Bona Sforza jest już bohaterką kilku polskich oper, dziś właściwie całkowicie zapomnianych, m. in. „Barbary Radziwiłłównej” Henryka Jareckiego i „Zygmunta Augusta” Tadeusza Joteyki, z której pochodzi słynna pieśń „Frottola Italiana”. Nową operę o Królowej Bonie z muzyką Zygmunta Krauze do libretta Vincenza de Vivo zaprezentowano prapremierowo w Krakowie. To owoc wspólnych działań Opery Krakowskiej (i regionu Małopolska) z Teatro Petruzzelli w Bari (i regionu Apulia). Umowa o współpracy została podpisana 18 kwietnia 2024 roku w Bari w 506. rocznicę zaślubin Zygmunta Starego oraz koronacji Sforzy na królową Polski.
To dobrze, że na kanwie operowej przypomina się tę barwną osobowość, niezwykle zasłużoną dla historii i kultury polskiej. Druga żona Zygmunta Starego intensywnie angażowała się w prowadzenie polityki zagranicznej Polski, a także polityki wewnętrznej. Była mecenasem kulturalnym młodzieży polskiej, wysyłając chętnych na studia zagraniczne, rozbudowywała polskie miasta, wznosiła zamki, młyny i tartaki, aktywnie włączając się do rozwoju polskiej gospodarki. Raczej nie była lubiana, żadna królowa wcześniej nie wtrącała się tak otwarcie do polityki.
O jej dramatycznych losach opowiada serial Janusza Majewskiego „Królowa Bona” z wybitną rolą tytułową kreowaną przez Aleksandrę Śląską. Wokół tej postaci narosło wiele mitów i legend, uważano ją za intrygantkę i trucicielkę, osobę despotyczną i władczą. Z pewnością nie miała w Polsce łatwego życia, o czym tak wymownie mówi jedna ze scen spektaklu, kiedy to Sforza opuszcza Polskę i kiedy rozjuszony tłum wyzywa ją od „czarownic” i „putan”.
Warto podkreślić, że to dzięki Bonie jemy w Polsce tak dużo warzyw, które do dziś nazywamy włoszczyzną, królowa zadbała też m. in. o obecność kalafiora, fasolki szparagowej, pomidorów, karczochów, szparagów i brokułów.
„Bona Sforza” Zygmunta Krauze to właściwie sceny liryczne, przedstawiające wybrane fragmenty jej życiorysu, a nie pełną historię biograficzną. Libretto traktuje o trzech etapach życia władczyni: Księżniczki, Królowej i Wdowy, prowadząc swoją opowieść niechronologicznie, ale wszystkie te wątki w sposób nieoczywisty się przenikają. Tę formę stosuje wielu narratorów, podobnie opowiedziana jest chociażby „Cyganeria” i „Manon Lescaut” Giacomo Pucciniego czy „Eugeniusz Oniegina” Piotra Czajkowskiego.
Bogate i rozbudowane libretto Vincenzo da Vivo przedstawia, trochę w duchu Netflixa, historię życia włosko-polskiej władczyni. To niezwykle widowiskowe podejście, pełne napięć, choć być może odrobinę brak w nim Krakowa, być może nie ma przedstawienia indywidualności i charyzmy Bony. Trzy etapy jej życia (przed zamążpójście, władza w Krakowie i umieranie w Bari) potraktowane są literacko w sposób dość umowny, ale bardzo operowy, co oczywiście rzutuje na muzykę i inscenizację. Ta opowieść, mocniej zarysowana dramatycznie, mogłaby bardziej wzruszać.
Bardzo plastyczna jest inscenizacja Michała Znanieckiego, doskonale ilustrująca operową formę libretta. Każda z trzech Królowych (w operze trzy sopranistki kreują Bonę Księżniczką, Bonę Królową i Bonę Wdowę, śpiewając po włosku, polsku i po łacinie) zachowuje się inaczej. Ciekawym pomysłem jest podzielenie sceny w prologu i finale na trzy obszary, każdy z nich przedstawia przecież inną fazę życia tytułowej bohaterki. A jednak w pięknym scenicznie zamyśle Znanieckiego czasem za dużo się dzieje, ciągle coś wjeżdża i wyjeżdża, tak, jakby inscenizator nie potrafił zawierzyć sile muzyki i skupić się na zbudowaniu nastroju.
