REKLAMA

Utknąć w luksusowym spa… „Podróż do Reims” wystawiona siłami Accademia Rossiniana w Pesaro

Co roku zwieńczeniem Accademia Rossiniana Alberto Zedda w Pesaro jest wystawienie arcytrudnej wokalnie „Podróży do Reims” z udziałem uczestników tego niezwykłego kursu. Młodzi śpiewacy nie zawsze wychodzą z tej próby obronną ręką, choć występ dwóch polskich barytonów, Davida Roya i Janusza Noska, był jednym z jaśniejszych punktów tegorocznej produkcji.

Pesaro jest tak bardzo miastem Rossiniego, że nawet nie wypada tu wspominać, a co dopiero nucić utwory innego kompozytora. W mieście, w którym urodził się Gioachino (taka jest oficjalna pisownia imienia wielkiego twórcy przyjęta przez Fundację Rossini), panuje absolutny kult mistrza, wszystko jest tu Rossiniowską świątynią. Położony nad Adriatykiem kurort oprócz pięknej starówki cieszy się w sezonie letnim ogromną popularnością wśród Włochów (zwłaszcza tych z Północy) , którzy przyjeżdżają tu na wakacje. Pesaro jest autentycznie oblężone, trudno znaleźć nocleg i wolne miejsce na niekończących się białopiaskowych plażach. Jest tu też bardziej elegancko i wytwornie niż w niedalekim Rimini, templum innego włoskiego mistrza, legendarnego reżysera Federico Felliniego. Między Rimini a Pesaro wznosi się monumentalny zamek-twierdza w Gradarze, to tam wydarzyła się nieszczęśliwa miłość Franceski da Rimini i Paola Malatesty, kochanków umieszczonych w drugim kręgu piekła „Boskiej komedii” Dantego, opiewanych w wielu operach, z których najpopularniejsze są dzieła Rachmaninowa, Thomasa i Zandonaia.

Przyznam, że bardzo cieszy mnie ta „obowiązkowa” miłość do kompozytora. Życie Rossiniego i przebieg jego kariery są niezwykłe, a wielki włoski twórca był artystą na wskroś nowoczesnym. Nie bał się eksperymentów, w kwestii fantazji i otwartości muzycznej wyprzedzał swoje czasy, choć jego nowatorstwo nie zawsze było dobrze przyjmowane. Dowodem na to może być osadzona fantastycznie „Armida”, monumentalna „Hermiona” czy napisany przez Boga, jak twierdził Stendhal, „Wilhelm Tell”. Nie wiem, jak potoczyłyby się losy historii muzyki, gdyby Rossini w wieku trzydziestu paru lat nie zamilkł, po wielu sukcesach i wielkim umęczeniu. Być może, gdyby kontynuował swoje muzyczne poszukiwania, nie byłoby rewolucji Wagnera. Zresztą sam Wagner, w zachowanym opisie spotkania z Rossinim w Paryżu, sławi fragmenty „Mojżesza” jako muzykę przyszłości.

„Podróż do Reims” – scena zbiorowa © Amati Bacciardi
„Podróż do Reims” – scena zbiorowa © Amati Bacciardi

Accademia Rossiniana od kilkudziesięciu lat jest dopełnieniem atrakcji festiwalowych. Specjalnie wyselekcjonowani młodzi śpiewacy zapraszani są do zgłębiania specyfiki wykonawstwa stylu Rossiniego. W 2001 roku po raz pierwszy zdecydowano się na produkcję sceniczną „Podróży do Reims”, niezwykłego dzieła wymagającego kilkunastu protagonistów. Brawurowa produkcja, w reżyserii Emilia Sagi, prezentowana wcześniej m. in. w Madrycie, Bilbao i Tokio, na stałe zagościła w Pesaro. Wystawiana jest podczas każdej edycji Rossini Opera Festival z udziałem młodych adeptów Akademii uczestniczących w kursach prowadzonych w tym upalnym mieście przez cały lipiec.

