klassik.
Podczas wydarzenia występują soliści i zespoły Bayerische Staatsoper (Opera Bawarska), Bayerisches Staatsorchester (Orkiestra Bawarska) oraz Bayerisches Staatsballett (Balet Bawarski). Po raz pierwszy festiwal miał miejsce w 1875 roku. Wystawiono wtedy opery Wolfganga Amadeusza Mozarta i Richarda Wagnera.
W tym roku Münchner Opernfestspiele odbywa się od 23 czerwca do 31 lipca 2023 roku. Pokazywanych jest kilkanaście produkcji Opery Bawarskiej, zarówno opery, przedstawienia baletowe, jak i koncerty symfoniczne. Można zobaczyć m. in. „Hamleta” Bretta Deana, „Borysa Godunowa” Modesta Musorgskiego (w tej produkcji partię Fiodora wykonała polska mezzosopranistka Daria Proszek), „Salome” Ryszarda Straussa (w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego), „Così fan tutte” Wolfganga Amadeusza Mozarta, „Lohengrin” i „Tristan i Izolda” Ryszarda Wagnera oraz „Aida” Giuseppe Verdiego. W premierze „Semele” George’a Friedricha Händla udział weźmie Jakub Józef Orliński, polski kontratenor wykona partię Atamasa.
Wystawienia odbywają się w kilku miejscach w Monachium, m. in. na scenie Opery Bawarskiej oraz Prinzregententheater. W cyklu „Opera for All” na Placu Maxa Józefa przed Opera Bawarską spektakle z teatru transmitowane są na żywo.
Polski bas Aleksander Teliga i polski baryton Stanisław Kuflyuk wystąpili 2 i 7 lipca 2023 roku w dwóch spektaklach wielkiej opery Sergiusza Prokofiewa pt. „Wojna i pokój”. Aleksander Teliga wcielił się w partię Hrabiego Ilii Rostowa. Artysta w przyszłym sezonie zadebiutuje w Operze Bawarskiej w „Nosie” Dmitrija Szostakowicza (partia Doktora i Ojca) w inscenizacji Barriego Kosky’ego w koprodukcji z madryckim Teatr Real, w tej realizacji wystąpiło czworo polskich śpiewaków. W najbliższym czasie Teliga wystąpi także na festiwalu w Heidenheim w Niemczech (Wielki Inkwizytor w „Don Carlosie”) oraz Książę w „Romeo i Julii” Gounoda w Theather an der Wien.
Stanisław Kuflyuk brał udział w premierze „Wojny i pokoju” w marcu 2023 roku w Operze Bawarskiej, polski baryton kreował w tym wieloobsadowym dziele dwie role: Marszałka Berthiera i doktora Métiviera. Zapis premierowego spektaklu można obejrzeć na stronie Bayerische Staatsoper i kanale arte.tv. Występ w „Wojnie i pokoju” był debiutem Kuflyuka na tej scenie.
Operę poprowadził słynny dyrygent rosyjski Vładimir Jurowski, od 2017 roku dyrektor naczelny i dyrektor artystyczny Rundfunk-Sinfonieorchester w Berlinie. W 2021 roku został generalnym dyrektorem muzycznym Bayerische Staatsoper w Monachium. Jest synem dyrygenta Michaiła Jurowskiego i wnukiem kompozytora Vladimira Jurowskiego.
Reżyserem „Wojny i pokoju” jest Dmitri Tcherniakov, jeden z największych twórców teatralnych naszych czasów, pracujący w Metropolitan Opera, Staatsoper Unter den Linden w Berlinie, Opéra national de Paris, Operze w Hamburgu, Operze w Wiedniu, Operze w Zurychu, Teatro alla Scala w Mediolanie i Metropolitan Opera w Nowym Jorku. W Operze Bawarskiej zrealizował kilka spektakli, m. in. „Chowańszczyznę” Modesta Musorgskiego, „Dialogi Karmelitanek” Francisa Poulenca czy „Szymona Boccanegrę” Giuseppe Verdiego.
„Wojna i pokój”, opera napisana przez Sergiusza Prokofiewa na kanwie wielkiej powieści Lwa Tołstoja Prokofiewa, to dzieło, którym wstępuje kilkudziesięciu solistów. W tej produkcji udział wzięli m. in. Olga Kulchynska (Natasza), Andrei Zhilikhovsky (Andrzej Bołkoński), Alexandra Yangel (Sonia), Violeta Urmana (Maria Dmitrijewna Achrossimowa), Bekhzod Davronov (Kuragin), Alexei Botnarciuc (Dołochow), Sergei Leiferkus (Książę Mikołaj Bołkoński i Matwiejew).
W partii Piotra Bezuchowa wystąpił armeński tenor Arsen Soghomonyan, którego warszawska publiczność może pamiętać z V Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Stanisława Moniuszki. W 2004 roku, artysta (wtedy jako baryton) zdobył III nagrodę w kategorii głosów męskich i Nagrodę Publiczności przyznawaną przez Ogólnopolski Klub Miłośników Opery „Trubadur”.
Tomasz Pasternak: Pani głos jest generalnie określany jako mezzosopran, ale Pani wykracza poza tę klasyfikację. Śpiewa Pani wiele różnych ról, także tych, które przypisywane są sopranowi. Gdzie tak naprawdę znajdują się granice głosu? Gdzie są granice Pani głosu?
Joyce DiDonato: Nie jestem do końca tego pewna. Zawsze starałam się wykonywać role, w których czułam, że mogę zabłysnąć, ale także wnieść do nich coś wyjątkowego. Czuję się niesamowicie szczęśliwa, że mój mezzosopran pozwala mi na tak wiele możliwości, ponieważ nigdy, ani przez chwilę, nie miałam szansy, by się nudzić lub pogrążyć w rutynie. Wręcz przeciwnie – wydaje mi się, że brakuje mi czasu na poznanie całego repertuaru, jakiego bym chciała i jakim mogłabym być zainteresowana!
Pani głos jest rozpoznawalny po kilku sekundach, to cecha niewielu artystów. Jest Pani wielką indywidualnością. Ale też śpiewa Pani z ogromną odwagą interpretacyjną. Czy własne podejście, sposób kreowania roli rzeczywiście wymaga odwagi? Pani nie odtwarza, a kreuje, trochę wbrew tradycji? Czy trzeba się trzymać tradycji?
Och, to wiele dla mnie znaczy. To coś, do czego dążę i do czego gorąco zachęcam młodych śpiewaków, kiedy z nimi pracuję. Prawdziwym wyzwaniem dla śpiewu operowego jest to, że tak wiele legendarnych, kultowych i niemal doskonałych interpretacji pojawiło się przed nami. Musimy je szanować, oddać im hołd i uznać to dziedzictwo. Ale jeśli jednak poddamy się temu całkowicie bezkrytycznie i będziemy dążyć do ich odtworzenia, nie będziemy tworzyć sztuki. Wtedy po prostu staramy się naśladować inny głos lub innego interpretatora. Nie sądzę, żeby Mozart czy Mahler tego chcieli. Musimy więc w jakiś sposób oddać wielką cześć naszym poprzednikom, ale musimy nadal wykonywać głęboką i wnikliwą pracę studiów i poszukiwań. Tak, abyśmy mogli stworzyć, jakby po raz pierwszy, wielkie arcydzieła. To wspaniała lekcja życia, nauka zaznaczenia swojej artystycznej obecności w naszym konkretnym czasie.
