REKLAMA

Hymn o miłości. „Carmina Burana” w Filharmonii Krakowskiej

Pośród muzycznych dzieł powstałych ku chwale miłości, kantata Carla Orffa zajmuje miejsce szczególne. Jej niezwykła, uwodzicielska moc tkwi nie tylko w partyturze, lecz także w poezji, tyleż intelektualnej, co bezpruderyjnej. „Carmina Burana” wybrzmiała w Filharmonii Krakowskiej 27 i 28 stycznia.

To utwór, który dziś z czystym sumieniem można nazwać hymnem hedonistów. Od prawykonania minęło 85 lat, a jednak muzyka została skomponowana trochę wbrew swoim czasom. W dwudziestoleciu międzywojennym królowała awangarda, do sal koncertowych coraz swobodniej wkradał się swing. Jednak „Carmina Burana” ma w sobie monumentalność symfonii klasycznego romantyzmu, płynnie przechodzącą w sekwencje zainspirowane renesansową i wczesnobarokową muzyką dworską.

Wybija się ponad ramy czasowe i w zasadzie, gdyby całkowicie odrzucić kontekst historyczny i skupić się jedynie na pierwszym wrażeniu z wysłuchania utworu, staje się on praktycznie niemożliwy do zaklasyfikowania. Co tym bardziej intryguje i uwodzi słuchacza, bez względu na jego dotychczasowe preferencje muzyczne. Najistotniejszy jest rytm, pozornie stwarzający wrażenie melodii prostych i wpadających w ucho. W rzeczywistości jest on niezwykle złożony i zmienny, co daje efekt muzycznego dialogu rozgrywającego się zarówno pomiędzy solistami, jak i chórzystami.

„Carmina Burana” w Filharmonii Krakowskiej © Krzysztof Kalinowski
„Carmina Burana” w Filharmonii Krakowskiej © Krzysztof Kalinowski

O czym rozprawiają chóry, żeńskie, męskie i dziecięce? Jaka gra faktycznie toczy się pomiędzy trójką solistów? Teksty średniowiecznej poezji w języku łacińskim nie pozostawiają wątpliwości. To śmiałe deklaracje przyjemności ziemskich i miłości cielesnej, opowiedziane wprost, bez fałszywej skromności i złudnych metafor. Jakby wykonawcy wręcz powtarzali za bohaterem „Portretu Doriana Graya” Oscara Wilde’a: Uwielbiam proste przyjemności, to ostatni azyl dla ludzi skomplikowanych. Na piedestale jest miłość, w której to wolność dyktuje bieg. Przełamuje konwenanse i daje się ponieść spontanicznym, szczerym namiętnościom. A te z kolei są niekwestionowanym źródłem szczęścia i spełnienia. Łączą przedstawicieli obojga płci w harmonii płomiennego uczucia, ukazanego jako najwyższa wartość i sens istnienia. Jednocześnie przypominając, iż wszystkie te emocje – miłość, pożądanie, radość, rozkosz i swawola (czyli de facto gloryfikacja sentencji carpe diem) stanowią jedynie drobny element wielkiego kręgu życia, w nieustającym pędzie koła fortuny.

Ponadczasowość, zarówno w warstwie muzycznej, jak i tekstowej, zaowocowała ogromną popularnością „Carmina Burana” nie tylko wśród melomanów, lecz także w popkulturze. Fragmenty utworu, a szczególnie otwierającą go sekwencję O, fortuna wielokrotnie wykorzystywano w ścieżkach dźwiękowych filmów, programów telewizyjnych, gier wideo, a nawet reklam. Korzystali z niej także artyści rockowi, tacy jak Ozzy Osbourne, który przy dźwiękach charakterystycznej partii chóralnej wkraczał na scenę, rozpoczynając swoje koncerty. Nie dziwi zatem fakt, iż każdorazowe pojawienie się kantaty Orffa w repertuarze teatru operowego czy filharmonii, owocuje olbrzymim zainteresowaniem publiczności.

