To jeden z najważniejszych utworów sakralnych w historii polskiej muzyki. „Pasja według św. Łukasza” Krzysztofa Pendereckiego po raz pierwszy zabrzmiała w 1966 roku w katedrze w Münster (Niemcy), przynosząc kompozytorowi międzynarodowe uznanie. Dzieło powstało na zamówienie Westdeutscher Rundfunk z okazji 700-lecia tamtejszej katedry, ale także z myślą o przypadającym wówczas polskim milenium — tysiącleciu chrztu Polski.
W prawykonaniu udział wzięli: Stefania Woytowicz (sopran), Andrzej Hiolski (baryton), Bernard Ładysz (bas), Rudolf Jürgen Bartsch (recytator), chór radiowy z Kolonii, chłopięcy chór z Tölz oraz Orkiestra Radia Zachodnioniemieckiego z Kolonii. Całość poprowadził Henryk Czyż. Na premierze obecnych było ponad 70 krytyków z całego świata — utwór zebrał entuzjastyczne recenzje, a co więcej: przyciągnął uwagę publiczności dotąd niechętnej muzyce współczesnej. Jak zauważają liczni komentatorzy, prawykonanie „Pasji” miało także znaczenie symboliczne — było krokiem w stronę normalizacji stosunków między Polską a Republiką Federalną Niemiec.

Kompozycja powstawała przez kilka lat. Penderecki sięgnął do niemal zapomnianego gatunku muzycznego, którego niedoścignionym wzorcem był Bach. Utwór oparty jest na tekście Ewangelii według św. Łukasza, uzupełnionym fragmentami liturgicznymi oraz łacińskimi hymnami pasyjnymi. Ma również wymiar teatralny, oparty na recytacjach, nadających narracji dramaturgicznej głębi.
W Operze Leśnej w Sopocie w rolę narratora wcielił się Krzysztof Gosztyła, podkreślając słowem monumentalność i dramat kompozycji. To muzyka, która nieprzerwanie robi ogromne wrażenie i obezwładnia, jest piękna, przejmująca, wymagająca skupienia. Co niezwykłe, Opera Leśna tego dnia była wypełniona po brzegi. To niesamowite, jak wielu ludzi chciało posłuchać tego dzieła.

Naturalna sceneria sopockiego amfiteatru doskonale nadaje się do wystawiania dzieł operowych, ale też tych, które opowiadają o uniwersalnych prawdach ludzkiego losu — nawet tych bolesnych. To wielka zaleta tej sceny: jest otwarta na teatralną metaforę, ale też gotowa pomieścić artystyczną wizję, w przypadku reżyserii Barbary Wiśniewskiej nieposkromioną i wstrząsającą. Artystka zachwyciła już swoją interpretacją „Latającego Holendra” według koncepcji Tomasza Koniecznego, pełną symboliki i odniesień do słowiańskich wierzeń, ale też wbijający w fotel przekaz.

W swojej inscenizacji „Pasji” Pendereckiego uniknęła dosłowności i liturgicznych ilustracji o krzyżowanym Chrystusie. Zamiast tego opowiedziała historię o współczesnym cierpieniu — o ucieczce, wędrówce i opiece. Matka i Syn, zabłąkani w lesie — kobieta i chłopiec z rowerami, początkowo wzbudzający konsternację widzów — okazali się symbolicznymi tułaczami. Ich wędrówkę śledzono dzięki projekcjom wideo. Kobieta, Matka Wszechświata (Anna Stellar), otulała swojego syna (Ignacy Mróz) i inne dzieci (z chórów dziecięcych) kocem termicznym niczym współczesna Mater Dolorosa. Szczególnie poruszająca była scena czuwania – to obraz boleści i opieki, jakby wyjęty z realiów uchodźczych dramatów naszych czasów.

Reżyseria Barbary Wiśniewskiej i dramaturgia Marcina Cecki urzekała uniwersalnością, wielowarstwowością i emocjonalną siłą. W jej wizji było to, co najbardziej lubię: niedosłowność opowieści, a także pewne oczywiste i ogromnie wzruszające niedopowiedzenie. Chrystus i Pasja nie zniknęli — zostali odczytani na nowo, nieliteralnie, za to z ogromnym ładunkiem duchowym. Wyobraźnia inscenizatorki prowadzi tę opowieść wszechstronnie, nie trzeba być osobą wierzącą, żeby się nią przejąć, to także wielkość tej produkcji. Na koniec – symboliczne rusztowanie stanęło w ogniu, niczym cierniowa korona. Ogień stał się metaforą cierpienia, ofiary i oczyszczenia.

Oprawę wizualną dopełniała scenografia Magdaleny Musiał, pięknie wykorzystująca warunki naturalne, kostiumy Emila Wysockiego, choreografia Weroniki Pelczyńskiej, multimedia Bartka Maciasa oraz hipnotyczna reżyseria świateł Bogumiła Palewicza. Opera Leśna oddychała światłem, barwą i rytmem zmierzchu, las mienił się kolorami, lśnił zachodzącym słońcem, budził grozę nocy, a gdy trzeba płonął.

Ale niezwykłą opowieść sceniczną dopełniali też muzycy. I przejmowali jeszcze bardziej. Bassem Akkiki dyrygował Sinfonią Varsovią w sposób szalony i natchniony, dbając o liryczną narrację dzieła, ale także dramatyczne kulminacje, a wszystko pod jego przewodnictwem skąpane było w pięknym orkiestrowym brzmieniu, romantycznym, a nie chromatycznie współczesnym. Orkiestra Sinfonia Varsovia brzmiała pięknie i głęboko, a zarazem z siłą.

Solistami byli artyści najwyższej klasy. Austriacki baryton Adrian Eröd, znany z występów w La Scali, Staatsoper Berlin, Operze Paryskiej czy Teatro Real, wykonał partię Chrystusa z niezwykłą subtelnością, bez operowej maniery, z wykorzystaniem szerokiego wachlarza środków — w tym wspaniałego falsetu. Olga Bezsmertna, sopran o srebrzystym, dramatycznym głosie typu spinto, wzbogaciła interpretację aktorskim wyrazem. Artura Jandę, który zastąpił niedysponowanego Matthiasa Goerne, cechował pięknie brzmiący i szlachetnie belcantowy bas.

Za stronę chóralną odpowiadała Agnieszka Franków-Żelazny. W Sopocie wystąpiły aż cztery chóry: Polski Chór Kameralny (przygotowanie: Jan Łukaszewski), Chór Filharmonii Łódzkiej im. Artura Rubinsteina (przygotowanie: Artur Koza), Media Choir (przygotowanie: Agnieszka Franków-Żelazny) oraz dziecięcy chór „Canzonetta” z Gdańska (przygotowanie: Agnieszka Długołęcka-Kuraś). Ich brzmienie tworzyło jednolitą, a jednocześnie dramatycznie rozbudowaną strukturę muzyczną, z zachowaniem dynamiki i dramatu konkretnych chóralnych ogniw.

To była nie tylko inscenizacja „Pasji” — to była współczesna przypowieść o ludzkim cierpieniu i nadziei, która wzrusza i pozostaje na długo w pamięci. To najmocniejszy punkt wspaniałego, ambitnego i zaskakująco spójnego programu III Baltic Opera Festival.




