Nowatorstwo tego utworu polega na powierzeniu większości partii wokalnych bohaterowi wieloosobowemu. To Chór opowiada w pierwszej części o prześladowaniu Żydów i ich historię wyjścia z Egiptu, w drugiej zaś części śpiewając monumentalny hymn pochwalny dla Jahwe. „Izrael w Egipcie” jest jedynym oratorium Händla, w którym Chór ma tak znaczącą i dominującą rolę. Blisko trzy czwarte muzyki oparte jest na śpiewie zbiorowym. Powstały właściwie „sceny liryczne”, nie opowiadające linearnie przebiegu akcji, przedstawiające natomiast różne nastroje, budowane niezwykłymi i różnorodnymi środkami muzycznej kompozycji. Szczególnie w opisach plag egipskich kompozytor inaczej je charakteryzuje, używając przeciwstawnych stylów wyrazu i budując wspaniałe, plastyczne obrazy.
Händel eksperymentuje tu też „przyrodniczo”, odzwierciedlając w partyturze brzmienie szarańczy, skrzek żab, udramatycznioną „strefę mroku” czy śmierć synów pierworodnych. Ale także apoteoza Boga, którą stanowi druga część utworu, skomponowana jest bardzo niejednolicie, od hymnu do orgiastycznej atmosfery modlitwy. Finałowa aria sopranu z chórem stanowi zapowiedź wielkich religijnych arii, z sopranowym „Inflammatus” ze „Stabat Mater” Gioachina Rossiniego czy „Libera me” z „Messa da Requiem” Giuseppe Verdiego na czele. Tekst zaczerpnięto bezpośrednio ze Starego Testamentu, co także było novum w tych czasach.
Słuchając „Izraela w Egipcie” miałem skojarzenia z antycznym dramatem, w którym Chór nie tylko snuje opowieści, ale bywa też aktywnym sprawcą zdarzeń, jako bohater zbiorowy właśnie. Rola Chóru w greckich tragediach i komediach jest znacznie bardziej złożona i skomplikowana, trudno ją krótko scharakteryzować. Nie mogłem jednak oprzeć się wrażeniu, że w opowieściach o wieloosobowym bohaterze nie zawsze trzeba wyodrębniać poszczególne jednostki, gdy dzieło rozprawia o historii narodu, jego cierpieniu i szczęściu.
Myślałem też o „Empuzjonie” Olgi Tokaczuk, w której też narrator jest zbiorowy. To Czarownice obecne w Kotlinie opowiadają wspólnie historię. W tym przypadku nasza noblistka, eksperymentując z formą powieści, zastosowała oryginalny zabieg literacki. Przeważnie mamy do czynienia z „narratorem wszechwiedzącym”. I dręczącym licealistów „podmiotem lirycznym” przy analizie wiersza podczas języka polskiego.
Trudno być prorokiem we własnym kraju i Händel, którego nazwisko i kompozycje były dobrze znane poniósł klęskę podczas pierwszej prezentacji „Izraela w Egipcie” w 1739 roku, w londyńskim King’s Theatre. Być może publiczność liczyła na popisowe arie solistów. Od oratoriów, opartych przede wszystkim na tematach religijnych, także oczekiwano bowiem dramatycznej akcji. Kompozytor zmuszony był przerobić to dzieło, wzbogacając je w nieliczne, choć piękne wstawki solowe. Wtedy odniosło ono sukces, a jednego z opracowań dokonał w XIX wieku Feliks Mendehssohn-Bartholdy.
W Polsce dzieło pojawia się dość rzadko. Jak napisano w programie, zespoły Filharmonii Narodowej po raz ostatni wykonały to oratorium ponad czterdzieści lat temu, w listopadzie 1980 roku. Pod dyrekcją Kazimierza Korda śpiewali wówczas Delfina Ambroziak, Krystyna Tyburowska, Ronald Murdock, John York Skinner, Janusz Wolny i Dariusz Niemirowicz. Kilka razy prezentowała je w ostatnich latach Capella Cracoviensis pod dyrekcją Jana Tomasza Adamusa, m. in. w Krakowie, Katowicach i Szczecinie.
Jan Willem de Vriend, dyrygent zaproszony do poprowadzenia dzieła w Filharmonii Narodowej, jest twórcą Combattimento Consort Amsterdam, założonego w 1982 roku. Zespół zyskał sławę specjalizując się w wykonawstwie muzyki XVII i XVIII wieku na instrumentach współczesnych, wbrew obecnej tradycji prezentacji na „instrumentach z epoki”. Nie mam nic przeciwko romantycznie i monumentalnie brzmiącej muzyce baroku, słynne są nagrania oper Händla z lat 50. i 60, choć teraz stanowią one „niestylową” ciekawostkę. Istnieje na przykład nagranie „Juliusza Cezara” z 1955 roku z Rzymu, gdzie wystąpili tak wielcy śpiewacy jak Franco Corelli, Boris Christoff, czy Fedora Barbieri, a dyrygował Gianandrea Gavazzeni.
Soliści, pomimo relatywnie niewielkich partii, nie mieli łatwego zadania, musieli oni długo oczekiwać na swoje solowe, bardzo trudne arie i duety. Ingrida Gapova ukazała piękny i gęsty głos, potrafiła też wzruszyć w olśniewającej arii prorokini Miriam w podniosłym finale. Także kontratenor Rafała Tomkiewicza zabrzmiał wspaniale i stylowo, doskonale dopasowując się do nowoczesnego dźwięku orkiestry. Michał Prószyński (tenor) ma piękny głos, choć śpiewał w moim odczuciu odrobinę za nerwowo i siłowo. Kwestią dyskusyjną, czy mniejsze partie (II Sopran, I i II Bas) należy powierzać artystom chóru, mieli oni do wykonania dwa bardzo trudne duety i tylko Maciej Falkiewicz wybrnął z tego zadania zadowalająco.
Impulsywna interpretacja Jana Willema de Vrienda doskonale odzwierciedlała nowoczesność muzyki Händla. Dyrygent umiejętnie operował dynamiką orkiestry, która mogła pod jego batutą zabrzmieć monumentalnie i lirycznie, a przede wszystkim bardzo pięknie. Wspaniale i też różnorodnie w wyrazie zabrzmiał Chór Filharmonii Narodowej przygotowany przez Bartosza Michałowskiego.