REKLAMA

Opera Krakowska w Filharmonii i na Wawelu. 26. Letni Festiwal Opery Krakowskiej

Letni Festiwal Opery Krakowskiej zabrzmiał w tym roku podwójnie mocno – najpierw Galą w Filharmonii, później „Toską” na dziedzińcu Wawelu. Oba wydarzenia zdominował charyzmatyczny Jonathan Tetelman, który oczarował publiczność wokalną wirtuozerią i sceniczną siłą. Partnerstwo z Filharmonią i Zamkiem Królewskim pokazało, że opera w Krakowie potrafi być wydarzeniem na europejskim poziomie.

Opera Krakowska utrzymuje doskonałe relacje z pozostałymi instytucjami kulturalnymi Krakowa stąd nie dziwi fakt wzajemnego udostępniania przestrzeni takich jak sale muzealne, aule uniwersyteckie, sceny czy estrady zaprzyjaźnionych teatrów, dziedzińce miejskich rezydencji, nawet miejsc w parkach, czy Ogrodzie Botanicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Otwarte podejście do wspólnych działań nie tylko przyciąga wiernych melomanów, ale daje też szansę na zwrócenie uwagi przypadkowemu odbiorcy, który zapewne nie kupiłby biletu do opery czy filharmonii, ale na plenerowy koncert w parku już tak! W trakcie takich muzycznych wędrówek Opera Krakowska i organizowany przez nią od 26 lat Letni Festiwal zawitał m.in. do Filharmonii Krakowskiej, w której odbył się Koncert Galowy oraz do Zamku Królewskiego na Wawelu, a dokładniej na jego dziedziniec arkadowy. Właśnie tu, zgodnie z wieloletnią już tradycją, wystawiane są w czerwcu niektóre spektakle przeniesione z teatralnej sceny przy ul. Lubicz 48.

Gala Opery Krakowskiej w Filharmonii Krakowskiej podczas 26. Letniego Festiwalu © archiwum Opery Krakowskiej
Gala Opery Krakowskiej w Filharmonii Krakowskiej podczas 26. Letniego Festiwalu © archiwum Opery Krakowskiej

Niekwestionowaną gwiazdą dwóch wydarzeń tegorocznego Festiwalu był Jonathan Tetelman, który wystąpił zarówno w Gali jak i w „Tosce” G. Pucciniego na Wawelu. Zazwyczaj repertuar koncertów organizowanych na zakończenie sezonu pomyślany jest tak, by stworzyć składankę operowych hitów. Wieczór rozpoczęła brawurowo wykonana uwertura z „Nabucca” G. Verdiego. Orkiestrę Opery Krakowskiej poprowadził Grigor Palikarov, bułgarski dyrygent, znany już krakowskiej publiczności. Muszę przyznać, że dawno nie słyszałam Orkiestry i Chóru Opery Krakowskiej tak bardzo zmobilizowanych i zmotywowanych do pracy! Maestro zaproponował, by nie rzec, narzucił szalone tempa, czasem na pograniczu możliwości (zwłaszcza dla chóru) wykonania tak potraktowanego utworu. Zwłaszcza fragmenty „Carmen” przyprawiały o zawrót głowy… a jednak w tej skumulowanej energii było coś porywającego, odrealnionego, z pogranicza muzycznej ekwilibrystyki na miarę namiętnej, ognistej i jakże ulotnej miłości andaluzyjskiej Cyganki. Oba zespoły Opery wykonały swe zadania znakomicie. Instrumentaliści grali precyzyjnie, pewnie, dźwięki lśniły wszystkimi odcieniami doskonale różnicując charakter utworów. Chór był nadzwyczaj plastyczny, dynamiczny, pełen wyrazu.

