REKLAMA

Cała praca dokonuje się na próbie: rozmowa z Szymonem Naściszewskim

Szymon Naściszewski w sezonie 2022 / 2023 pełni rolę dyrygenta – rezydenta w Polskiej Filharmonii Kameralnej Sopot. Artysta podkreśla w korzyści płynące z tego programu, opowiada też o swojej drodze artystycznej, muzycznej tradycji rodzinnej i zainteresowaniach astronomią.

Tomasz Pasternak: Na czym polega uczestnictwo w programie „Dyrygent rezydent”, współorganizowanym przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca?

Szymon Naściszewski: Program zakłada poprowadzenie przez dyrygenta – rezydenta dwóch koncertów w sezonie, z zaproponowanym przez siebie programem zawierającym utwory polskie. Rolą dyrygenta – rezydenta jest także asystentura przy czterech programach koncertowych w trakcie sezonu. Brałem udział w cyklu prób do festiwalu NDI Sopot Classic, asystując w koncertach prowadzonych przez Marcina Nałęcz -Niesiołowskiego, Rafała Janiaka oraz Michała Klauzy podczas „Gali Operowej” z udziałem Joyce DiDonato. Obserwowałem także przygotowania Szymona Morusa i zespołu Tango Attack do koncertu z muzyką Carlosa Gardela i Astora Piazzoli.

Jak planował Pan program autorskich koncertów w PFK Sopot?

Korzystając ze skrzypcowego doświadczenia postanowiłem połączyć muzykę czeską i polską. „Serenadę na smyczki” Dvořáka oraz „Idyllę” Janáčka miałem okazję prowadzić jako koncertmistrz, chciałem podjąć wyzwanie zinterpretowania tych wymagających utworów jako dyrygent. Są to przeboje kameralnego repertuaru, dlatego zestawiłem je z utworami mniej znanymi, a zasługującymi na uwagę. W jednym z koncertów wzięła udział znakomita solistka, flecistka Natalia Egielman. Wspólnie wykonaliśmy „Hommage à Chopin” Andrzeja Panufnika oraz „Colas Breugnon” Tadeusza Bairda. „Hommage” w oryginale powstał jako cykl pieśni na sopran i fortepian, my zagraliśmy wersję na orkiestrę smyczkową i flet w opracowaniu kompozytora. Brzmienie orkiestry smyczkowej nadaje temu dziełu zupełnie inny wymiar. Z kolei „Colas Breugnon” to dla mnie podróż sentymentalna – jeden z pierwszych utworów, jakie miałem okazję zagrać w orkiestrze. Wspaniale było wrócić do tej urokliwej kompozycji. Sięgnąłem także po „Serenadę” Romualda Twardowskiego, utwór archaizujący, łączący polskie melodie tradycyjne i echa francuskiego neoklasycyzmu. Cieszę się, że program „Dyrygent – rezydent” mogłem realizować z orkiestrą smyczkową, Polską Filharmonią Kameralną Sopot. Jako skrzypek mam sprecyzowane wyobrażanie brzmienia takiego zespołu, a to, że jestem blisko techniki skrzypcowej pozwala mi na sprawną pracę. To ogromna pomoc w kształtowaniu dźwięku i jego barwy.

Szymon Naściszewski © Krzysztof Mystkowski
Szymon Naściszewski © Krzysztof Mystkowski

Program „Dyrygent-rezydent” to rodzaj praktyk zawodowych. Co było dla Pana najbardziej istotne?

Myślę, że najważniejszym doświadczeniem było sprawdzenie się w sytuacji koncertowej. To wspaniała sprawa, że młody dyrygent dostaje możliwość poprowadzenia profesjonalnego zespołu i zadyrygowania koncertem. Oczywiście ogromne znaczenie ma także proces poprowadzenia prób i takiego pokierowania pracą, żeby finalny występ był godnym zwieńczeniem czasu przygotowań. Ale niezwykle ciekawą sprawą jest również asystentura. Muszę mieć opanowany repertuar i śledzić pracę innego dyrygenta.

Jest to też możliwość nawiązania kontaktu ze znakomitymi polskimi dyrygentami.