W swojej interpretacji, moim zdaniem, stosuje Pani dość nietypową, głęboko skupioną artykulację opartą na spółgłoskach. Nacisk na spółgłoski bardzo zwiększa dramaturgię przekazu. Ale oczywiście operuje Pani techniką belcanta, czyli „pięknego śpiewu”. Jak ważna jest dla Pani technika belcanta i jak ważna jest artykulacja spółgłosek?
Myślę, że podejście belcanto powinno zawsze stanowić absolutny „punkt zerowy” techniki wokalnej. Wtedy można świadomie poruszać się w obrębie tej szkoły śpiewu, ale także wykraczać poza nią, kiedy wymaga tego narracja danego utworu czy danej partii operowej. Kluczowa jest umiejętność belcanta, z naciskiem na powracanie do niego. Według mnie, niezależnie od repertuaru. A jeśli chodzi o spółgłoski? Ja je kocham! Sposobem, jakim używam np. „s” lub zatrzymuję się na „m” mogę pokazać niezliczone zakresy emocjonalne. Tak mogę malować głosem. To ogromna skarbnica możliwości interpretacyjnych w niekończącym się świecie spółgłosek! Bo w śpiewie ważny jest też wyraz, nie tylko perfekcyjne brzmienie.
Czy Pani przygotowując nową rolę lub wracając do partii, którą już Pani wykonywała, pracuje z coachem wokalnym? Czy śpiewak powinien radzić się innych osób?
Oczywiście, zawsze pracuję z coachem wokalnym. To ktoś, kto może mi pomóc w dalszym znajdowaniu większej swobody technicznej, tak abym mogła w pełni wyrazić wszystko, czego chcę poprzez muzykę. To dla mnie niekończące się zadanie. I takie, które naprawdę kocham. Ale wszystkie prace interpretacyjne wykonuję samodzielnie.
Jak wybiera Pani swoje role? Co decyduje o tym, że chce Pani zaśpiewać daną postać? Czy musi być Pani zainteresowana postacią, żeby ją zagrać? A może ważniejszy jest dramat?
Muszę wiedzieć, że dzięki mojej kreatywności i możliwościom mojego głosu mogę rzucić nowe światło na coś bardzo prawdziwego w proponowanej mi postaci. Z radością mogę powiedzieć, że chyba nie zetknęłam się z rolą, której granie nie przypadło mi do gustu. Jeśli moim celem jest odnalezienie emocjonalnego rdzenia i prawdy bohatera lub bohaterki (wykonuję też przecież role męskie, tzw. „partie spodenkowe”), muszę sprawić, że widzowie uwierzą we wszystko!
Czy woli Pani partie komiczne czy raczej tragiczne?
Ach, nie mogłabym żyć bez żadnego rodzaju z tych partii! Oba rodzaje ról, jeśli można tak powiedzieć, wychodzą z tego samego źródła – z teatralnej kreacji. I naprawdę kochałam wszystkie moje role. Naprawdę. Czuję, że w mojej karierze trafiłam w samo sedno repertuaru! I mogłam się z nim zmierzyć!
Kreuje Pani bardzo dużo dzieł współczesnych. Wiele oper zostało napisanych specjalnie z myślą o Pani głosie. Co Pani sądzi o repertuarze operowym XXI wieku i co szczególnie Panią w nim pociąga?
Myślę, że nowy repertuar jest niezwykle potrzebny. To absolutny dar dla każdego artysty, który chce być także twórcą. Ten ekscytujący proces narodzin nowego utworu nauczył mnie, jak to jest tworzyć coś, czego publiczność jeszcze nie zna i w stosunku do czego nie ma żadnych oczekiwań. To też pomaga mi w kreowaniu „standardowego” repertuaru. Ponieważ zawsze chcę, aby widzowie doświadczyli tego tak, jakby to był pierwszy raz.
Kiedy po raz pierwszy odwiedzam jakiś kraj lub śpiewam dla nowej publiczności lubię w jakimś stopniu pokazać, kim jestem. Program, który zaprezentuję w Operze Leśnej w Sopocie w pełni odzwierciedla to, gdzie jestem dzisiaj, z kilkoma nawiązaniami do mojej przeszłości. Chcę wnieść coś, co widzom będzie się podobać, ale mam nadzieję, że głęboko ten program przeżyją. Chciałabym, żeby publiczność trochę popłakała, ale trochę się pośmiała i poczuła chęć do tańca! Między rzędami!
Czy podczas podróży po różnych krajach lubi Pani próbować kuchni i specyfików lokalnych? Czy jest czas na to, by poznać kulturę lokalną?
Absolutnie tak! Zdecydowanie lubię żyć, kiedy pracuję! Czego powinnam spróbować w Polsce?
Moim zdaniem zupy z botwiny, młodych buraków. A także sezonowo dostępnej młodej kapusty, mamysezon na nowalijki. W Polsce nieśmiertelne są pierogi, gołąbki, bigos i zupa pomidorowa.
Dziękuję za te wskazówki, będę szukała tych potraw. Do zobaczenia w Operze Leśnej.
Dziękuję za rozmowę. Do zobaczenia!
Wywiad z Joyce DiDonato ukazał się w książce programowej 13. NDI Sopot Classic Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego. ORFEO Fundacja im. Bogusława Kaczyńskiego objęła to wydarzenie patronatem medialnym. Zamieszczamy tę rozmowę również na naszym portalu.
Giovanni Pacini zmarł w Pescii w Toskanii w 1867 roku. Imponujący jest jego dorobek operowy (ponad siedemdziesiąt dzieł scenicznych, choć sam wspomina o stu) w porównaniu chociażby z Rossinim czy Händlem. To jeden z najbardziej płodnych kompozytorów w historii opery, teraz niestety całkowicie zapomniany.
Próby wskrzeszenia utworów Paciniego spotykały się z wielkim zainteresowaniem, ale nie spowodowały renesansu jego twórczości. Sensacją był występ Leyli Gencer w tytułowej partii Safony w 1967 roku w Neapolu, pod dyrekcją Franca Capuany. Wspaniałą interpretację Medei, pod batutą Richarda Bonynge’a zaprezentowała w 1993 roku w Savonie polska sopranistka Jolanta Omilian, artystka o wielkiej międzynarodowej karierze, o której sukcesach wciąż mało wiemy w Polsce. Kilka wspaniałych nagrań, np. „Ostatnie dni Pompejów” (rejestracja z festiwalu Viale d’Istria w Martina Franca, specjalizującego się w odkrywaniu zapomnianych dzieł, z udziałem tak wielkich nazwisk jak Raul Gimenez i Iano Tamar, pod dyrekcją Giuliana Carelli, wydane przez firmę Naxos), czy „Maria, królowa Anglii”(z Nelly Miricioiu, Williama Matteuzzi, Bruce’a Forda i Alastaira Milesa, pod dyrekcją Davida Parry’ego, opublikowane przez nieocenioną Opera Rara) nie przyczyniły się do większej obecności dzieł Paciniego na scenach operowych i nadal traktowane są jako ciekawostka.
Kompozytor urodził się w Katanii na Sycylii. Jego działalność przypadła na czasy, kiedy triumfy święcili Gioachino Rossini (z którym zresztą Pacini bardzo się przyjaźnił), Vincenzo Bellini i Gaetano Donizetti. Styl Paciniego został też przyćmiony przez wzrastającą popularność Giuseppe Verdiego.
