Sam kupiłem jedną z nich, choć trudno było mi wybrać spośród stu innych, także pięknych. Dopiero z ust dyrektora Piotra Sułkowskiego usłyszałem, że będzie zabawnie, ponieważ śpiewacy wcielą się w… ministrów nieistniejącego rządu. Wojciech Graniczewski napisał scenariusz i wyreżyserował koncert, a kierownictwo muzyczne objął Piotr Sułkowski. Po sylwestrowych szaleństwach zagrano jeszcze trzy noworoczne koncerty. Byłem na jednym z nich, dyrygowanym przez Tomasza Chmiela.
Koncert zaczął się tak, aby nikt nie miał wątpliwości, że uczestniczy w wieczorze rozrywkowym, a nie operowym. Na początku zabrzmiała suita orkiestrowa „Curtain up!” w aranżacji Boba Krogstada. Ten kompozytor, aranżer i dyrygent otrzymał liczne nagrody od Amerykańskiego Towarzystwa Kompozytorów, Autorów i Wydawców. Pisał piosenki dla Michaela Crawforda czy Natalie Cole. Utwór „Kurtyna w górę” na orkiestrę symfoniczną jest świetnym połączeniem motywów z broadwayowskich hitów musicalowych: „There’s No Business like Show Business”, „Phantom of the Opera”, „One”, „Don’t Rain on My Parade”, „If He Walked into My Life” oraz „Everything’s Coming Up Roses”. Orkiestra, mimo starań, nie zagrała tej uwertury z lekkością i finezją, nie obyło się też bez drobnych nieczystości w instrumentach dętych blaszanych. Później było lepiej, kiedy słuchaliśmy wpadających w ucho aranżacji polskich piosenek i utworów operetkowych.
Z prawej strony na proscenium umieszczono stoły przykryte ciemnozielonym materiałem, z paprotkami. Przypominało to partyjne obrady w czasach komuny. Okazało się, że wzięliśmy udział w posiedzeniu… rozśpiewanego gabinetu cieni. Niektórzy śpiewacy za bardzo jednak wygłaszali kwestie zamiast wypowiadać je w sposób naturalny. To jest generalny problem solistów operowych, którzy czasami drażnią sztucznością, zwłaszcza w spektaklach operetkowych. Sam pomysł był zabawny, nie zawsze jednak starczyło autorowi scenariusza inwencji i czasem po prostu zapowiadano „numer” muzyczny. Agnieszka Cząstka-Niezgódka reprezentowała ministerstwo pomyślności, Agnieszka Kuk – zazdrości, Paula Maciołek – tanecznych pląsów, Karin Wiktor-Kałucka – wspomnień, Jarosław Bielecki – marzeń, Krzysztof Kozarek – wojaży i stosunków… międzynarodowych, Michał Kutnik – flirtu, Sebastian Marszałowicz – miłości. Po lewej stronie na proscenium była czerwona skórzana kanapa z fotelami, gdzie ładnie zaaranżowano gabinet.
Dobrym wprowadzeniem do muzycznej opowieści stała się piosenka Zygmunta Wiehlera „Nie kochać w taką noc to grzech” z filmu „Ada, to nie wypada”, z pięknymi słowami Jerzego Jurandota. Oczekiwano przyjazdu prezeski rady ministrów („Bez pani premiery nie ma premiery”), w którą wcieliła się z gracją i elegancją pierwsza dama polskiej operetki, pochodząca z Krakowa Grażyna Brodzińska. Zabrakło konsekwencji w sprawozdaniach ministrów rozśpiewanego gabinetu cieni, ponieważ pani premier zwykle była poza salą obrad. Grażyna Brodzińska zmieniała przecież często suknie, jak przystało na taką damę, więc sporo czasu spędziła w garderobie. Zaśpiewała „Wejście Hanny Glawari” z „Wesołej wdówki” Franza Lehara, rozpoczynające się od „Witam, witam was”. Towarzyszyli jej panowie soliści i artyści chóru. Z tej sławnej operetki zabrzmiał też nieśmiertelny duet „Usta milczą, dusza śpiewa” w duecie z tenorem Krzysztofem Kozarkiem.
Bas Sebastian Marszałowicz zaśpiewał z temperamentem tytułową piosenkę Zygmunta Karasińskiego z filmu „Każdemu wolno kochać”. Zabrzmiał też jeden z moich ulubionych duetów z „Paganiniego” Franza Lehára „Nikt nie kocha tak jak ty” w pełnym pozytywnych emocji wykonaniu Grażyny Brodzińskiej i Jarosława Bieleckiego. Sopranistka Agnieszka Kuk znalazła sposób na piosenkę Violetty Villas „Nie ma miłości bez zazdrości”. Zrobiła z niej dobry pastisz, a towarzyszyli jej inni soliści. Krzysztof Kozarek wywołał duże emocje wykonaniem „Graj, Cyganie” z operetki „Hrabina Marica” Emmericha Kálmána, a towarzyszyli mu też artyści baletu i chóru.