I przedstawienia swojej osoby. Przy tej okazji pojawiają się inne kwestie, które są częścią pracy asystenckiej. Na przykład zagadnienia z zakresu akustyki: balans pomiędzy solistą i poszczególnymi sekcjami, szczególnie w przypadku nagłaśnianego koncertu. Kiedy dyrygent stoi na podium przed muzykami to zdarza się, że jego odbiór brzmienia orkiestry jest zupełnie inny niż na widowni. Pomocna jest wtedy dodatkowa para kompetentnych uszu. Czasami bywa tak, że do partii orkiestrowych wkrada się błąd, albo bardzo dużo błędów – trzeba je zlokalizować i poprawić. Moją rolą podczas NDI Sopot Classic było również kierowanie pracą realizatorów kamer. To była praca reżyserska połączona z czytaniem partytury.

Niezwykle ciekawe i wymagające zadanie.

Muszę opanować partyturę tak samo rzetelnie jak dyrygent prowadzący koncert. Podczas koncertu współpracuję z realizatorem i operatorami kamer. W czasie rzeczywistym odliczam kolejne wejścia instrumentów, które uznaję za kluczowe w danym momencie do pokazania. Opera Leśna w Sopocie to ogromny amfiteatr mogący pomieścić około 5000 słuchaczy. Mieliśmy do dyspozycji dwa ekrany, na których mogliśmy wyłowić z orkiestry konkretnych muzyków, solistów, całe sekcje instrumentów. Chodziło o to, żeby publiczność miała lepszy audio-wizualny odbiór koncertu.

Szymon Naściszewski © Krzysztof Mystkowski
Szymon Naściszewski © Krzysztof Mystkowski

Na co jeszcze zwrócił Pan uwagę podczas programu „Dyrygent-rezydent”?

Miałem możliwość przyjrzenia się pracy biura orkiestry. Organizacja tak dużego festiwalu jak NDI Sopot Classic to ogromne przedsięwzięcie, przy którym pracuje cały sztab ludzi. Rozmowy z agentami, kwestie finansowe, promocja wydarzenia, wybudowanie sceny, nagłośnienie, zabezpieczenie medyczne imprezy masowej to tylko niektóre z zagadnień. Dobrze było zobaczyć pracę nad tymi kwestiami „od kuchni”. To w końcu nierozerwalna część życia koncertowego.

Podsumowując, widzę same plusy tego programu. Miałem też profesjonalną sesję fotograficzną, która odbyła się w Operze Leśnej, to także ważny benefit tego projektu. Powstaje materiał też wideo promujący dyrygenta-rezydenta.

Wspominał Pan o możliwości nawiązywania kontaktów i pokazania siebie. Jakie ma Pan oczekiwania związane z programem „Dyrygent – rezydent”?

Moje oczekiwania właściwie w dużej mierze się spełniły. Sama możliwość wzięcia udziału w tym programie jest dla mnie dużym wyróżnieniem. Cieszę się, że zostałem wybrany i doceniony, osób aplikujących jest zawsze bardzo dużo. Spędziłem wspaniały czas z muzykami PFK Sopot, to była twórcza i inspirująca praca. Jestem za to bardzo wdzięczny i jest to dla mnie bardzo ważny etap na mojej dyrygenckiej drodze. Jest to jeden ze sposobów promocji kariery i ten program stwarza tę możliwość. Cieszę się, że mogłem przeżyć ten artystyczny epizod.

Pochodzi Pan z rodziny muzycznej. Pana tata jest skrzypkiem, mama gra na wiolonczeli. Czy był Pan skazany na muzykę?

W pewnym sensie tak, natomiast wolę mówić, że miałem sprzyjające warunki, aby stać się muzykiem. Rodzice pracowali w filharmonii, byłem więc stałym gościem koncertów i uczestnikiem prób, był to dla mnie naturalny krok do wejścia w ten świat.

Pana pierwszym instrumentem był fortepian, ale zajął Pan się skrzypcami?

