REKLAMA

Wszystkie poranki świata i prawie wszystkie oblicza fortepianu. Koncert „Waldemar Malicki klasycznie” na 24. „Ogrodach Muzycznych”

Waldemar Malicki, wirtuoz fortepianu i retoryki przedstawił na „Ogrodach Muzycznych” wyrafinowany monodram muzyczny, a w jego oszalałej muzycznej podróży były zarówno transkrypcje muzyki filmowej, arii operowych, tang argentyńskich i wiedeńskich walców, jak również przeboje pop. Artysta z subtelną czułością bawił i wzruszał publiczność, a towarzyszyła mu wiolonczelistka Malgorzata Krzyżanowicz, która okazała się też demoniczną pianistką.

Waldemar Malicki ukazywał przede wszystkim swoją autorską interpretację dzieł nienapisanych oryginalnie na fortepian. Jego zdaniem to najbardziej uniwersalny z instrumentów i można na nim pokazać wszystko. Fortepian to najpopularniejszy na świecie instrument – opowiadał – należący do poziomu żelaznego kanonu, króluje na wszystkich scenach koncertowych, a jednocześnie ma nieograniczone możliwości, można na nim zagrać wszystko. Zarówno to, co zostało w oryginale napisane na fortepian, jak również to, co zostało napisane na zupełnie co innego. Jak Państwo wiedzą można zagrać koncert bez orkiestry, bez dyrygenta, bez pianisty, ale nie można zagrać koncertu bez fortepianu.

W tym momencie przypomniał mi się film Federica Felliniego pt. „Próba orkiestry”, treścią obrazu są wywiady z poszczególnymi członkami orkiestry, wszyscy twierdzą, że ich instrument jest najważniejszy i bez niego muzyka w zasadzie byłaby niemożliwa. Fascynujące, egocentryczne opowieści muzyków przedstawiały autorską wizję ważności swojego instrumentu dokładnie tak, jak robił to Waldemar Malicki.

Waldemar Malicki na „ Ogrodach Muzycznych" © Marlena Pióro.jpg
Waldemar Malicki na „ Ogrodach Muzycznych” © Marlena Pióro

Fortepiany zaczęto produkować trzysta lat temu, na początku XVIII wieku – opowiadał w swoich niekończących się opowieściach pianista. – Wyglądały i brzmiały zupełnie inaczej niż dziś, miały specyficzną cechę, inną niż popularne wtedy klawesyny, szpinety, czy organy, które grały wszystkie dźwięki na jednakowym poziomie dynamicznym. Fortepian miał inną zasadę działania i pianista mógł dowolnie kształtować jego dynamikę. Szalenie się spodobało, że można grać na nim i cicho i głośno. Dlatego nazwano ten twór z włoska piano (cicho), forte (głośno). W każdym kraju, z wyjątkiem jednego, nazywa się to pianoforte. Tym wyjątkiem jest Polska, u nas to fortepian, u nas musi być inaczej niż w reszcie świata. Zresztą przez jakiś czas był pomysł, żeby nazwać go patriotycznie „głośnocich”, ale to nie przeszło.

Waldemar Malicki na „ Ogrodach Muzycznych" © Marlena Pióro.jpg
Waldemar Malicki na „ Ogrodach Muzycznych” © Marlena Pióro

Ale zaczęło się niezwykle nostalgicznie. Waldemar Malicki wystąpił na dziedzińcu Zamku Królewskiego w Warszawie 19 lipca 2024 roku, w ten weekend obchodzone są 71. urodziny warszawskiej Starówki, odbudowanej po zniszczeniach wojennych. Po zagranej fortepianowej wariacji z kultowego już filmu „Forrest Gump” Roberta Zemeckisa artysta postanowił kontynuować muzykę filmową, ale w inny sposób, czcząc tę chwilę wykonaniem fragmentu kompozycji „Warsaw Concerto” Richarda Addinsella z amerykańsko-angielskiego filmu z 1941 roku, „The Dangerous Moonlight” („ Niebezpieczne światło księżyca”) w reżyserii Briana Desmonda Hursta. Amerykanie w Hollywood postanowili kręcąc na ten temat film w jakiś sposób nagłośnić temat II wojny światowej. Jego treścią były losy polskiego pianisty i lotnika Stefana Radeckiego, postaci fikcyjnej, choć kto wie, czy ktoś taki nie istniał naprawdę? Radecki zakochał się w Carol, amerykańskiej korespondentce wojennej, wyjechał do Nowego Jorku, a potem do Londynu. – Amerykanie chcieli – opowiadał Waldemar Malicki – żeby ten niezwykle polski w wyrazie film miał również polską muzykę i chcieli znaleźć polską muzykę. Jedyne nazwisko, które im się kojarzyło z polską muzyką to Rachmaninow. Prawa autorskie były jednak bardzo drogie. Dlatego zamówili u brytyjskiego kompozytora Richarda Addinsella muzykę. Utwór okazał się niesamowitym sukcesem, do tej pory dokonano przeszło 100 jego nagrań. Od premiery filmu w 1941 do kwietnia 1944 w Wielkiej Brytanii sprzedano łącznie ponad 800 000 egzemplarzy płyt oraz wydania nut, a w samym Hollywood powstało prawie 300 kompozycji inspirowanych dziełem Addinsella. Choć dodać należy, że „Warsaw Concert” nawiązuje bardziej do Chopina niż Rachmaninowa. Malicki zagrał to dzieło w nostalgicznie rzewnej frazie. I jest to utwór oszałamiający swoim dramatyzmem.