Grażyna Brodzińska oczarowała publiczność brawurowym wykonaniem „Tango jalousie” Jacoba Gade. Zachwyciła nie tylko głosem, interpretacją i suknią, ale także wspaniałym namiętnym tańcem. Fantastycznie zabrzmiało w jej wykonaniu również „Besame mucho” Consuelo Velazquez z piękną ciemną barwą głosu na początku utworu, a jasna barwa czystego sopranu zabrzmiała w „Kocham Paryż” z musicalu „Can-Can” Cole’a Portera. Zrobiła też wrażenie, wychodząc z długą lufką z zapalonym papierosem, śpiewając z wdziękiem piosenkę aktorską „Miłość ci wszystko wybaczy” Henryka Warsa i przechodząc chwilami w melorecytację, a wzruszająco zaśpiewał w refrenie chór.
Oczywiście nie mogło zabraknąć musicalowego przeboju „Przetańczyć całą noc” z „My Fair Lady” Fredericka Loewego. Kiedy Grażyna Brodzińska występowała co roku na Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy-Zdroju za dyrekcji Bogusława Kaczyńskiego albo w Sali Kongresowej w Warszawie podczas gal sylwestrowych, zawsze pan Bogusław prosił „pierwszą damę polskiej operetki” (jak o niej mówił), aby wykonała ten utwór. Trzeba przecież nie tylko świetnie go zaśpiewać, ale także wyglądać zjawiskowo i tańczyć z gracją.
Podczas gali zaśpiewano ponad 30 utworów, w tym jedynie dwa operowe: słynny hymn na cześć miłości „Libiamo” z „Traviaty” Giuseppe Verdiego (z polskim tekstem) i duet „La ci darem la mano” z „Don Giovanniego” Wolfganga Amadeusza Mozarta jako instrukcję uwodzenia. Sopranistka Paula Maciołek i bas Sebastian Marszałowicz byli pięknie ubrani, a na głowach mieli peruki. Zrobili z duetu delikatną parodię od strony aktorskiej, ale było w tym dużo wdzięku. Marszałowicz śpiewał jednak za ciężko, zabrakło czystości i delikatności górnych dźwięków. Następnie na oczach widzów śpiewacy pozbyli się XVIII-wiecznych atrybutów i zaśpiewali „Czeka na nas chambre séparée” Richarda Heubergera jak romantyczną balladę. Sebastian Marszałowicz wykonał przebój z repertuaru Franka Sinatry „Everybody Loves Somebody” Irvinga Taylora i Kena Lane’a z pasją i mięsistą, subtelnie cieniowaną barwą głosu, wywołując wielkie brawa.
Świetnie został zaśpiewany przez Agnieszkę Kuk, Agnieszkę Cząstkę-Niezgódkę i Karin Wiktor-Kałucką „gorący” utwór „Dziewczęta z Barcelony” z operetki „Clivia” Nico Dostala. Ich głosy były wspaniale zestrojone, a temperamentem zachwyciły z pewnością całą publiczność. Wspaniały był też walc Waldemara Kazaneckiego z filmu „Noce i dnie”, zagrany subtelnie przez orkiestrę i pięknie zatańczony przez balet Opery Krakowskiej. Tenor liryczny Jarosław Bielecki delikatnie i z klasą wykonał piosenkę „Odrobinę szczęścia w miłości” w towarzystwie pań. Michała Kutnika chwilami ponosi estradowa brawura. Ma jednak piękną barwę głosu i z przyjemnością słuchałem mięsistego brzmienia jego barytonu w „Na pierwszy znak” Henryka Warsa oraz włoskiego przeboju „Arrivederci Roma” Renato Rascela.
Rozczarowała mnie interpretacja światowego przeboju – nagrodzonej Oscarem ballady „Over the Rainbow” Harolda Arlena z filmu „Czarnoksiężnik z Oz” w interpretacji uznanej mezzosopranistki Agnieszki Cząstki-Niezgódki. Do tej piosenki lepszy byłby inny rodzaj głosu i trzeba wykonać ją w odpowiednim stylu, nawiązując do tradycji amerykańskich musicali i filmów muzycznych. Natomiast artystka podobała mi się w wykonaniu wzruszającego tanga „Nasza jest noc” Stefanii Górskiej, w której towarzyszyli artystce pozostali soliści i chórzyści.
Repertuar dwuczęściowej gali był bardzo urozmaicony, chwilami aż za bardzo. Generalnie chodziło pewnie o to, aby publiczność dobrze się bawiła. Tak też się stało. Reakcje widzów były entuzjastyczne, a bilety na 5 koncertów zostały wyprzedane. Oprócz Piotra Sułkowskiego i Wojciecha Graniczewskiego przy realizacji koncertu współpracowali: Agnieszka Sztencel (od strony literacko-reżyserskiej), Jacek Tyski (współpraca choreograficzna), Bożena Pędziwiatr (scenografia i kostiumy) i Janusz Wierzgacz (przygotowanie chóru). Generalnie wieczór można uznać za udany.