Faktycznie moim pierwszym instrumentem było piękne domowe pianino Arnold Fibiger. Od najmłodszych lat podejmowałem improwizowane próby gry, rodzice zorientowali się w moich predyspozycjach i zapisali mnie na lekcje fortepianu jeszcze przed pierwszą klasą szkoły podstawowej. Mój tata nalegał jednak, żebym rozpoczął naukę gry na skrzypcach. Pierwsze próby były nieudane, natomiast od czwartej klasy uczyłem się równolegle gry na fortepianie i skrzypcach. Niestety początki gry na skrzypcach są dużo trudniejsze niż na fortepianie, a ja nie byłem tytanem pracy. Zdecydowałem, że muszę wybrać jeden instrument i były to skrzypce. Z kolei w liceum zafascynowałem się gitarą basową. Bardzo lubiłem jazz, a tak się złożyło, że Zespół Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie, do którego uczęszczałem organizował warsztaty jazzowe. Poznałem wtedy Zbigniewa Jakubka, wspaniałego człowieka i znakomitego pianistę, który zainspirował mnie do szukania swojego miejsca w jazzie. Założyliśmy z kolegami combo, przez chwilę grałem w szkolnym big bandzie. Ostatnio dokopałem się do nagrania z finałowego koncertu wspomnianych warsztatów, na którym wspólnie ze Zbyszkiem gramy „Byłaś serca biciem” Andrzeja Zauchy. To wzruszająca pamiątka – Zbigniew odszedł od nas przedwcześnie w tym roku.

Skończył Pan studia w Polsce, ale potem kształcił się Pan w Niemczech.

W Warszawie ukończyłem studia w klasie Jakuba Jakowicza. Podczas studiów zacząłem współpracować z Sinfonią Varsovią w programie „Akademia Sinfonia Varsovia”, bardzo często występowałem wtedy z orkiestrą. Ale w pewnym momencie stwierdziłem, że i od siebie i od instrumentu chcę jeszcze czegoś więcej, podjąłem decyzję o wyjeździe do Niemiec. W Hanowerze studiowałem w klasie Adama Kosteckiego, tam praca była skoncentrowana na doskonaleniu warsztatu instrumentalnego.

Często występował Pan ze swoimi rodzicami? Od pewnego momentu tak, w zespole rodziców stawiałem pierwsze kroki jako kameralista, później jako solista, wreszcie jako aranżer. Arso Ensemble już od dłuższego czasu funkcjonuje na terenie Podkarpacia. Zespół występuje w podstawowym lub powiększonym składzie i przez lata zdobył sobie stałą publiczność. Moja mama zajmuje się kwestiami organizacyjnymi i promocją muzyki kameralnej na terenie Rzeszowa i okolic. W 2019 roku, z okazji roku Moniuszkowskiego, przygotowałem autorskie opracowania pieśni, arii i fragmentów oper z twórczości Stanisława Moniuszki na orkiestrę smyczkową i solistów. Program ten wykonaliśmy pięciokrotnie w ramach koncertów edukacyjnych, spotkał się ze znakomitym przyjęciem. To ogromna przyjemność móc dzielić muzyczną pasję z rodzicami na scenie.

Szymon Naściszewski © Krzysztof Mystkowski
Szymon Naściszewski © Krzysztof Mystkowski

A dlaczego zaczął studiować Pan dyrygenturę? I jak widzi Pan swoją przyszłość, chce Pan być koncertującym skrzypkiem czy dyrygentem?

Dyrygentura była obecna w moim życiu od najmłodszych lat. W rodzinnym albumie są zdjęcia mnie dyrygującego przed telewizorem do kaset VHS z nagraniami Seiji Ozawy. Za partyturę służył tomik „Das Wohltemperierte Klavier”. Ale po drodze miałem dużo pomysłów na siebie. Wspominałem już o epizodzie z gitarą, przez pewien czas poważnie myślałem o studiach w Akademii Muzycznej w Katowicach na wydziale jazzu. Jednocześnie w liceum zacząłem grać na skrzypcach interesujący mnie repertuar i bardzo zaangażowałem się w ćwiczenie. Dostałem się na studia w Warszawie z wysoką lokatą i możliwość pracy z Kubą Jakowiczem to był kolejny, ważny rozdział. Chociaż podczas egzaminów wstępnych prof. Izabela Targońska zorientowała się, że mam słuch absolutny, pamiętam, że skomentowała: Pan koniecznie na dyrygenturę. Zdając licencjat zastanawiełem się, czy to już właściwy czas, aby rozpocząć równolegle studia. Ale chyba nie byłem na to wtedy gotowy.