Za jeden z jego największych triumfów uchodzi wspomniana opera „Saffo”, ale i to dzieło sporadycznie obecne jest we współczesnym repertuarze operowym. Twórczość tego fascynującego artysty czeka na kolejne odkrycie, jak też i twórczość innych kompozytorów epoki, by wymienić tylko takie nazwiska jak Saverio Mercadante, Nicola Vaccai, Michele Carafa, Carlo Coccia, czy bracia Federico i Luigi Ricci.
Royal Opera Festival, organizowany już po raz piąty przez Stowarzyszenie Passionart postawił sobie za zadanie przypominanie twórczości Gioachino Rossiniego, włoskiego geniusza stylu belcanto. W programie tego wspaniałego wydarzenia znajdują się mało znane kompozycje Łabędzia z Pesaro lub często dzieła nigdy jeszcze w Polsce nie wystawiane. Tak było np. z „Armidą”, której prezentacja w ubiegłym roku była polską prapremierą tego ekwilibrystycznego utworu. Podczas ROF można było posłuchać tak wspaniałych oper jak „Tankred”, „Hermiona”, czy „Elżbieta, królowa Anglii”. Ale prezentowane są także dzieła bardziej znane, jak np. „Signor Bruschino” czy „Cyrulik sewilski”, w obecnej edycji festiwalu. Organizowana jest Akademia Belcanto, warsztaty mistrzowskie dla młodych śpiewaków.
Większość muzycznych wydarzeń prezentowanych jest w Filharmonii im. Karola Szymanowskiego w Krakowie, która w 2021 roku dołączyła do organizacji Royal Opera Festival. W roku 2023 ROF po raz kolejny współpracuje z Belcanto Opera Festival Rossini in Wildbad, jednym z dwóch (po Pesaro) najważniejszych wydarzeń poświęconych twórczości Rossiniego na świecie.
Ale festiwal, tak bardzo hołubiący Rossiniego, rozpoczął pierwszą edycję od dzieł Stanisława Moniuszki. Były to m. in.: „Msza łacińska Des-dur”, „Ecce lignum crucis”, „Do Boga” i „Gorzkie żale”, utwory, które ponoć zachwycały również Rossiniego. W ramach festiwalu prezentowano również twórczość Księcia Józefa Michała Ksawerego Poniatowskiego, rówieśnika Rossiniego, przyjaciela Verdiego, twórcy 12 oper, którego dzieła wystawiano w Londynie, Paryżu, Rzymie i mediolańskiej La Scali. Zamierzeniem festiwalu jest bowiem przedstawienie epoki wielkiego włoskiego kompozytora, jego muzycznego świata i kompozycji kompozytorów jemu współczesnych.
Stąd pomysł na „odkopanie” opery „Gli Arabi nelle Gallie”. Utwór Paciniego ma wszystko, czego wymagalibyśmy od elektryzującego dzieła muzycznego dramatu. Są wyraziści bohaterowie, z których każdy może popisać się brawurową arią, są duety i sceny zbiorowe, a nade wszystko belcantowa melodyjność i upojność muzycznej opowieści. Premiera w La Scali w 1827 roku się ogromnym sukcesem i w ciągu najbliższych kilku lat wystawiono „Arabów” we Francji, Hiszpanii i Austrii, a także, w 1834 roku, w Nowym Jorku w Stanach Zjednoczonych. I potem „Arabowie” całkowicie zniknęli…
Treść utworu osadzona jest w czasach panowania Karola Młota, małoletni Clodomir, pochodzący z dynastii Merowingów i księżniczka Ezilda objęci zostają dynastycznym małżeństwem, już wtedy bardzo się kochają. Chłopiec, porwany przez Maurów, wraca jako Agobar, mauretański wódz, który chce podbić Galię (stąd tytuł „Arabowie w Galii”). Kochankowie poznają się po pierścieniach, w dramatycznych scenach w Olwernii, której książę Leodato opętany jest miłością do Ezildy. Tło historyczne jest oczywiście pretekstem do przedstawienia pięknego śpiewu, opera kończy się źle, Agobar (Clodomir) umiera na rękach swojej małżonki.
Serena Farnocchia w partii Ezildy udowodniła swój kunszt belcanta, zarówno techniczną sprawnością koloratury, jak też umiejętnością wzruszenia słuchacza przemyślaną interpretacją. Krystalicznie ciemnym kontraltem operowała Diana Haller, jako Leodato potrafiła być wokalnie zarówno bohaterska, jak i liryczna. Dość jasno brzmiał bas-baryton Roberta Lorenziego w partii Gandaira, ale i on był wspaniały wyrazowo. Trochę w cieniu tych bohaterów stał Michele Angelini (Agobar), tenor, którego rok temu podziwiałem w „Armidzie”. Jego głos potrafi poruszać się w meandrach belcanta i pięknie, w sposób bohaterski walczyć z nutami, nawet jeśli tego wieczoru oczekiwano więcej tenorowego blasku.
W krakowskim wykonaniu mistrzem wieczoru okazał się dyrygent Marco Alibrando, precyzyjnie czuwając nad pizzicato smyczków. Ale potrafił wydobyć żarliwą treść orkiestry i sprawić, by muzycy Filharmonii Krakowskiej operowali cudowną barwą i wielką starannością, nie tylko w rasowej, stanowiącej streszczenie uwerturze, ale także podczas całego przebiegu tego nasączonego dramatem utworu.
W pierwszych edycjach koncerty odbywały się w amfiteatrze w Mrągowie nad urokliwym jeziorem Czos. Obiekt jest jednym z największych tego typu w Polsce, oddany do użytku w 2012 roku. Widownia liczy ponad 5 tysięcy miejsc. W tegorocznej edycji koncerty odbędą się na dziedzińcu Zamku w Rynie.
Fundacja AVANGART jest organizatorem oraz wykonawcą wielu koncertów i przedstawień artystycznych w Polsce i za granicą. Mazurski Festiwal Operowy „Belcanto” jest jej sztandarowym i cyklicznym projektem. Do udziału w Festiwalu zapraszani są wybitni soliści operowi, a także młodzi artyści wybierani na podstawie kursów mistrzowskich organizowanych przez Fundację AVANGART. Prezentowane są także spektakle operowe i operetkowe, w 2017 roku była to „Cyganeria” Giacomo Pucciniego, w 2018 roku „Księżniczka czardasza” Imre Kálmána, w 2020 roku „Cyrulik sewilski” Gioachina Rossiniego.
W programie Gali VIII Mazurskiego Festiwalu Operowego „Belcanto” 15 lipca 2023 W repertuarze znajdą się przeboje opery, operetki, a także polskiej muzyki popularnej lat 70 i 80. Wystąpią: Katarzyna Zając – Caban (sopran), Anna Bernacka (mezzosopran), Dawid Kwieciński (tenor), Tomasz Rak (baryton), Piotr Wołosz (bas) i olsztyński Chór BELCANTO. Orkiestrą symfoniczną Fundacji AVANGART zadyryguje Wojciech Semerau – Siemianowski, a koncert w reżyserii Magdaleny Wołosz poprowadzi Jan Połowianiuk.
Bilety do nabycia w Punkcie Informacji Turystycznej w Rynie oraz na portalu www.ebilet.pl.
