Sztuka dyrygencka Antoniego Wita wyróżnia się – zwłaszcza w jej dojrzałej, późnej fazie – szczególnym nasyceniem brzmienia, słyszeniem każdego detalu, precyzyjnie budowaną architektoniką, powolnymi, karajanowskimi fazami rozwijania utworu, piękną, melancholijną szatą kolorystyczną. Pomimo, że jego wykonania nie otwierają się na modną estetykę HIP, nie umniejsza to, że prowadzone przez niego dzieła – skąpane w niemieckiej estetyce – mają walory wykonania doskonałego.
Tak było z IV Symfonią d-moll Roberta Schumanna, przykładem wspaniałej integracji całego utworu, którą Wit przedstawił w niemal wagnerowskim, ale kontrolowanym brzmieniu. Dyrygujący przez cały wieczór z pamięci, bez batuty, w Schumannie świetnie uchwycił romantyczną melancholię, wzmocnioną grozą kontrabasów i kotłów. Ujednolicone tempa całego dzieła i hieratyczność drugiej części nie przeczyły żywiołowości pierwszego, trzeciego i czwartego odcinka. Znakomita feeria smyczków w finale poprzedzona była tak klasycznym przez dyrygenta, znowu bardzo stylowym, jeśli chodzi o XIX-wieczną – niemczyznę, eksponowaniem waltorni.

Pod taką batutą orkiestra studencka czuła się pewnie, grała z precyzją i zaangażowaniem. Tak się też stało w drugiej części, którą wypełniła ulubiona symfonia dyrygenta – obecnie rzadko wykonywana w Polsce z powodów politycznych – Szósta, „Patetyczna”, Czajkowskiego. Wit wpisał się świetnie w znakomite interpretacje tego dzieła przez jego poprzedników: Kazimierza Korda i Jerzego Semkowa. Nie eksponował jednak zbytnio psychoanalityczno-wanitatywnej kanwy dzieła. Postawił za to na duże kontrasty – teatralne, ekspresjonistyczne przetworzenie I części, poprzedzające stan „wrzących” smyczków (piękne „espressivo”) i czytelną polifonię przed repryzą, niezwykłą przestrzeń.

W walcu w II części nie brakowało melancholii i spokojnego falowania napięć. Scherzo było feeryczne, ale nie przesadzone, swoją heterofonią w smyczkach i dętych przypominające nieco mahlerowskie kreacje dyrygenta. W IV części, choć nieco pozbawionej owego zamierania, znikania dźwięku, artykulacja smyczków była bardzo dopracowana, a ekspresja, przez rafinowanie tychże, osiągnięta naturalnie. Pożegnanie kompozytora objawiło się tu motywem westchnienia w smyczkach, przed motywem śmierci w rogach. Całość skończyła się naturalnie, zgodnie z ekspresją i dyspozycją Orkiestry Symfonicznej UMFC, tak zaangażowanej we współpracę z dojrzałym mistrzem.