Nie ma chyba dzieła, które miałoby bardziej niezwykłą historię. „Podróż do Reims” to raczej inscenizowana kantata, dzieło o niczym, czyli o wszystkim, w którym pozornie niewiele się dzieje. Grupa międzynarodowych podróżnych zmierzających na koronację króla Francji w Reims zatrzymuje się w gospodzie Pod Złota Lilią. Jest wśród nich polska markiza, francuska hrabina, rosyjski generał, angielski pułkownik, niemiecki major czy hiszpański grand. Pozbawiona linearnej fabuły opera opowiada, niczym telenowela, o miłosnych napięciach między bohaterami (trójkąt miłosny Melibei, Libenskofa i Don Alvara), czy miłosnych podchodach (Belfiore i Korynna). Postacie romansują, kłócą się, intrygują, snują rozważania filozoficzne. Okazuje się jednak, że są uwięzieni, nie ma wolnych dorożek i nie dostaną się na koronację. Dramaty życia podróżnego doprowadzą do świętowania uroczystości koronacyjnych podczas organizacji własnego balu.

Rossini przyjął zamówienie na to okolicznościowe dzieło obejmując dyrekcję Théâtre Italien w Paryżu. Prapremiera, z wielkim przepychem (z udziałem m. in. słynnej Giuditty Pasty), odbyła się w 1825 roku w Paryżu. Ponoć publiczność szalała z zachwytu, choć krytyka narzekała na małe natężenie dramatyczne dzieła. Rossini zdjął je po kilku przestawieniach i nie zezwolił na kolejne prezentacje. Wznowienia (m. in. w 1848 roku w Paryżu, w 1854 roku w Wiedniu) nie odbyły się w porozumieniu z kompozytorem. W tak zwanym międzyczasie partytura zaginęła i przez wiele lat uchodziła za utraconą. Dopiero wnikliwe studia, prowadzone pod auspicjami Fundacji w Pesaro, ale także odnalezienie fragmentów partytury w Rzymie, Wiedniu i Paryżu doprowadziły do rekonstrukcji. Pierwsza prezentacja, w 1984 roku w Pesaro, okazała się oszałamiającym sukcesem. Pod dyrekcją Claudio Abbado wystąpili tak znakomici śpiewacy, jak Cecilia Gasdia, Lella Cuberli, Katia Ricciarelli, Lucia Valentini-Terrani, Eduardo Gimenez, Francisco Araiza, Samuel Ramey, Leo Nucci, Enzo Dara oraz Ruggero Raimondi. Dzieło błyskawicznie pojawiło się na najważniejszych scenach operowych (La Scala, Covent Garden, wiedeńska Staatsoper). A w 2003 roku trafiło do Warszawy; wybitną realizacją Tomasza Koniny, z udziałem m. in. Ewy Podleś i Rockwella Blake’a dyrygował Alberto Zedda, artysta uznawany za najlepszego znawcę stylu Łabędzia z Pesaro i którego imieniem nazwana jest obecnie Accademia Rossiniana.

Finał „Podróży do Reims” 15 VIII 2022 © Amati Bacciardi
Finał „Podróży do Reims” 15 VIII 2022 © Amati Bacciardi

Jak pisze w nieocenionej mega encyklopedii operowej „Tysiąc i jedna opera” Piotr Kamiński, ta kompozycja to kolejny dowód na nowe spojrzenie muzyczne i gatunkowe Rossiniego. „Podróż do Reims” tworzy nowy gatunek dzieła okolicznościowego, opartego na współczesnej satyrze. Wykorzystywany dalej w takich produkcjach jak opera-szopka, czy opera-kabaret. Twórca potrafił być autoironicznie komiczny (wielka aria Hrabiny o utracie kapelusza godna jest każdej wielkiej heroiny operowej, z Normą czy Elżbietą z „Roberto Devereux” na czele), nowoczesny (arie improwizacyjne Korynny oparte na długiej, hipnotycznej frazie), jak i przejmująco poważny (monumentalny, blokowy finał). Grecka improwizatorka była bohaterką niezwykle popularnej powieści Pani de Staël, „Korynna czyli Włochy” i Rossini postanowił „zaprosić” ją do grona bohaterów swojej kantaty. To jest opera w operze i zarazem opera o operze.