Fundacja AVANGART zaprasza także na dwa koncerty kameralne 9 lipca 2023 roku do Mrągowa i 10 lipca 2023 roku do Giżycka.
Nazwa ansamblu pochodzi od kameralnej opery Marca-Antoine’a Charpentiera „Les Arts Florissants” („Kwitnące sztuki”) skomponowanej w 1865 roku. Libretto ma charakter alegoryczny, tytułowe Kwitnące Sztuki: Muzyka, Poezja, Malarstwo i Architektura wciągnięte są w spór między Pokojem i Niezgodą, w idyllicznych czasach panowania Ludwika XIV (Króla Słońce). Dzieło zafascynowało francusko-amerykańskiego klawesynistę i dyrygenta Williama Christiego na tyle, że postanowił nazwać tak swój założony w 1979 roku zespół. Opera Charpentiera była jedną z pierwszych produkcji Les Arts Florissants, wkrótce też nagranej i wydanej przez Harmonię Mundi w 1982 roku.
Z Les Arts Florissant współpracowali tak wspaniali dyrygenci jak m. in.: Marc Minkowski, Christophe Rousset, Hugo Reyne, czy Hervé Niquet. I wspaniali soliści: Danielle de Niese, Sonya Yoncheva, Lea Desande, Mark Padmore, Dominique Visse, Stéphanie d’Oustrac, Sandrine Piau, Marc Mauillon, Toby Spence, Véronique Gens, Artur Stefanowicz, Jakub Józef Orliński i wielu, wielu innych. Swoje produkcje realizowali z tym zespołem wielcy reżyserzy: m. in.: Robert Carsen, Jean-Marie Villégier, Luc Bondy, Deborah Warner, David McVicar, czy Claus Guth i choreografowie, m. in.: Béatrice Massin, Ana Yepes, Jirí Kylián czy Trisha Brown. Nagrali blisko 120 płyt CD i DVD.
Les Arts Florissants na przestrzeni ponad 40 lat swojej działalności zyskał status barokowej legendy. Śpiewacy i instrumentaliści pod wodzą Christiego przywracają do życia zapomniane utwory twórców epoki baroku. Jest to nie tylko muzyka z czasów Króla Słońce, to także dzieła m. in. kompozytorów angielskich czy włoskich. Fundacja „The Les Arts Florissants – Wiliam Christie” prowadzi też działalność naukową i wydawniczą, to im zawdzięczamy odkrycie i rekonstruowania wielu zapomnianych dzieł i twórczości kompozytorów, którzy zaginęli w mrokach dziejów. Sam Christie, jak czytamy w artykule Doroty Szwarcman pt. „William Christie i jego ogrody” w programie do tegorocznej edycji festiwalu powiedział, że liczba utworów napisanych we Włoszech w latach 1600 – 1800 jest po prostu oszałamiająca, a kompozytorzy szkoły włoskiej nie zostali jeszcze należycie zbadani.
Zespół od lat pojawia się wszędzie na świecie, w każdym sezonie daje około stu koncertów i przedstawień operowych, m. in.: w Paryżu, Nowym Jorku, Brukseli, Wiedniu, czy Salzburgu. Relatywnie często przyjmują zaproszenia także do występów w Polsce.
W ostatnich latach uruchomiono też kilka programów edukacyjnych dla młodych muzyków, np. odbywająca się co dwa lata Akademia Le Jardin des Voix. Są artystami – rezydentami w Philharmonie de Paris.
Wiliam Christie, który stworzył jeden z najbardziej fascynujących przedsięwzięć muzycznych w ostatnim czasie, jest klawesynistą, dyrygentem, muzykologiem i pedagogiem. Urodził się w Buffalo, od 1971 roku mieszka we Francji. Często współpracuje z Berliner Philharmoniker oraz z Orchestra of the Age of Enlightenment w roli dyrygenta gościnnego na festiwalach operowych, np. Glyndebourne, lub w teatrach operowych, np. Metropolitan Opera w Nowym Jorku, Opernhaus w Zurychu czy Opéra National de Lyon. W przyszłym roku skończy 80 lat.
Od 2007 roku dyrygentem zespołu jest również brytyjski tenor Paul Agnew, który w 2019 roku został mianowany współdyrektorem muzycznym Les Arts Florissants.
Podczas 13. NDI Sopot Classic Les Arts Florissants wystąpił w bardzo kameralnym składzie: dwoje skrzypiec (Emmanuel Resche-Caserta, Augusta Mckay Lodge), wiolonczela (Cyril Poulet) i klawesyn (William Christie). Zapowiadano udział dwóch kontratenorów, którzy oprócz utworów solowych mieli śpiewać także kontratenorowe duety. Niestety Carlo Vistoli rozchorował się i finalnie wystąpił tylko jeden z nich, Hugh Cutting. Christie zmuszony był więc zmienić repertuar, na rzecz zwiększenia muzyki instrumentalnej, ale także pozycji wykonywanych przez Cuttinga.
Usłyszeliśmy dzieła Dario Castellego, Giovanniego Battisty Fontany, Girolama Frecobaldiego i Daria Castelli, ale także Antoniego Vivaldiego, Antoniego Caldary i Georga Friedricha Händla. Les Arts Florissants w tak kameralnym składzie sięgnęła muzycznych szczytów, tworząc niezwykłą, intymną wręcz atmosferę. Olśniewali precyzją i blaskiem specyfiki instrumentów dawnych, brzmieli pięknie w trudnej akustyce kościoła. To też przykład partnerstwa w muzyce, wszyscy instrumentaliści grali organicznie, muzycznie się uzupełniając, ale i ze sobą polemizując. Czuło się, że wszyscy włożyli w to całe swoje serce.
Pięknie i nośnie zabrzmiał mięsisty kontratenor Hugha Cuttinga, z oniryczną górą, jedwabną średnicą i imponującym dramatycznie rejestrem piersiowym. Publiczność wypełniła kościół św. Jerzego tak, że dosłownie pękał on w szwach. I tak gorąco przyjęła Les Arts Florissants, że zespół zaprezentował aż dwa bisy.
13 NDI. Sopot Classic to także rozstrzygniecie 7. edycji Konkursu Kompozytorskiego im. Krzysztofa Pendereckiego. Wojciech Rajski w wywiadzie dla ORFEO opowiadał, że podczas „Koncertu polskiego” możemy posłuchać współczesnej muzyki polskiej. (…) Oprócz kompozycji laureata pierwszej lub drugiej nagrody, prezentujemy dzieło Krzysztofa Pendereckiego, patrona konkursu, a także kompozycję nowego członka jury. Teraz będzie to Joanna Wnuk-Nazarowa, której utwór nagraliśmy na płytę w ubiegłym roku.
W gronie jury zasiadały na przestrzeni dziejów tak wspaniałe nazwiska jak m. in.: Krzysztof Meyer, Stanisław Moryto, Paweł Mykietyn, Tadeusz Wielecki, Mikołaj Górecki, Krzysztof Olczak, Marian Borkowski, Eugeniusz Knapik, Daniel Cichy, czy Paweł Łukaszewski. Idea stworzenia konkursu dla młodych twórców znalazła poparcie Krzysztofa Pendereckiego i jego imię noszą sopockie zmagania kompozytorskie.