Koncert Waldemara Malickiego na „ Ogrodach Muzycznych" © Marlena Pióro
Koncert Waldemara Malickiego na „ Ogrodach Muzycznych” © Marlena Pióro

Artysta zagrał też inne wariacje filmowe, np. temat z filmu Giuseppe Tornatore „1900: człowiek Legenda” z muzyką Ennio Morricone, mówił też o historii niemieckiego, austriackiego, ale także regionalnie polskiego walca, przedstawiając wersję warszawską, krakowską, katowicką i białostocką (tu zabrzmiał przebój disco-polo). Z wielką fantazją interpretował i dosłownie skakał po przeróżnych gatunkach muzycznych, a moim kolejnym skojarzeniem były recitale Agnieszki Fatygi, która prezentowała „Ja pana w podróż zabiorę” z „Kabaretu Sarszych Panów”, czy „Wlazł kotek na płotek” w wyimaginowanych interpretacjach Marii Callas, Ewy Demarczyk czy Hanny Banaszak. Podobne zabieg stosował Malicki, transformując linie melodyczne w dowolne style i gatunki muzyczne z wrażliwością i ogromnie sugestywną wyobraźnią. Artysta przywołał tez muzykę z filmu „Wszystkie poranki świata” Alaina Corneau, opowiadającego o wirtuozie violi da gamba, o którego umiejętnościach muzycznych krążyły legendy, a utwór ten zagrał z romantyczną tęsknotą, wspaniale bawiąc się muzyczną melancholią frazy.

Waldemar Malicki i Małgorzata Krzyżanowicz © Marlena Pióro
Waldemar Malicki i Małgorzata Krzyżanowicz © Marlena Pióro

Artysta, przekornie polemizując z tezą, że fortepian powinien śpiewać zagrał dwie arie Pucciniego „Vissi d’darte” z Toski” i „Nessun dorma „ z Turandot”, osiągając kulminację wokalnego dramatu i rzewność nucenia melodii. Pianista mówił, że dzieła sceniczne Pucciniego wyznaczały koniec pewnej epoki, publiczność, która przyszła do teatru i nie znała opery wcześniej, mogła wyjść i nucić sobie z niej melodie. Potem już to było niemożliwe, tylko na filmie się zdarzało, żeby można było posłuchać muzyki, wyjść i ją zapamiętać. Jak mówił artysta w wywiadzie dla ORFEO: W XX wieku to się całkowicie zmieniło, przed fortepianem postawiono zupełnie inne zadania. Pisano muzykę, w której były zupełnie inne, motoryczne, fantastyczne pomysły, wszystko, byleby nie śpiewać. Pojawiły się perkusyjne i nowe odkrycia barwowe.

Małgorzata Krzyżanowicz © Marlena Pióro
Małgorzata Krzyżanowicz © Marlena Pióro

Waldemar Malicki opowiadał też o „długości dźwięku samotności” skrzypiec i fortepianu. – W tym samym czasie, kiedy powstawał fortepian skrzypce były instrumentem doskonale rozwiniętym. I dlatego na skrzypce pisano muzykę perfekcyjną, doskonałą i do dzisiaj niezwykle znaną. I wtedy właśnie jeden z największych skrzypków ówczesnego świata, wenecki kompozytor Antonio Vivaldi opublikował swoje „Cztery pory roku”. Byłem zafascynowany faktem, że za ten utwór, niezwykle trudny dla skrzypków, biorą się wiolonczeliści. To instrument bardziej siłowy, nieporównanie trudniejszy pod względem ruchliwości. Dlatego, kiedy zobaczyłem wiolonczelistkę, która gra Vivaldiego, od razu się w niej zakochałem. To Małgorzata Krzyżanowicz.

Waldemar Malicki i Małgorzata Krzyżanowicz © Marlena Pióro
Waldemar Malicki i Małgorzata Krzyżanowicz © Marlena Pióro

Artyści zagrali „Burzę”, ale zaprezentowali też inne nieoczywiste utwory np. przebój Zbigniewa Wodeckiego „Lubię wracać tam, gdzie byłem”, fragment uwertury z „Wilhelma Tella” Gioachina Rossiniego, mieszankę przebojów rozrywkowych z „I will survive” Glorii Gaynor na czele. A także szalony bis, w którym Krzyżanowicz porzuciła swoją fantazyjnie rdzawo brzmiącą wiolonczelę i przejęła partię fortepianu. Artyści przepychali się w pianistycznym pojedynku, ale zagrali też w teatralnie opracowanej symbiozie na cztery ręce. Było to urocze i zabawne, kiedy odpychali się i ścigali w dostępie do fortepianu, popisując się nienawiścią i wirtuozerią.

Waldemar Malicki i Małgorzata Krzyżanowicz © Marlena Pióro
Waldemar Malicki i Małgorzata Krzyżanowicz © Marlena Pióro

Jestem taki, jak publiczność mi na to pozwoli – opowiadał artysta. W zasadzie każdy koncert jest ciągle jak pierwsza miłość. Zabawa smakuje najlepiej, kiedy oprócz słodyczy jest w niej szczypta pikanterii. I rzeczywiście, Był to popis komizmu, ale i wzruszenia. Wirtuozeria Malickiego, wparta wyrafinowanym pieprzem dowcipu potrafiła rozbawić, ale i głęboko wzruszyć.

reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img

Również popularne