Alexander Humala. „Carmina Burana” w Filharmonii Krakowskiej © Krzysztof Kalinowski
Alexander Humala. „Carmina Burana” w Filharmonii Krakowskiej © Krzysztof Kalinowski

Filharmonia Krakowska zgromadziła na sali ponad dwustu wykonawców w dwóch koncertach, 27 i 28 stycznia. Wysłuchałam drugiego z nich, jednak emocje po dniu poprzednim jeszcze nie opadły i wciąż towarzyszyły artystom. W wypełnionej po brzegi sali wybrzmiało wykonanie dynamiczne, potężne i szlachetne. Dwa koncerty z tym repertuarem to stanowczo za mało i gdyby powtórzono je jeszcze kilkakrotnie, z pewnością cieszyłyby się owacyjnym przyjęciem.

Należy pochwalić znakomitą współpracę dyrygenta Alexandra Humali z orkiestrą oraz aż czterema chórami, które zaangażowano do zaśpiewania koncertu: Chórem Filharmonii Krakowskiej, Chórem Zimowej Akademii Śpiewu, Chórem Chłopięcym i Dziewczęcym Filharmonii Krakowskiej oraz Ukraińskim Chórem Dziecięcym. Bezbłędna harmonia brzmienia całego morza głosów była przyjemnością dla słuchacza. Co potęgowały bardzo poprawne, choć czasami zbyt ostrożne tempa, jak gdyby maestro nie pozwalał sobie na pełne rozwinięcie skrzydeł.

Niestety ze względu na dużą liczebność chórzystów, do której niedostosowane są warunki sali Filharmonii Krakowskiej, koncert został na chwilę przerwany, by wprowadzić chór dziecięcy, tuż przed „Cour d’amours”, częścią trzecią dzieła. Ten zabieg, skądinąd konieczny, zaburzył nieco odbiór utworu, który jest spójną całością i płynie nieprzerwanym nurtem dźwięków aż do zamykającej go w klamrę, końcowej sekwencji O, fortuna.

Ewa Tracz, Tomasz Rak oraz Adam Sobierajski. Soliści „Carmina Burana” w Filharmonii Krakowskiej © Krzysztof Kalinowski
Ewa Tracz, Tomasz Rak oraz Adam Sobierajski. Soliści „Carmina Burana” w Filharmonii Krakowskiej © Krzysztof Kalinowski

Dobór solistów: Ewy Tracz, Tomasza Raka oraz Adama Sobierajskiego, okazał się bardzo trafny. Wszyscy troje doskonale odnaleźli się wokalnie w tej wymagającej muzyce. Mimo, iż baryton na początku sekwencji Estuans interius nieco rozmijał się z orkiestrą i przez krótką chwilę trwał swoisty wyścig pomiędzy nim a dyrygentem. Szybko odnaleźli jednak wspólne tempo i muzyczną spójność. Tenor naprawdę dobrze poradził sobie z niebotycznie wysokimi dźwiękami Olim lacus colueram, którą to sekwencję powierza się często kontratenorom. Błyszczał natomiast sopran Ewy Tracz, zachwycając czystością dźwięków i ujmującą, interpretacyjną słodyczą.

Warto też zwrócić uwagę na nienaganną wymowę łacińskiego tekstu zarówno u solistów, jak i chórzystów, którzy zrezygnowali ze zmiękczania będącego naleciałością z języka włoskiego.

Prawie 10 minut trwały gromkie owacje po tym jakże emocjonalnym wykonaniu „Carmina Burana”. Bez względu na nieliczne mankamenty, koncert był prawdziwą ucztą, wielkim wydarzeniem i wielce potrzebną – w każdych czasach – celebracją życia, radości i wszelkich pozytywnych aspektów naszego ziemskiego bytowania. W muzyce często brakuje tej jakże potrzebnej nuty optymizmu, która czyni świat lepszym miejscem. Filharmonia Krakowska bardzo słusznie sięgnęła po dzieło Carla Orffa. Jest ono niczym kropla kolorowej farby na szarym płótnie codzienności.

reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img

Również popularne