Konkurs przeprowadzany jest co dwa lata. W gronie nagradzanych znaleźli się m. in. Wojciech Michno, Aleksandra Chmielewska, Piotr Peszat, Szymon Wieczorek, Martyna Kosecka, Klaudia Rabiega, Krystian Neścior, czy Andrzej Ojczenasz. Kamil Cieślik, kilkukrotny laureat, pełnił w tej edycji funkcję sekretarza jury, w skład którego weszli Krzysztof Meyer, Rafał Augustyn, Rafał Janiak, Daniel Cichy i Joanna Wnuk-Nazarowa.
Nie przyznano pierwszej nagrody. Drugą otrzymał studiujący na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie na wydziale Kompozycji i Teorii Muzyki Sangjun Lee (w klasie ad. dr Miłosza Bembinowa). Student I roku studiów magisterskich w ostatnim czasie zdobył laury na 6 konkursach kompozytorskich, m. in. na Franz Schubert International Music Competition 2023 i Vivaldi International Music Competition 2023 (w obu – I nagroda). W Sopocie doceniono jego kompozycję „Jwibulnori” na 19 instrumentów smyczkowych. I ten utwór zagrano na „Koncercie Polskim”.
To gęsto nasycone dzieło, właściwie bez chwili oddechu. Opowiada o koreańskim zwyczaju powitania Nowego Roku, trwającym trzy dni. To święto nie jest fiestą, jak w Europie, to czas refleksji, oddawania czci przodkom, ale także zaklinania nadchodzącego czasu, zapewnienia zdrowia i dobrych plonów. Na polach ryżowych zapalano ogniska i wypalano chwasty, wielkość ognia przepowiadała przyszłość. Jwibulnori to jedna z najstarszych zabaw ludowych. Obecnie to czas zabaw i wróżb, jak nasze Andrzejki, zamiast ognisk używa się specjalne skonstruowanych pochodni, które tworzą piękne świetliste kształty.
Sangjun Lee chciał w tej trzyczęściowej kompozycji przedstawić magiczny świat koreańskich tradycji, które przekazywał mu jego dziadek. Może dlatego w ostrzegających brzmieniach smyczków są tu muzyczne motywy ludyczne, bardzo kojarzące mi się atmosferą ludowej tradycji słowiańskiej, trochę jak u Leoša Janáčka czy Fryderyka Chopina. Dzieło Lee jest bowiem bardzo plastyczne, pobrzmiewają tu też echa kompozycji filmowej.
Ale „Koncert Polski” rozpoczął utwór patrona Konkursu Kompozytorskiego, Krzysztofa Pendereckiego. Zabrzmiała „Sinfonietta nr 2 na obój i orkiestrę smyczkową”. Jako solista wystąpił Mariusz Pędziałek, wybitny oboista o międzynarodowej sławie, który potrafił przejmująco oddać nastroje nocy, serenady i pożegnania tej niezwykłej kompozycji. Pędziałek operował też wspaniałą dynamiką i niesłychaną pięknością śpiewu instrumentu solowego. Polska Filharmonia Kameralna Sopot to zespół wybitnych muzyków, w kompozycji Pendereckiego ogromne wrażenie wywarła na mnie gra pierwszych skrzypiec w wykonaniu Anny Wieczerzak. Koncertmistrzyni wydobyła ze strun iście mistyczne brzmienie, rzewne i przejmujące swym bólem. Wyświetlono też film o Krzysztofie Pendereckim, pt. „Wspomnienie”, w reżyserii Kaliny Cyz.
Na zakończenie, zgodnie z zapowiedzą, zagrano utwór nowego członka jury Konkursu Kompozytorskiego, w tej edycji była Joanna Wnuk – Nazarowa. Zabrzmiało „Lamento na obój i orkiestrę smyczkową”, napisane w latach 1983-1984. To niezwykła kompozycja, w której każdy instrument na swój sposób płacze, każdy wyraża niesamowitą rozpacz, bardzo onomatopeicznie oddaną przez Wnuk-Nazarową. Jest tu i krzyk, i szloch, a także ciche łkanie, muzycznie mamy tu właściwie wszystkie nastroje, które mogą być związane z przeżywaniem żałoby. Perfekcyjna była gra pilarzysty, Andrzeja Sławomira Kiełbowicza. Piła, o pięknej krystalicznie, ale i złowrogiej barwie brzmiała jak z zaświatów, był to też lament bezlitosnego pożegnania i nieuchronnego spotkania ze śmiercią. Przejmująco na oboju zagrał Mariusz Pędziałek, prezentując wspaniałe i różne w barwie dźwięki.
Intensywnie zwartą i gęstą barwę orkiestry wydobył Rafał Janiak, dbając nie tylko o niezbędne piękno brzmienia, ale też i wyrafinowany efekt dramatyczny w każdym z trzech prezentowanych w „Koncercie Polskim” utworów i w każdym w diametralnie innym stopniu natężenia.
Obie kompozycje („Sinfonietta nr 2 na obój i orkiestrę smyczkową” i „Lamento na obój i orkiestrę smyczkową”) ukazały się na płycie „Krzysztof Penderecki in memoriam”, o której pisaliśmy tutaj.
Ragtime, jeden z pierwszych stylów w muzyce jazzowej inspirowany jest tańcem. Pierwsze ragtime’y powstały w Stanach Zjednoczonych pod koniec XIX wieku. Za jednego z najważniejszych twórców uważa się Scotta Joplina, którego kompozycje (np. „Maple Leaf” czy „The Ententainer”) należą do ragtime’ów najbardziej znanych. Tą formą bawił się też Igor Strawiński w takich utworach jak „Ragtime na 11 instrumentów” czy „Piano Rag-Music”.
To właśnie „The Ententainer” sprawił, że Marcin Masecki zajął się muzyką. Artysta opowiadał podczas koncertu o swoim pierwszym spotkaniu z tym gatunkiem muzycznym. Podczas wizyty w Disneylandzie, zamiast zwiedzać domy strachu czy rollercoastery, Maseckiego zafascynował bar westernowy, a konkretnie grający na białym fortepianie „smutny pianista”.
Marcin Masecki jest artystą wszechstronnym, poruszającym się swobodnie w wielu stylach muzycznych, a także między nimi, odważnie i twórczo je łącząc. Masecki potrafi przejmująco interpretować Bacha czy Scarlattiego, ale także wirtuozersko dokonywać autorskich improwizacji w muzyce jazzowej i rozrywkowej. Jest też kompozytorem, napisał m. in. trzy symfonie i koncert fortepianowy, tworzy muzykę filmową.
Jerzy Rogiewicz jest także kompozytorem, przygotował muzykę do kilkunastu filmów i przedstawień teatralnych, pisze też bajki muzyczne. Jego największą miłością jest perkusja (nagrał m. in. ciekawą interpretację muzyki świątecznej, pt. „Kolędy” na perkusje i perkusjonalia solo) i od dawna współpracuje z Maseckim. Wspólna fascynacja ragtime’em zaowocowała wydaną w 2018 roku „Marcin Masecki &Jerzy Rogiewicz. Ragtime”, wydaną przez BMC Records.
Ich koncert podczas 13. NDI Sopot Classic. Międzynarodowy Festiwal Muzyczny był artystyczną jazdą bez trzymanki. Artyści zaprezentowali zarówno standardy ragtime’u (ze szczególnym uwzględnieniem kompozycji J. P. Johnsona), jak również współczesne kompozycje Maseckiego. Zabrzmiała wariacja na temat piosenki „Nie zapomnij mnie” Henryka Warsa, zdaniem wykonawców jest to polska odpowiedź na ten nurt. Bisy stanowiły ragtime’owe tanga wenezuelskie, „Las Palmas de Maracaibo” Lionela Belasco oraz „El Diablo Suelto” Heraclio Fernandeza.