Inscenizacja przygotowana przez Emilio Sagi jest dosłowna i prosta. Jedyną dekorację stanowiły właściwie leżaki plażowe; pacjenci, jak przystało na uzdrowisko, poddawani byli przeróżnym zabiegom, chodzili w szlafrokach, kapciach i ręcznikach. Bohaterowie udający się na koronację zatrzymali się bowiem (i utknęli) w luksusowym spa. Inaczej niż w warszawskiej produkcji, gdzie miejscem przymusowego uwięzienia był dworzec kolejowy.

Dlatego też, przy takim założeniu, cała odpowiedzialność spoczywa na wykonawcach, którzy w większości poradzili sobie z wymagającą partytura Rossiniego. Przezabawna jest scena, gdy Don Prudenzio (wspaniale i pewnie śpiewający Janusz Nosek) robi zastrzyki, a artyści uciekają przed nim; świetna jest scena Hrabiny (wykonana brawurowo, choć zbyt mało koloraturowo-dramatyczna okazała się Inés Lorans) tańczącej z kapeluszem w szlafroku; doskonały jest duet Korynny (Irene Celle, umiejętnie posługująca się oddechem i długą frazą) i Kawalera Belfiore (sprawny Vìctor Jiménez z zacięciem na doskonałego tenore di grazia), który widząc Korynnę wychodzącą z kąpieli zrzuca z siebie szlafrok i tarza się przed obiektem swoich zalotów po podłodze w samych tylko kąpielówkach.

Víctor Jiménez (Cavalier Belfiore) © Amati Bacciardi
Víctor Jiménez (Cavalier Belfiore) © Amati Bacciardi

Poziom spektaklu wykonywanego przez młodych przecież śpiewaków był generalnie bardzo dobry i dość wyrównany. Armeńska mezzosopranistka Anush Martirosyan w roli Markizy Melibei śpiewała z dużym wyczuciem stylu, ale to głos, mam nadzieję, sopranowo dramatyczny w przyszłości. Lyaila Alamanova (Madama Cortese) była znakomita, choć zabrakło mi większej wyrazistości. Valerio Borgioni (Libenskof) był zdenerwowany lub niedysponowany, gdyż szarżował w tej mocniejszej niż Belfiore tenorowej partii. Nie wiem też, czy do końca prawdziwym basem stanie się Georgy Ekimov, kreujący partię Lorda Sydneya i sztucznie ściemniający swój głos.

David Roy (Don Alvaro) i Janusz Nosek (Don Prudenzio) w Podróży do Reims” w Pesaro © Amati Bacciardi
David Roy (Don Alvaro) i Janusz Nosek (Don Prudenzio) w Podróży do Reims” w Pesaro © Amati Bacciardi

Wspaniałym Trombonokiem był Stefan Astakhov, swobodny scenicznie i wokalnie. Klasę dramatycznego barytonowego śpiewu i wyczucie rossiniowskiej koloratury pokazał David Roy w stosunkowo niewielkiej roli Don Alvara, rywala Libenskofa o względy Melibei. Największe wrażenie zrobił na mnie jednak Matteo Guerzé, rasowy bas buffo, świetny aktor, który doskonale wykorzystał szansę popisu wielką „arią katalogową”, wymagającą wokalnej brawury i przemyślanej interpretacji. Fascynująco, z odkrywaniem nowych znaczeń w partyturze i dużym wyczuciem nastroju (złowieszczy wstęp, dramatycznie podkręcony finał) pokazał się pochodzący z Australii dyrygent Daniel Carter. Co ciekawe, skutecznie potrafił prowadzić orkiestrowy dialog z artystami, wydobywając wiele przeróżnych smaczków. Myślę, że Rossini byłby z takiego wykonania szczęśliwy.

Obsada „Podróży do Reims” 15 VIII 2022 © Amati Bacciardi
Obsada „Podróży do Reims” 15 VIII 2022 © Amati Bacciardi
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img

Również popularne