REKLAMA

Pustka i samotność. Premiera „Traviaty” Giuseppe Verdiego w Teatrze Wielkim w Łodzi

Violetta Valéry w „Traviacie” Giuseppe Verdiego zmaga się z odrzuceniem przez najbliższych i z wszechobecną pustką. Pewna analogia zachodzi w spektaklu Teatru Wielkiego w Łodzi, kiedy to wcielająca się w tę postać solistka walczy z brakiem wsparcia ze strony realizatorów inscenizacji i z samotnością pomimo towarzyszących jej przecież muzyków. Joanna Woś z niełatwego wyzwania wychodzi zwycięsko, po raz kolejny triumfując w swojej koronnej roli.

Nieśmiertelna historia Violetty Valéry, gasnącej w oczach paryskiej kurtyzany, odkrywającej miłość dopiero u kresu swojego życia, wciąż niezmiennie wzrusza operową publiczność, uwielbiającą to niezwykłe arcydzieło. Niewątpliwym jego atutem jest przede wszystkim wyborna, mistrzowska partytura. Niełatwo się jednak nią zachwycać, kiedy inscenizacja momentami stworzona jest wbrew muzyce. W reżyserowanej przez Pię Partum „Traviacie” Giuseppe Verdiego znaleźć można tyle samo bezsprzecznie ciekawych, oryginalnych i niebanalnych pomysłów, co braku ich dopracowania i niekonsekwencji w prowadzeniu akcji.

Wraz z rozpoczynającą I akt opery pełną radości, ekstatyczną muzyką, oczom widzów ukazuje się scena tonąca w mroku, utrudniającym współpracę artystom i odbiór publiczności. Postaci dramatu powoli snują się w oparach i w alkoholowym upojeniu, ciężko jednak wytłumaczyć ten zabieg, sprzeczny przecież z salonową, pełną polotu, lekkości i hulaszczej zabawy muzyką Giuseppe Verdiego. Trudno mówić o wiarygodności, kiedy soliści przez całą szerokość gwarnego salonu przerzucają się swoimi kwestiami w dialogach, co nie pomaga im w zachowaniu rytmicznej precyzji wykonania.

David Baños (Alfred) i Joanna Woś (Violetta) © Joanna Miklaszewska
David Baños (Alfred) i Joanna Woś (Violetta) © Joanna Miklaszewska

Imponująco wyglądają bogate zdobienia, sztukaterie i pozłacane umeblowanie paryskiego salonu (scenografia – Karolina Fandrejewska), nie sposób jednak w pełni docenić ich walorów przy tak słabym oświetleniu (reżyseria świateł – Pia Partum). Podobne odczucia towarzyszą odbiorowi oryginalnych, finezyjnych kostiumów projektu Emila Wysockiego, chociaż powłóczyste i nie najlepiej skrojone suknie Violetty mogą nie ułatwiać śpiewaczce wykonywania tej wymagającej partii. Niezwykle malowniczo i romantycznie zobrazowane zostały sceny w wiejskiej posiadłości Violetty, a piękny kontrast z jesienną, romantyczną kolorystyką tworzy czerwony płaszcz głównej bohaterki. Niestety artyści odgrodzeni są od widowni półprzezroczystą przesłoną, na której wyświetlane są wizualizacje (projektu Pii Partum).

Joanna Woś w „Traviacie" © Joanna Miklaszewska
Joanna Woś w „Traviacie” © Joanna Miklaszewska

Szkoda, że tak efektowne zmiany dekoracji i spektakularne wykorzystanie możliwości realizatorskich ogromnej sceny Teatru Wielkiego w Łodzi zostało niedopracowane poprzez brak współgrania tych zmian z muzyką. Biedny baryton zmuszony jest więc do śpiewania swojej przepięknej cabaletty idąc po dzielącej się na pół scenie, a przy tym walcząc o zsynchronizowanie się z dyrygentem i dogodne warunki akustyczne. Nie ułatwiono również pracy chórowi, który swoją ostatnią partię w I akcie wykonuje w momencie, gdy scenografia wraz ze śpiewakami zaczyna odjeżdżać w głąb sceny. Artyści coraz gorzej widzą dyrygenta, nie są w stanie śledzić jego gestów, by swoją partię wykonać równo. Na ich niekorzyść działa również nagłośnienie, podkreślające wokalne problemy zespołu i przeważające nad dźwiękiem dochodzącym ze sceny.

Dla zespołu baletowego teatru Karol Urbański zaproponował niestety mało udaną choreografię. Tancerze podczas sceny balu u Flory grają w bilard (co łudząco przypomina pikadorów z warszawskiej inscenizacji Mariusza Trelińskiego), a układ stworzony dla tancerek, ze względu na użyte rekwizyty, nasuwa skojarzenia z reklamą ekskluzywnych pralinek.