Marcin Masecki jest wirtuozem fortepianu, jego narracja muzyczna jest nieprzewidywalna i zaskakująca, pełna perspektywicznych improwizacji, zabaw w powtarzalne, zacinające się i urywane motywy, pełna dynamizmu i żywiołu. Ale także, gdy trzeba, wielkiego liryzmu. Perkusja Rogiewicza w niektóre utwory wchodzi jakby nieśmiało, jednak na tyle skutecznie, że staje się równorzędnym partnerem dialogu. Artyści bawią się muzyką i potrafią do niej zaprosić publiczność, wprowadzić ją w swój świat i najzwyczajniej ją olśnić. Jest tu wszystko, zarówno brzmienia Nowego Orleanu, jak też i świadomie dołączone echo ludowych motywów słowiańskich.
I pełno tam wielu różnorakich bohaterów, niczym w wielkiej powieści. Ponieważ ragtime, jak opowiadał na początku artysta to „poszarpany, opóźniony czas rytmu” (ragtime pochodzi od słów ragged time”), skojarzyło mi się to z arcydziełem Marcela Prousta „W poszukiwaniu straconego czasu”, utworem wielowątkowym, rozbuchanym i pięknym. Motywy muzyczne niczym postacie literackie pojawiały się, znikały i odchodziły, fascynujące były też interakcje między nimi tak, jakby rzeczywiście słuchało się opowieści literatury.
Koncert Maseckiego i Rogiewicza to też przykład wspaniałej artystycznej symbiozy, to dowód na ideę „Partnerstwa w muzyce”, o której tak często opowiada Jerzy Marchwiński. Artyści nie tylko doskonale się uzupełniali, ale często też, brzmiąc niczym wielka orkiestra symfoniczna, przejmowali wzajemnie swoje role. Miałem wrażenie, że rozszalały fortepian podaje rytm perkusji, a subtelna perkusja emituje dźwięki biało-czarnych klawiszy, niczym nieokiełznana gra żywiołów.
Od wielu lat zastanawiam się jak zabrzmiał by w fortepianowej interpretacji Maseckiego Gioachino Rossini. Jego niezwykłe i przedziwne utwory fortepianowe pisane w cyklu „Grzechy starości”, wiele lat po zakończeniu kariery operowej są wciąż bardzo rzadko wykonywane. Bardzo chciałbym, żeby „Łabędź z Pesaro” dołączył do kreacji Bacha, Mozarta, Beethovena czy Scarlattiego w wykonaniu niezwykłego i wrażliwego artysty, który wszystko potrafi przetworzyć w niepowtarzalny, autorski sposób. Dowodem jest koncert „Ragtime”, o którym zapewne długo jeszcze będę myślał.
Jak czytamy u Piotra Kamińskiego, jeden z krytyków współczesnych Wagnerowi napisał, że gdziekolwiek otworzy się partyturę „Holendra”, wiatr smaga w twarz. Istotnie, jest to muzyka obsesyjnie oparta na morzu, obrazowo oddanych motywach nawałnicy, walki z falami, sztormem i fatalnym przeznaczeniem. Ale to przede wszystkim opowieść o Latającym Holendrze, zwanym też Holendrem Tułaczem, żeglarzem przeklętym i szukającym wybawienia poprzez nieskalaną i bezwarunkową miłość.
„Latający Holender” to jedna z najczęściej inscenizowanych oper Ryszarda Wagnera, ale także pierwsza w historii jego twórczości zaliczana jest do tzw. wagnerowskiego kanonu (w Bayreuth wystawia się tylko osiem oper mistrza). Jak mówi Andrzej Dobber w wywiadzie dla ORFEO, jest w niej najwięcej wpływów włoskich i najwięcej włoskiego śpiewania.
Dwudziestosześcioletni Ryszard Wagner zjawia się w 1839 roku w Paryżu marząc, by jego utwór wystawiła Opera Paryska. Tworzy libretto po francusku, na kanwie opowiadania Heinricha Heinego. Jest to jego czwarta operowa kompozycja. Jak sam podkreśla, przy „Holendrze” przestałem być librecistą, a stałem się poetą.
Ale Opera Paryska nie wystawi tego tytułu. Nowy dyrektor Léon Pillet chce odkupić pomysł na libretto, a Wagner, potrzebujący gotówki, nie waha się ani chwili. Operę na podstawie zakupionego scenariusza komponuje protegowany Pilleta, Pierre-Louis Dietsch. Wystawienie w 1842 roku przechodzi bez echa, kompozycja Dietscha popada w całkowite zapomnienie. W XXI wieku próbowano odkryć ją na nowo. Ukazały się dwa nagrania: pierwsze w 2005 roku, nakładem Deutsche Harmonia Mundi, pod dyrekcją Bruno Weila, drugie w 2014 roku, nakładem Naïve Records i zadyrygowane przez Marca Minkowskiego.
Pierre-Louis Dietsch i Ryszard Wagner spotykają się wiele lat później. Dietsch w 1861 roku zadyryguje paryską premierą „Tannhäusera”, która z przyczyn pozamuzycznych okaże się jednym z większych skandali epoki.
Prapremiera „Latającego Holendra” w Dreźnie w 1843 roku przynosi jednak na tyle znamienity sukces, że dzieło odwiedza wiele światowych scen, m. in. Zurych, Pragę, Wiedeń, Monachium, Londyn i Nowy Jork. W Polsce po raz pierwszy pojawia się we Lwowie, w 1902 roku, Sentę, pod dyrekcją Franciszka Spetrino kreują wtedy Helena Zboińska-Ruszkowska, Maria Gembarzewska i Eugenia Strassern, partię tytułową śpiewa Józef Szymański, Dalanda Julian Jeromin, Eryka Eugeniusz Guszalewicz. Warszawa może posłuchać tej opery w 1908 roku (Janina Korolewicz – Waydowa: Senta i Konrad Zawiłowski: Holender, dyrygował Józef Rebicek), Poznań w 1922 (pod dyrekcją Adama Dołżyckiego) i w 1925 roku (Irena Cywińska: Senta, Romuald Mossoczy: Daland, Karol Urbanowicz: Holender i Józef Stępniowski: Eryk, dyrygował Piotr Stermich), a także w 1937 roku (z Eugeniuszem Majem w partii tytułowej i Zofią Fedyczkowską jako Sentą). Ciekawie analizuje twórczość, także teoretyczną niemieckiego kompozytora Krzysztof Skwierczyński w artykule „Dzieło Ryszarda Wagnera w Polsce przełomu XIX i XX wieku” w kwartalniku „Trubadur”, 4(9)/1999.
Pierwszy „Latający Holender” w powojennej Polsce pojawił się w Poznaniu, w 1956 roku, w polskim przekładzie Jerzego Młodziejowskiego. Spektaklem w reżyserii Willy’ego Bodensteina dyrygował Zdzisław Górzyński. Dekoracje i kostiumy przygotował Stanisław Jarocki. Tytułową rolę kreował Stanislaw Budny, śpiewali także Antoni Majak i Roman Wasilewski (Daland), Marian Kouba i Józef Prząda (Eryk). Felicja Kurowiak i Barbara Miszel kreowały Mary, piastunkę Senty, którą wykonywały z kolei Alicja Dankowska (późniejsza profesorka m. in. Agnieszki Fatygi w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie) i Barbara Sypniewska. Henryk Kustosik i Adam Łukasik byli Sternikami.
