Z owym elementarzem polskości jakim są pieśni wyżej wymienionych twórców, mierzyły się największe autorytety naszej narodowej sceny operowej, od Krystyny Szostek-Radkowej, poprzez Stefanię Toczyską, Teresę Kubiak, Ewę Podleś, aż po Teresę Żylis-Garę, nie przeszkadza nam więc ów wielowymiarowy, czasem koturnowy flirt wielkiego materiałowo i wszechstronnego technicznie głosu z subtelną, nierzadko salonową liryką. Więcej, owe dramatyczne walory interpretacji pozwalają zarysować znaczenie tekstu na miarę wielkich heroin teatru dramatycznego, nawet gdy jest to nieco staromodne.

Głos Izabeli Matuły odznacza się niezwykłą wszechstronnością. Nasycony i ciemny, szczególnie w rejestrze piersiowym, dramatyczny, o wielkiej skali, blasku i swobodzie techniki, pozwala na doskonałe kreacje w takich partiach jak chociażby te słyszane ostatnio w wykonaniu sopranistki na warszawskiej scenie – Madame Butterfly, Toska (w obu partiach śpiewała na zmianę z Aleksandrą Kurzak), Leonora w „Mocy przeznaczenia” czy Medea w operze Cherubiniego. Dodatkowo znakomite teatralne walory głosu sopranistki pozwalają na cieniowanie nastrojów w takich pozornie krotochwilnych pieśniach Chopina jak „Życzenie”, „Śliczny chłopiec”, czy „Piosnka litewska”.
Niestety jedyne co chcielibyśmy więcej „wyegzekwować” w słuchaniu, to lepsza, pieśniowa dykcja, której nieco w interpretacjach Matuły zabrakło, na rzecz krągłych fraz, co było odczuwalne szczególnie w „Wiośnie” do słów Stefana Witwickiego. We wstrząsającej zawsze „Smutnej rzece” do tego samego poety, metaforycznego obrazu matki-Polski, która pochowała siedmioro dzieci – siedem polskich krain utraconych za czasów zaborów – zabrakło trochę elegijności. Ta bardziej dała się odczuć w interpretacji najbardziej wizyjnej i profetycznej pieśni Chopina, bardzo odpowiedniej do ciężaru głosu Matuły – „Melodii” do sł. Zygmunta Krasińskiego, przypomnijmy: poety-filozofa, medytującego nad procesem chrześcijańskich dziejów narodu i zapomnienia o polskości. Dobrze zarysowane kulminacje i precyzja stroficzna w tym odczytaniu nie przeszkadzały w uchwyceniu formy pieśni przekomponowanej. Podobnie „Leci liście z drzewa” – symbol pozytywizmu w dziejach narodu – odczytana przez Matułę sugestywnie, ale trochę mało bojowniczo, jeśli chodzi o wpisane w pieśń rytmy marszowe. Jednocześnie już pierwszy blok pieśni zaznaczył fenomenalną współkreację wytrawnego chopinisty i kameralisty, Krzysztofa Książka, który delikatnym rysunkiem fraz, dyskretnym cieniowaniem barwy i piękną retoryką (np. poruszająca chromatyka w momencie wichru w „Leci liście z drzewa”) dowodził swojego wielkiego smaku.

Potem usłyszeliśmy osiem pieśni Karłowicza, głównie bardzo znanych, gdzie solistka swoją barwą i ciężarem głosu, jak również plastycznością w zmianie barwy i pięknymi zakończeniami fraz w górnych rejestrach (symboliczne podkreślenie kończącej „Idzie na pola” do sł. Kazimierza Przerwy-Tetmajera frazy Muzyka mojej duszy!) doskonale wydobyła fin-de siècle’ową tragiczność tych miniatur. Szczególnie piękna była w jej wykonaniu scena samotności dziewczyny w „Pod jaworem” do słów ludowych. Krzysztof Książek różnicował tu nasycenie fraz i barwę w stosunku do Chopina, uzyskując efekt niezrównany.
Wybór sześciu pieśni Moniuszki, rozpoczynający się i kończący swoistą klamrą – „Znasz-li ten kraj” – najpierw w patriotycznej, znamiennej dla epoki zaborów parafrazie z Goethego Józefa Ignacego Kraszewskiego, na końcu zaś w znanej wersji Mickiewicza, pokazał znowu odpowiedni tembr głosu Matuły do niełatwych skalowo i technicznie pieśni Moniuszki, przy czym artystka tu, przy swoim monumentalnym aparacie, subtelnie cieniowała nastroje i pięknie kształtowała fermaty. Także w „Znasz-li ten kraj” nie zabrakło dużej swobody w prowadzeniu narracji – wszak pieśń ta, o randze europejskiej, rozsławiona przez mistrzów takich jak Andrzej Hiolski, jest sprawdzianem dla głosu i wrażliwości solisty. Ciekawostką była „Prząśniczka”, zinterpretowana przez artystów w oszałamiającym, barokowym tempie, dotychczas nieznanym w polskich nagraniach.

I wreszcie po przerwie kulminacja – „Trzy fragmenty z poematów Jana Kasprowicza”Karola Szymanowskiego. Ten wczesny cykl kompozytora wymaga nie lada dyspozycji dramatycznej, panowania nad ciągle narastającą ekspresją i katastroficznym nastrojem. W pamięć wryła się nam kiedyś interpretacja Ewy Podleś z Jackiem Kaspszykiem przy pulpicie. Ale wersja Matuły i Książka była jeszcze genialniejsza – głos sopranistki mógł wykazać się tu niezwykłą rozległością skali, bogactwem nastrojów, szerokim diapazonem emocjonalnym. Była to kreacja niezrównana – w swoim młodopolskim rozdarciu. Prosimy o więcej takich kreacji pieśniowych w wykonaniu Izabeli Matuły i Krzysztofa Książka – równie teatralnych co głęboko introspekcyjnych.