Im dłużej studiuję dyrygenturę, z tym większym respektem podchodzę do tego zawodu. To jest dziedzina wybitnie interdyscyplinarna, nauka partytury to tylko jeden z elementów. Do najważniejszych kwestii zaliczyłbym doświadczenie w prowadzeniu prób, cała praca dokonuje się na próbie. Sam pracuję w orkiestrze i widzę, jak wymagającym i odpowiedzialnym zadaniem jest kierowanie osiemdziesięcoosobowym zespołem w taki sposób, aby zaoferować muzykom coś ciekawego, zainspirować i osiągnąć satysfakcjonujący rezultat. To niekończący się proces samodoskonalenia.

W tym sezonie artystycznym miałem szczęście pracować z rożnymi orkiestrami w Polsce, odniosłem wrażenie, że jestem dobrze przyjmowany. Było to dla mnie pozytywe wzmocnienie i motywacja do dalszej pracy.

I został Pan dyrygentem – rezydentem w Polskiej Filharmonii Kameralnej Sopot, miejscu dla Pana szczególnym.

Tak, mam osobiste zawodowe wspomnienia z PFK Sopot. Dyrektor Wojciech Rajski zaprosił mnie do udziału w kilku projektach, jako skrzypek dołożyłem swoją cegiełkę do nagrania „VI Symfonii. Pieśni chińskie” Krzysztofa Pendereckiego. Była to pierwsza rejestracja tego niezwykłego i tajemniczego utworu.

Czytałem, że interesuje się Pan astronomią. Czy gwiazdy pomagają w lekturze partytury? Czy pomaga w tym Heweliusz?

Rzeczywiście astronomią interesuję się od dziecka. Uważam za fascynujące, że z pomocą zwykłej lornetki lub małego teleskopu jesteśmy w stanie dostrzec galaktyki odległe od nas o miliony lat świetlnych. Co ciekawe, fakt istnienia galaktyk innych niż Droga Mleczna został udowodniony dopiero na początku XX wieku przez Edwina Hubble’a. Ostatnie sto lat to pasmo niezwykłych odkryć. Albert Einstein wywrócił do góry nogami nasze rozumienie świata w stosunku do mechaniki newtonowskiej, z kolei ojcowie mechaniki kwantowej dowiedli, że w skali mikroskopowej świat ma naturę probabilistyczną. Można odnieść wrażenie, że są to sprawy kompletnie oderwane od codzienności, ale np. bez uwzględnienia efektów relatywistycznych system GPS nie działałby z taką dokładnością. Mógłbym tak długo opowiadać, natomiast chciałbym zaznaczyć, że w dziedzinie astronomii i astrofizyki jestem absolutnym amatorem. Nie było mi dane opanować aparatu matematycznego potrzebnego do faktycznego zrozumienia zagadnień, o których mówię. Mogę natomiast śledzić procesy rozumowania, które doprowadziły do kolejnych odkryć oraz przyglądać się wynikom nowych obserwacji, potwierdzających owe odkrycia lub stawiających wyzwania dla istniejących już teorii. Nie mamy w tym momencie jednej, zunifikowanej teorii opisującej wszechświat, czekamy na kolejny przełom. Historia dzieje się na naszych oczach, trudno się nie fascynować.
Czy gwiazdy pomagają w lekturze partytury? Raczej nie, ale są od niej dobrą odskocznią.

Bardzo serdecznie dziękuję za rozmowę.

Szymon Naściszewski – skrzypek i dyrygent. Absolwent Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie skrzypiec prof. Jakuba Jakowicza oraz Hochschule für Musik, Tanz und Medien Hannover w klasie skrzypiec prof. Adama Kosteckiego. Obecnie jest studentem roku dyplomowego klasy dyrygentury symfonicznej prof. Łukasza Borowicza na Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie. Dyrygent – rezydent Polskiej Filharmonii Kameralnej Sopot w sezonie artystycznym 2022/2023.

Koncerty w ramach rezydencji współorganizowane są przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca w ramach programu własnego „Dyrygent-rezydent”, finansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Rozmowa została przeprowadzona w dniu 9 lipca 2023 roku.

reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img

Również popularne