Gabriela Legun © archiwum Opery Krakowskiej
Gabriela Legun © archiwum Opery Krakowskiej

Zachwyciła mnie interpretacja „Va pensiero” z „Nabucca” z pięknie przeciągniętą w diminuendo, choć nieco przerysowaną finałową frazą. Nie wiem, co powiedziałby sam Verdi, spodziewam się, że operowi puryści w La Scali mieliby pretensje, ale bez wątpienia, mnie ta propozycja przekonała potężną ekspresją. Wspaniale zaprezentowała się wschodząca gwiazda scen operowych Gabriela Legun. Artystka dysponująca, perfekcyjną techniką wokalną, wyjątkową naturalnością, łatwością wydobywania dźwięku oraz cudownej urody sopranem o ciepłej barwie i potężnej skali, potrafiła wykreować nadzwyczaj wiarygodne postaci. Była wzruszająca, liryczna, chwilami tragiczna i bardzo prawdziwa. Odnosiłam wrażenie, że stojąc na estradzie Filharmonii w jakiś nadzwyczajny sposób przemieszcza się płynnie jakby podróżując pomiędzy spektaklami, przywołując co chwila inną operową bohaterkę: Nealę z „Parii” Moniuszki, Wally Catalaniego, Mimí w duecie „O soave fanciulla” z „Cyganerii” Pucciniego, Micaēlę z „Carmen” Bizeta a nade wszystko rewelacyjną, jakże przejmującą Liú w arii „Tu che di gel sei cinta” z „Turandot” Pucciniego.

Zwróciłam uwagę na Gabrielę Legun kilka lat temu, podczas Konkursu im. Ady Sari w Nowym Sączu. Stawiająca pierwsze zawodowe kroki (wtedy występującą jeszcze pod panieńskim nazwiskiem Gołaszewska) od razu wzbudziła moje zainteresowanie i choć wiedziałam, że czeka ją wiele pracy, byłam pewna, że ma przed sobą obiecującą przyszłość. Potem śledziłam uważnie jej kolejne kroki, zdobywane w konkursach laury, udział w jednym z najbardziej prestiżowych zmagań młodych śpiewaków – Operaliach. Widziałam jak mądrze planuje karierę, dobiera role, spokojnie, konsekwentnie, w odpowiednim czasie, by nie sforsować głosu. Wszystko to dzisiaj procentuje i przynosi znakomite efekty.

Monika Korybalska © archiwum Opery Krakowskiej
Monika Korybalska © archiwum Opery Krakowskiej

Partie mezzosopranowe wykonała Monika Korybalska – solistka Opery Krakowskiej, która w dorobku posiada już ponad 40 ról operowych i operetkowych. Także w jej przypadku da się zauważyć stopniowy rozwój, łagodną ewolucję głosu, który nabiera nieco ciemniejszą barwę. Artystka jest coraz swobodniejsza zarówno wokalnie, technicznie jak i interpretacyjnie. Była zabawna w arii „Una voce poco fa” z „Cyrulika sewilskiego” Rossiniego, zalotna i zadziorna w „Habanerze”, świetnie partnerowała barytonowi Adamowi Szerszeniowi w Mozartowskim „Lá ci darem la mano” z „Don Giovanniego”.

Adam Szerszeń zmierzył się z ambitnym repertuarem, ale niekoniecznie dobrze dobranym do obecnej kondycji głosu. Niezbyt fortunna okazała się aria Oniegina „Wy mnie pisali”, „Kuplety Torreadora” pozbawione były blasku i żaru a „Te Deum” zdominował potężny chór.

Jonathan Tetelman i Gabriela Legun © archiwum Opery Krakowskiej
Jonathan Tetelman i Gabriela Legun © archiwum Opery Krakowskiej

Jonathan Tetelman na rozgrzewkę zaproponował przepiękną arię „Pourquoi me réveiller” z „Werthera” Jules`a Masseneta. Nie bez przyczyny tenor określany jest jednak jako artysta stworzony do partii skomponowanych przez Giacomo Pucciniego. Czekając na Wawelską „Toscę”, z uwagą słuchałam słynnej i arcytrudnej arii Verdiowskiego Radamesa „Celeste Aida”, w której poza wielkiej urody głosem, nie odnalazłam ani głębi interpretacji, ani uczucia…

Wszystko zmieniło się w finale koncertu, gdy Tetelman jako Kalaf zaśpiewał „Nessun dorma”. Rzeczywiście podejrzewam, że po tym wykonaniu przez długie godziny nikt z uczestników wydarzenia nie zasnął oszołomiony możliwościami wokalnymi, nieprawdopodobną emisją, nośnością i potęgą głosu, jakiej Kraków dotąd nie słyszał!