Pomimo tych zastrzeżeń spektakl ogląda się znakomicie. Wspaniała jest monumentalna scenografia, zaprojektowana przez Luigi Scoglio, osadzona w wizualnym duchu renesansu, jak i piękne włoskie kostiumy Małgorzaty Słoniowskiej. Autorką tanecznej choreografii jest Inga Pilchowska, projekcje należą do Karoliny Jacewicz. Wszystko to zabłysło by barwniej, gdyby reżyseria świateł (Dawid Karolak) mogła stworzyć bardziej wyrafinowaną atmosferę, scena Opery Krakowskiej była cały czas oświetlona, bez niuansów i cieni.
Znakomita jest też muzyka Zygmunta Krauze, zaprzeczająca tezie, że kompozycje współczesne są za trudne dla „przeciętnego” słuchacza. Ta kompozycja to dramat muzyczny, bardziej w duchu Ryszarda Wagnera i Ryszarda Straussa, niż Albana Berga i Krzysztofa Pendereckiego. To pełen intensywnych motywów muzycznych spektakl ilustrujący osobowości trzech bohaterek, dramatycznie chromatyczny, ale także bardzo liryczny. Kompozytor bawił się też historią, potrafił na przykład sugestywnie wpleść do partytury motywy muzyki dworskiej. Zmysłowo odczytał ją prowadzący orkiestrę Opery Krakowskiej Piotr Sułkowski, prezentując mosiężnie tę kompozycję, z wyczuciem lirycznej frazy, zawsze dbając o piękno brzmienia muzyków. Zastrzeżenia jednak budził nierówno śpiewający chór, który niestety nie potrafił być przekonującym i miarodajnym elementem tego muzycznego dramatu.
Edyta Piasecka w roli Bony Królowej była wokalnie najjaśniejszym punktem tego dramatu muzycznego, operowała charyzmą sceniczną i pięknem belcantowego śpiewu, majestatyczna i zapalczywa w walce o schedę korony swojego syna. Artystka stworzyła kreację, którą można zapamiętać i szkoda, że ta partia nie jest bardziej rozbudowana. Karin Wiktor-Kałucka jako Bona Wdowa operowała mocno postawionym sopranem, była przekonująca scenicznie i śpiewała bardziej belcantem niż weryzmem. Na tym tle niestety rozczarowała Paulina Maciołek (Bona Księżniczka), scenicznie świetna w swoim młodzieńczym rozedrganiu, ale wokalnie siłowa, jej partia napisana jest z wielką dozą liryzmu i słodyczy.
W innych rolach podkreślili swoja obecność się Wanda Franek (Izabela, matka Bony, znakomicie posługująca się mrocznym rejestrem piersiowym), Sebastian Marszałowicz (ukochany Bony księżniczki, Ettore Pignatelli), a także Adam Szerszeń (Zygmunt Stary), Jarosław Bielecki (Zygmunt August), Adam Sobierajski (Gian Lorenzo Pappacoda, truciciel Bony). Podwójną rolę Przedstawiciela Sejmu i Crisostoma Colonny wykonał kontratenor Jakub Borowczyk. W baryjskim rozdziale błysnęła także Maryana Berezyak (Marina d’Arcamone, towarzyszka Bony w ostatnich jej ziemskich chwilach).
Reasumując, „Bona Sforza” to wspaniały sukces Opery Krakowskiej. Czas pokaże, czy piękna i barwna inscenizacja, dobre głosy solistów i charyzmatyczne prowadzenie orkiestry przez Piotra Sułkowskiego zapewnią temu utworowi trwałe miejsce w historii. Osobiście mam nadzieję, że tak.