Po raz drugi „Ahaswer oceanów” przybył w 1964 roku do Bytomia. Za inscenizację w Operze Śląskiej odpowiedzialni byli Leo Nedomansky (reżyseria), Tadeusz Gryglewski (scenografia), kierownictwo muzyczne sprawował Karol Stryja. Partię tytułową kreowali Stanisław Bursztyński i Kazimierz Wolan. Opera szła także po polsku, w przekładzie Alicji Dankowskiej, która śpiewała Sentę, wraz z Anną Poraj, Krystyną Szeją-Szostakową i legendarną Stanisławą Marciniak-Gowarzewską, wieloletnią primadonną Opery Śląskiej. Dalandami byli wtedy Eugeniusz Kuszyk i Jan Łukowski, a Erykami Jerzy Nowiński, Józef Pawlik i Zbigniew Platt.
Dopiero po trzynastu latach Holender zacumował po raz trzeci w Polsce. W 1977 roku w Operze i Operetce w Bydgoszczy (Opera Nova jeszcze wtedy nie istniała) w spektaklu w reżyserii Petera Goglera, scenografii Mariana Stańczaka i kierownictwie muzycznym Stanisława Renza śpiewali Jerzy Gruszczyński, Bronisław Pekowski i Piotr Stępowski (partia tytułowa), Ferdynand Kotowski, Janusz Purol i Ryszard Smęda (Daland) oraz Marek Michałowski, Józef Przestrzelski i Piotr Trella (Eryk). Janina Guttnerówna, Elżbieta Hoffmann, Barbara Nitecka i Katarzyna Rymarczyk wykonywały partię Senty. Józef Kański pisał: Przedstawienie, znakomicie reżyserowane przez gościa z NRD Petera Goglera (on to właśnie swego czasu wystawiał w Dessau „Straszny Dwór” Moniuszki) ma właściwy dla tej romantycznej opery klimat (…) Tak więc – ryzyko się opłaciło, a wystawienie „Holendra” przyniosło poważny sukces bydgoskiej scenie operowej.
W Warszawie po raz pierwszy zaprezentowano tę operę Wagnera w 1981 roku. Dyrygował Antoni Wicherek, kontrowersyjną, jak pisali krytycy inscenizację przygotowali Erhard Fischer (reżyseria) i Roland Aeschlimann (scenografia) i Irena Biegańska (kostiumy). Partię Holendra śpiewali Jerzy Artysz i Bronisław Pekowski, znany z wystąpień w tej partii w Bydgoszczy. Znani tenorzy Józef Figas (przez wiele lat związany z Operą Bałtycką w Gdańsku) i Roman Węgrzyn (związany z przez wiele lat z Teatrem Wielkim – Opera Narodową w Warszawie) kreowali Eryka, Maria Olkisz i Irena Ślifarska były Mary, Marek Dąbrowski i Jerzy Ostapiuk wystąpili jako Dalandzi. Dwie wielkie śpiewaczki wyśpiewały rolę Senty: Hanna Lisowska, która zwiąże się z partiami wagnerowskimi na stałe i Barbara Zagórzanka, która za kilka lat wystąpi jako Zyglinda w „Walkirii”, pierwszej polskiej powojennej realizacji „Pierścienia Nibelunga”, w legendarnej produkcji Augusta Everdinga, pod dyrekcją Roberta Satanowskiego.
Krytycy nie różnili się w ocenie tego wydarzenia. Józef Kański pisał w „Ruchu Muzycznym”, że wystawienie w warszawskim Teatrze Wielkim, cokolwiek by sądzić o kontrowersyjnej nieco inscenizacji Erharda Fischera, jak też o niektórych wykonawcach, stało się wybitnym osiągnięciem tego teatru i zarazem wybitnym wydarzeniem w naszym życiu artystycznym. Stefan Beda donosił, że przedstawienie to stało się bardzo dużym sukcesem dyrygenta (Antoniego Wicherka – przypis TP), jak też całego zespołu. Dawno już nie słyszeliśmy w naszym Teatrze Wielkim tak pięknie grającej orkiestry, znakomicie też śpiewały chóry, zwłaszcza chór męski. (…) Dyrygent potrafił nadać muzycznemu przebiegowi nie tylko właściwe tempo, ale także intensywną ekspresję i utrzymać niesłabnące napięcie przez cały bodaj czas trwania spektaklu. Wśród solistów premierowego wieczoru prym wiodła Hanna Lisowska, która pięknie wyglądała i pięknie śpiewała partię Senty, a przy tym znakomicie realizowała postawione jej przez reżysera niełatwe zadania aktorskie.
W latach 90. doczekaliśmy dwóch inscenizacji „Latającego Holendra”. W 1993 roku w Operze Wrocławskiej, w reżyserii Matthiasa Remusa i muzyczną dyrekcją Laszló Szabo Holendra śpiewał Maciej Krzysztyniak, Sentami były m. in. Danuta Bernolak i Aleksandra Lemiszka-Myrlak, Erykiem Andrzej Jurkiewicz, a Dalandem Robert Dymowski i Wiktor Gorelikow. W Teatrze Wielkim w Łodzi, w 1994 roku, w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego i muzyczną dyrekcją Antoniego Wicherka główne role kreowali Włodzimierz Zalewski i Zbigniew Macias (Holender), Hanna Lisowska (Senta), Bogdan Kurowski i Andrzej Malinowski (Daland), Ireneusz Jakubowski i Andrzej Jurkiewicz (Eryk). Partię Sternika wykonywał wtedy Dariusz Stachura.
W Operze na Zamku w Szczecinie pokazano koncertowo operę Wagnera w 2006 roku. Śpiewali Adam Woźniak (Holender), Barbara Żarnowiecka (Senta), Romuald Tesarowicz (Daland), Ulric Andersson (Eryk), Ewa Filipowicz-Kosińska (Mary) i Andrzej Kalinin (Sternik). Dyrygował Jacek Kraszewski. – Zjawiskowa wersja koncertowa – pisał Andrzej Kulej w „Gazecie Wyborczej – Szczecin”. Ze względu na brak funduszy nie doszło jednak do planowanego plenerowego wystawienia opery w Teatrze Letnim. Nie pomogła też historia, to właśnie ze Szczecina Wagner wypływał w podróż do Rygi.
Inscenizacja Mariusza Trelińskiego (reżyseria) i Borisa Kudlički (scenografia) na scenie Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w 2012 roku (drugi „Latający Holender” w Warszawie), skąpana była, jak pisał Jacek Marczyński w „Rzeczpospolitej” – w wodzie i mroku. Mariusz Treliński, przedstawiciel operowego teatru totalnego, zaskoczył ascetyczną inscenizacją dramatu Wagnera. Spektakl muzycznie poprowadził Rani Calderon, w hektolitrach wody pławili się Lise Lindstrom (Senta), Charles Workman (Eryk), Aleksander Teliga (Daland), Anna Lubańska (Mary) i Johannes von Duisburg (Holender).