Jonathan Tetelman, Gabriela Legun, Grigor Palikarov, Monika Korybalska i Adam Szerszeń © archiwum Opery Krakowskiej
Jonathan Tetelman, Gabriela Legun, Grigor Palikarov, Monika Korybalska i Adam Szerszeń © archiwum Opery Krakowskiej

Kilka dni później z niepokojem zmierzałam w kierunku Wawelu, bacznie obserwując coraz bardziej pochmurne niebo i walcząc z silnymi porywami wiatru, zdając sobie sprawę, że pogoda będzie jednym z bohaterów wieczoru… Szczęśliwie deszcz kropił jedynie chwilami, organizator zapewnił peleryny a publiczność wykazała się wystarczającą dyscypliną, by nie zakłócać przebiegu spektaklu.

„Tosca” na Wawelu” © archiwum Opery Krakowskiej
„Tosca” na Wawelu” © archiwum Opery Krakowskiej

Prezentowana „Tosca” jest dawną i dobrze znaną krakowskim melomanom produkcją w reżyserii Laco Adamika. Przedstawienie bardzo tradycyjne, zrealizowane konwencjonalnie, ściśle trzymając się realiów libretta. Z konieczności plenerowego wystawienia, scenografia autorstwa Barbary Kędzierskiej została ograniczona jedynie do zarysu odpowiednio – rzymskiego kościoła Sant` Andrea della Valle w akcie pierwszym, Palazzo Farnese w drugim i Zamku Anioła w trzecim. Nieliczne rekwizyty służyły jako przydatna pomoc w działaniach aktorskich. Spodziewałam się, że w minimalistycznej przestrzeni sceny przedstawienie zamieni się w rodzaj koncertu z elementami spektaklu. Myliłam się. Sprytnie prowadzone światło skutecznie wypełniło wszelkie zakamarki i zastąpiło to, czego na wawelskim dziedzińcu zbudować się nie dało. Nowoczesny, bardzo przekonywujący sposób gry aktorskiej solistów, świetnie skonstruowane interakcje pomiędzy postaciami spowodowały, że dawna produkcja nabrała świeżości i lekkości. Wołodymyr Pańkiw jako Zakrystian krzątał się zabawnie jednocześnie przygotowując koszyk z wiktuałami dla Cavaradossiego, podpijając mszalne wino, odmawiając modlitwę na Anioł Pański. Przerażony zbieg Angelotti (Michał Kutnik) szukał schronienia, gdy zdecydowanym krokiem wszedł malarz Mario Cavaradossi – Jonathan Tetelman. Natychmiast widać było, jak pewnie czuje się w tej partii. Nie tyle kreował postać – on był najprawdziwszym Cavaradossim! „Recondita armonia” zabrzmiała fantastycznie, z nieskazitelną intonacją, idealnie prowadzoną frazą, lekkością wysokich dźwięków, pełną kontrolą głosu – jego szlachetnej barwy, odpowiedniej siły i dynamiki.

Jonathan Tetelman „Cavaradossi” w „Tosce” na Wawelu” © archiwum Opery Krakowskiej
Jonathan Tetelman „Cavaradossi” w „Tosce” na Wawelu” © archiwum Opery Krakowskiej

Tetelman ma świadomość doskonałych warunków fizycznych, znakomitej prezencji – na scenie czuje się bardzo dobrze, umie nosić kostium i jest uzdolniony aktorsko. Wie też, że pisząc wprost – robi na widzach oszałamiające wrażenie i widać, że sprawia mu to frajdę. Wcale nie ukrywa, jak bardzo zależy mu na wywołaniu efektu, podgrzewa więc atmosferę chwilami szarżując, śpiewając na pograniczu własnych, trzeba przyznać, nieprawdopodobnych możliwości wokalnych. Pojemność jego płuc zdaje się być niczym nieograniczona, a świetna technika pozwala na te popisy bez ryzyka, że coś się nie uda.