Trudno dostrzec konsekwencję i spójność w prowadzeniu narracji przez reżyserkę. Niewiele wspólnego mają ze sobą intymne sceny kameralne ze scenami na paryskich salonach i tak usilnie podkreślanym w wypowiedziach realizatorów świecie dandysów. W ansamblach brakuje bardziej wyrazistego uwypuklenia przez reżyserkę targających protagonistami namiętności i zaakcentowania rozgrywającego się między nimi dramatu. Jest to szczególnie widoczne w finałowym III akcie, gdzie naprawdę trudno usprawiedliwiać obojętność postaci Alfreda i Germonta wobec zapisanych w muzyce emocji. Również artyści obsadzeni w rolach epizodycznych zdają się być zbyt słabo osadzeni w swoich postaciach, niekiedy sprawiając wrażenie jakby bezradnie wchodzili na scenę w przypadkowych momentach, bez oczekiwanych interakcji w przebiegu akcji.

„Traviata" w Teatrze Wielkim w Lodzi. Scena zbiorowa © Joanna Miklaszewska
„Traviata” w Teatrze Wielkim w Łodzi. Scena zbiorowa © Joanna Miklaszewska

Sukces „Traviaty” Giuseppe Verdiego spoczywa jednak na barkach solistki wykonującej tytułową rolę. Niedostatki muzyczne i reżyserskie premiery wynagradza zachwycająca kreacja Joanny Woś. Jej Violetta Valéry jest wielką heroiną w operowym stylu, dojrzałą kobietą świadomą swojej wartości i słabości, szczerze kochającą po kres swojego życia. Artystka urzeka wrażliwą interpretacją aktorską, a także wokalną – jej głos przepojony jest raz radością czy słodyczą, to znów gorzkim smutkiem, żalem i rozpaczą. Zachwyca wyrafinowanym prowadzeniem fraz, wirtuozowskim mezza di voce i bajecznym piano, a także pewnie osadzoną górą skali.

Fantastyczną sceną jest moment, kiedy Violetta zostaje zupełnie sama na pustej scenie i wykonuje swoją popisową arię „È strano!… Ah fors’è lui… Follie… Sempre libera…”. Niewiele artystek potrafi zbudować swoją postać bez użycia dekoracji, tylko za pomocą głosu i osobowości – Joannie Woś udało się to znakomicie.

Joanna Woś (Violetta) i David Baños (Alfred) © Joanna Miklaszewska
Joanna Woś (Violetta) i David Baños (Alfred) © Joanna Miklaszewska

Partnerujący jej David Baños śpiewa tenorem o słonecznej barwie i śródziemnomorskim blasku, ponadto pochwalić się może znakomitą wokalną techniką. W jego odczytaniu postaci Alfreda zabrakło lepszego wyczucia tej roli, szczególnie w III akcie, kiedy pojawiły się problemy z intonacją i nadużywaniem dynamiki forte. Niestety, do udanych nie należy występ Victora Yankovskyiego. Jego Giorgio Germont niewiele ma w sobie z arystokratycznego dostojeństwa czy despotyzmu ojca rodu. Zbyt mało interpretacji przekazuje także w warstwie wokalnej, w czym nie pomaga mu krótki oddech i śpiewanie z trudem w górze skali.

Wśród licznych wykonawców ról drugoplanowych wyróżnia się Bernadetta Grabias (Flora), która po raz kolejny udowadnia, że nawet w niewielkiej roli można pochwalić się najlepszymi walorami swojego głosu i wyraźnie zaakcentować swoją obecność w przedstawieniu.

Andrzej Staniewski (Markiz d'Obigny) i Bernardetta Grabias (Flora) © Joanna Miklaszewska
Andrzej Staniewski (Markiz d’Obigny) i Bernardetta Grabias (Flora) © Joanna Miklaszewska

Oglądałem premierowy spektakl w piątek, 9 lutego 2024 roku.

***

We wtorek, 13 lutego 2024 roku ponownie udałem się do Teatru Wielkiego w Łodzi, aby posłuchać obsady drugiej premiery. Podczas ostatniego z zaplanowanych na luty spektakli śpiewacy lepiej wchodzili między sobą w interakcje i bardziej udanie interpretowali grane przez siebie postacie. Naturalny aktorsko był Paweł Skałuba jako Alfred, dobre wyczucie włoskiej frazy w partii Giorgio Germonta pokazał Arkadiusz Anyszka, a doskonałą Florą była Olga Maroszek. Zaprezentowaną podczas premiery mistrzowską klasę swojej kreacji potwierdziła Joanna Woś. Wszystkimi spektaklami dyrygował zastępca dyrektora ds. artystycznych Teatru Wielkiego w Łodzi Rafał Janiak.

„Traviata" w Teatrze Wielkim w Lodzi. Scena zbiorowa © Joanna Miklaszewska
„Traviata” w Teatrze Wielkim w Łodzi. Scena zbiorowa © Joanna Miklaszewska
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img

Również popularne