Ostatnie dwie produkcje „Latającego Holendra” miały miejsce w 2015 roku. W Teatrze Wielkim w Łodzi w reżyserii Herberta Adlera i dyrekcji muzycznej Eralda Salmieriego śpiewali im. in. Stanisław Kierner i Jukka Rasilainen (Holender), Wioletta Chodowicz i Astrid Weber (Senta), Grzegorz Szostak i Robert Ulatowski (Daland), Clemens Bieber (Eryk), Elwira Janasik, Agnieszka Makówka i Olga Maroszek (Mary). Partię Sternika wykonywali Łukasz Załęski i Dominik Sutowicz, który pojawi się też w tej partii Sopocie, podczas Baltic Opera Festival. Spektakl został podarowany łódzkiej operze przez Richard Wagner Festival Wels i wystawiony był w sposób tradycyjny, wierny oryginałowi. – To dobre dla początkujących miłośników tej muzyki – pisze w „Polityce” Dorota Szwarcman. – Bez uwspółcześnień i udziwnień mogą się dowiedzieć, o co dokładnie w danym dziele chodzi. Grozi to jednak banałem – i nie ustrzegli się przed nim twórcy spektaklu, który z Wels do Łodzi przywędrował.
We wrocławskiej Pergoli, na tyłach Hali Stulecia, nad wodą, „Latający Tułacz” był megawidowiskiem, spektakl mogło obejrzeć ponad trzy tysiące widzów. Reżyser i scenograf Waldemar Zawodziński, jak czytamy w relacji Stanisława Bukowskiego w „Gazecie Polskiej” zbudował ogromną scenę nad orkiestronem, a przy niej dwa wielkie statki – norweskiego kapitana Dalanda i tajemniczy żaglowiec przeklętego Holendra. Przedstawienie prowadziła Ewa Michnik, wtedy Dyrektor Opery Wrocławskiej, niestrudzona propagatorka twórczości Wagnera w Polsce. To we Wrocławiu i pod jej kierownictwem miał miejsce drugi „Pierścień Nibelunga” w powojennej Polsce, kolejne ogniwa tetralogii wystawiane były co rok (2003-2006), Michnik przygotowała też we Wrocławiu „Parsifala”.
We wrocławskim „Holendrze” śpiewali m. in.: Richard Hain, Simon Neal i Bogusław Szynalski (partia tytułowa), Tomasz Raff i Grzegorz Szostak (Daland), Eliza Kruszczyńska, Anna Lichorowicz i Magdalena Barylak (Senta), Victor Campos Leal, Nikolai Dorozhkin (Eryk).
W „Latającym Holendrze”, 15 i 17 lipca 2023 roku o godz. 21.00, pod kierownictwem muzycznym legendarnego dyrygenta Marka Janowskiego i opieką artystyczną (a także koncepcją inscenizacyjną) Tomasza Koniecznego, w reżyserii teamu: Łukasz Witt-Michałowski i Barbara Wiśniewska, wystąpią: Franz Hawlata (Daland), Ricarda Merbeth (Senta), Stefan Vinke (Eric), Dominik Sutowicz (Sternik) i Małgorzata Walewska (Mary). Partię tytułową kreować będzie Andrzej Dobber. Scenografię, według koncepcji Borisa Kudlički, stworzy Natalia Kitamikado, autorką kostiumów będzie Dorothée Roqueplo. Za choreografię odpowiadać będzie Jacek Przybyłowicz, światła Bogumił Palewicz, a multimedia Bartek Macias. Baltic Opera Festival odbędzie się w dniach 14-17 lipca 2023 roku.
Zdjęcie z realizacji warszawskiej z 1981 roku ze zbiorów Archiwum Państwowego w Warszawie, nie udało mi się skontaktować ze spadkobiercami autora fotografii, Leona Myszkowskiego.
W 2022 roku Międzynarodowy Konkurs Wokalny im. Antoniny Campi z Miklaszewiczów, który odbywa się w Centrum Spotkania Kultur w Lublinie już od siedmiu lat, zaprosił miłośników opery na dwa wydarzenia. We wrześniu 2022 roku odbyła się trzecia edycja konkursu, w którym udział wzięli artyści z kilkunastu krajów świata (wrzesień). Zwyciężyła Justyna Khil, która kilka miesięcy później na XX Międzynarodowego Konkursu Sztuki Wokalnej im. Ady Sari w Nowym Sączu otrzymała m. in. nagrodę ORFEO Fundacji im. Bogusława Kaczyńskiego. Wcześniej, w czerwcu 2022 roku zorganizowano warsztaty wokalne dla młodych śpiewaków z Polski i zagranicy.
Pomysłodawcami i organizatorami tego wydarzenia są sopranistka Ewa Vesin i Mateusz Wiśniewski wraz z Centrum Spotkania Kultur w Lublinie i Stowarzyszeniem im. Richarda Straussa. W tym roku kursy wokalne poprowadzą: Carmen Santoro, pianistka i coach wokalny, współpracująca z wieloma teatrami operowymi na świecie, m.in. nowojorską Metropolitan Opera; Mariusz Kwiecień – słynny polski baryton, który ostatnio poświęcił się działalności dydaktycznej, a także Ewa Vesin, dyrektor artystyczną projektów pod marką Antoniny Campi, śpiewaczkę, która coraz częściej pojawia się na światowych scenach, z urodzenia – lubliniankę. Uczestnikom towarzyszyć będą najlepsi wspaniali polscy pianiści: Olga Tsymbaluk, Mischa Kozłowski i Tomasz Pawłowski.
Kursy mistrzowskie już po raz szósty zagoszczą najpierw w Szkole Muzycznej II stopnia im. Tadeusza Szeligowskiego w Lublinie. Najważniejszym wydarzeniem projektu będzie koncert finałowy w Sali Operowej Centrum Spotkania Kultur w Lublinie (30 sierpnia 2023 roku, o godz. 18:00).
Wstęp jest bezpłatny – wejściówki do odbioru w kasie CSK.
Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie, aby zapewnić Tobie najlepsze wrażenia, zapamiętując Twoje preferencje i powtarzające się wizyty. Klikając „Akceptuj wszystko”, wyrażasz zgodę na użycie WSZYSTKICH plików cookie. Możesz jednak odwiedzić „Ustawienia plików cookie”, aby wyrazić kontrolowaną zgodę.
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Funkcjonalne pliki cookie pomagają w wykonywaniu pewnych funkcji, takich jak udostępnianie zawartości witryny na platformach mediów społecznościowych, zbieranie informacji zwrotnych i inne funkcje stron trzecich.
Wydajnościowe pliki cookie służą do zrozumienia i analizy kluczowych wskaźników wydajności witryny, co pomaga zapewnić lepsze wrażenia użytkownika dla odwiedzających.
Analityczne pliki cookie służą do zrozumienia, w jaki sposób odwiedzający wchodzą w interakcję ze stroną internetową. Te pliki cookie pomagają dostarczać informacje o wskaźnikach liczby odwiedzających, współczynniku odrzuceń, źródle ruchu itp.
Reklamowe pliki cookie służą do dostarczania odwiedzającym odpowiednich reklam i kampanii marketingowych. Te pliki cookie śledzą odwiedzających w witrynach i zbierają informacje w celu dostarczania dostosowanych reklam.
Niezbędne pliki cookie są absolutnie niezbędne do prawidłowego funkcjonowania witryny. Te pliki cookie zapewniają anonimowe działanie podstawowych funkcji i zabezpieczeń witryny.