Znakomitą partnerką okazała się Vanessa Goikoetxea jako tytułowa Floria Tosca. Choć początkowo jej sopran wydawał się zbyt ostry w brzmieniu, nawet nieprzyjemny, szybko się rozśpiewała, rozgrzała i już do końca porywała, czarowała nie tylko doskonałym śpiewem, muzykalnością, pięknym, silnym, wspaniale wyszkolonym głosem, bezbłędną artykulacją, cudownymi pianami, dynamiką, szlachetnym frazowaniem, ale też prowadzeniem roli. Była Toscą w pełnym wymiarze – szaleńczo zakochaną, zazdrosną i porywczą złośnicą, nawet rozkapryszoną artystką oderwaną od rzeczywistości, podejrzliwą, łatwowierną, potem zrozpaczoną, pogubioną, wreszcie odważną, zdeterminowaną i jakże naiwną, ufną w obietnice Scarpii, czułą, na koniec odartą ze złudzeń, dokonującą ostatecznego wyboru… Ten tragizm był prawdziwy, a Goikoetxea zachwycająca! Najsłynniejsza aria Toski „Vissi d`arte, vissi d`amore” nie tylko wzruszała i wręcz wyciskała łzy, to były najprawdziwsze wyżyny sztuki operowej!

Vanessa Goikoetxea (Tosca) i Jonathan Tetelman „Cavaradossi” w „Tosce” na Wawelu” © archiwum Opery Krakowskiej
Vanessa Goikoetxea (Tosca) i Jonathan Tetelman „Cavaradossi” w „Tosce” na Wawelu” © archiwum Opery Krakowskiej

Bardzo dobrze odnalazł się trzeci z protagonistów wieczoru – Mikołaj Zalasiński jako okrutny Scarpia. Przede wszystkim stworzył nadzwyczaj wiarygodną postać bezwzględnego, brutalnego i cynicznego prefekta policji. Był demoniczny w „Te Deum” i wystarczająco obleśny w wulgarnych zalotach do Toski, by stać się odrażającym i znienawidzonym czarnym charakterem. Wokalnie, początkowo także jakby nie do końca rozgrzany, stopniowo nabierał głębi i mocy. Kłopoty głosowe solistów w pierwszych taktach występu biorę na karb silnego wiatru, który znacząco utrudniał śpiewanie, i który trzeba sobie było jakoś podporządkować znajdując takie ustawienia, by nie uderzał prosto w twarz. Wiatr odegrał też zupełnie niespodziewaną, zaskakującą rolę – stał się elementem scenografii, gdyż w taki sposób targał kostiumami, że podbijał dramaturgię i dodawał malarskości poszczególnym scenom.

Mikołaj Zalasiński (Scarpia) w „Tosce” na Wawelu” © archiwum Opery Krakowskiej
Mikołaj Zalasiński (Scarpia) w „Tosce” na Wawelu” © archiwum Opery Krakowskiej

Orkiestra i oba Chóry Opery Krakowskiej pod batutą Piotra Sułkowskiego okazały się równorzędnymi partnerami solistów. Słychać gigantyczną pracę muzyków wkładaną w podnoszenie poziomu artystycznego wszystkich zespołów. Orkiestra po latach względnej poprawności i grania daleko w tle, w roli wyłącznie akompaniatora, zaczyna być integralną częścią spektakli. Nie tyle towarzyszy, co współtworzy. Gra czysto, bez tzw. kiksów, które jeszcze niedawno były zmorą i, niestety, zdarzały się zbyt często… Widać przemyślaną koncepcję muzyczną z dbałością o szczegóły, odpowiednie tempo, wyraz, kształt dynamiczny, coraz bardziej soczysty, żywy i pełny dźwięk.

„Tosca” na Wawelu” © archiwum Opery Krakowskiej
„Tosca” na Wawelu” © archiwum Opery Krakowskiej

Oba wyjątkowe wieczory na długo pozostaną w pamięci. Mam nadzieję, że Letni Festiwal Opery Krakowskiej będzie systematycznie, konsekwentnie wspinał się na coraz wyższe szczyty, by osiągnąć status rozpoznawalnej marki, wydarzenia, które sprawi, że wzorem Werony czy Salzburga, Kraków zacznie być kojarzony także ze sztuką operową na najwyższym europejskim poziomie – nikogo chyba nie trzeba przekonywać, że naprawdę warto!

reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img

Również popularne