Jak pisze Piotr Kamiński w nieocenionym i wielokrotnie cytowanym na łamach ORFEO leksykonie „Tysiąc i jedna opera”, Henry Purcell pozostaje nie tylko największym kompozytorem angielskim, lecz jednym z najpiękniejszych, najczystszych geniuszy w dziejach muzyki. „Dydona i Eneasz” to jego jedyna kompletna opera, choć artysta pozostawił po sobie kilka „pół-oper”, utworów na pograniczu deklamacji, baletu i śpiewu, jak np. „Indiańska Królowa”, „Królowa Elfów”, czy „Król Artur”. O jego drodze kompozytorskiej i przejściu od muzyki sakralnej do dzieł scenicznych fascynująco pisze z kolei Piotr Iwicki w tekście „Historia wiecznie żywa” zamieszczonym w programie do warszawskiego spektaklu. Autor przywołuje też obecność Purcella w pop-kulturze i wspomina „Muzykę na śmierć Królowej Mary”, wykorzystana w elektronicznej przeróbce Wendy Carlos w wybitnym, choć do dziś szokującym filmie Stanleya Kubricka „Mechaniczna pomarańcza” z niezapomnianą rolą Malcoma McDowella. Finalna aria Dydony stała się „evergreenem”, wielkim przebojem muzyki barokowej, wykonywanej przez wiele artystek i artystów, transponowana na wszystkie możliwe sposoby.
Dydona, jak Ariadna, Fedra, Armida czy Medea były bohaterkami kilkudziesięciu oper, z których większość jest dziś kompletnie zapomniana. „Eneidą” Wergiliusza według libretta Pietra Metastasia inspirowali się m. in. Domenico Sarro, Leonardo Vinci, Baldassare Galupi, Johann Adolph Hasse, Niccolò Jommelli, Tommaso Traetta, Niccolò Piccinni, czy Saverio Mercadante. Kartagińska królowa jest także główną postacią drugiej części monumentalnego dzieła Hectora Berlioza „Trojanie”.
Purcell napisał swoje dzieło do libretta Nahuma Tate’a, angielskiego poety pochodzenia irlandzkiego, krytykowanego jednak za powtórną adaptację sztuk Szekspira, a nade wszystko nowe, optymistyczne zakończenie „Króla Leara”. Prapremiera „Dydony i Eneasza” Purcella owiana jest tajemnicą, prawdopodobnie zabrzmiało ono 1689 roku w Londynie w Boarding School for Girls. W Polsce to dzieło wystawiono w 1979 roku w Gdańsku, w 1980 roku w Krakowie (pod dyrekcją Ewy Michnik w reżyserii Laco Adamika), a także w 1995 roku w Warszawskiej Operze Kameralnej, wspaniałą interpretatorką partii tytułowej była i jest Olga Pasiecznik.
W najnowszej polskiej inscenizacji w Warszawskiej Operze Kameralnej Tomasz Cyz wyczerpująco wykorzystał angielski idiom muzyki Purcella. Reżyser nie tylko przeniósł tę uniwersalną opowieść w czasy bardziej współczesne (tu w lata 50.i 60), lecz także potrafił wzbogacić tę historię o barwy angielskie. Spektakl jest bardzo brytyjski i wszystko dzieje się w atmosferze Windsoru. Przybycie bohatera na dwór królowej to polityczna uroczystość na dworze, z oficjalnym powitaniem i przemówieniami. Zawody na cześć gościa w akcie II to gra w golfa i atmosfera pikniku, przypominającego niemalże festiwal w Glyndebourne. Ciekawa jest scena, kiedy usiłujący wygrać Eneasz zaprasza do gry Dydonę, która nieśmiało się krygując zwycięsko trafia do celu.
Samobójstwo Królowej to upajająca plastycznością obrazu scena zejścia do grobu, w tym przypadku to pogrzeb władczyni, która z własnej i nieprzymuszonej woli zstępuje w zaświaty w katedrze w Westminster. W tej inscenizacji nawet deszcz i scena z parasolami nawiązuje do pogody na Wyspach, tam przecież prawie cały czas pada. Także scena z chórem rozbawionych i pijanych marynarzy, do których musi dołączyć Eneasz jest w swojej istocie bardzo szekspirowska. Scenografia i stylowe kostiumy są autorstwa Natalii Kimikado, choreografię stworzyła Weronika Bartlod, a za reżyserię światła odpowiedzialna była Katarzyna Łuszczyk.
Realizacja „Dydony i Eneasza” została nagrodzona Teatralną Nagrodę im. Jana Kiepury za najlepszy spektakl roku (ex aequo z „Turandot” w Operze Krakowskiej”). Reżyser Tomasz Cyz w opublikowanym wywiadzie w książce programowej mówi o braku w dramaturgicznym przebiegu libretta zawiązaniu relacji miłosnej między protagonistami. Stąd podczas uroczystości dodane zostały dwa wielkie utwory (i przeboje) Purcella: „Music for a while” oraz „Cold Song”, pochodzące z jego innych dzieł. Nie do końca jednak wybrzmiewa w tej inscenizacji motyw rozstania, to Dydona odtrąca Eneasza, który zmuszony jest odbudować Troję. Ciekawie natomiast poprowadzone są scenicznie wszechobecne postacie Czarownicy i Wiedźm. To bardziej intrygantki, niż osoby obdarzone złowrogą mocą tajemną, zło może czaić się wszędzie, a zagrożenie może przyjść po prostu z normalnej ludzkiej chciwości, zawiści, czy zazdrości. Czarownica chce przejąć tron, napawać się cudzym nieszczęściem i być szczęśliwą z upadku królowej tak normalnie, po ludzku. Przekonująca była w swojej zapalczywej walce demoniczna Roksana Wardenga, a także dwie towarzyszące jej Wiedźmy (Anna Koehler i Justyna Rapacz).
Pięknie wędruje po scenie i rozpacza Dorota Szczepańska w roli Dydony, kilka tygodni wcześniej śpiewaczka brawurowo wykonała tutaj Kleopatrę w „Juliuszu Cezarze” Georga Friedricha Händla. Jej ciemny w barwie sopran rozbłyska i wzrusza w finałowym lamencie, artystka potrafi zapowiedzieć dramat także w pierwszych pojawieniach się na scenie, wiadomo, że jej związek z Eneaszem nie będzie miłością szczęśliwą. Z ogromnym uczuciem wyśpiewała partię Belindy Joanna Sojka, bardzo dobrą Damą Dworu była Sylwia Olszyńska, pewna siły słodyczy wokalnej i scenicznej, przedstawiona w Prologu jako Lady Ann. Artur Janda był monumentalnym Eneaszem, świetnym postaciowo i doskonale brzmiący nawet, jeśli miejscami wykonywał tę partię odrobinę za mocno.
Nad wszystkim czuwał belgijski dyrygent Dirk Vermeulen prowadząc Orkiestrę Instrumentów Dawnych MACV Warszawskiej Opery Kameralnej w sposób bliski duchowi epoki Purcella, dbając o piękne, pełne dynamicznych niuansów brzmienie.