Narodowy Teatr w Brnie od lat konsekwentnie promuje czeską twórczość operową i gości na bydgoskim festiwalu wyłącznie z repertuarem rodzimym – „Rusałka”, „Jenufa”, „Pocałunek”, „Lisiczka Chytruska”. Tym razem przywiózł jedno z mniej znanych, ale dramatycznie gęstych dzieł Bedřicha Smetany – „Dalibora”. A opowieść o uwięzionym idealistycznym wojowniku, który rozbija się między rewolucją a romantyzmem, zyskała w reżyserii Pountneya całkowicie nowy wymiar.
Czesi są znacznie bardziej niż Polacy efektywni, jeśli chodzi o promocje dzieł narodowych kompozytorów na świecie. „Rusałka” Antonína Dvořáka nieustannie obecna jest na wielu międzynarodowych scenach, a tytułowa aria rozbrzmiewa na galach operowych, ale jest też konkursowym popisem, nierzadko zapewniającym zwycięstwo. Operowy świat często sięga też po krwawe dramaty Leoša Janáčka: „Jenufę”, czy „Katię Kabanovą” (ostatnio premierę w Bayerische Staatsoper przygotowywał Krzysztof Warlikowski), ale popularne też są „Przygody Lisiczki Chytruski”. Na tym tle niestety polskie opery są nadal terra incognita, nie udaje się wzruszyć świata „Halką”, ani zabawić „Strasznym dworem”, przejmuje, i to bardzo, jeśli tylko uda się go pokazać, jedynie „Król Roger” Szymanowskiego.

Teatr Narodowy z Brna już kilkakrotnie gościł na BFO, i co ciekawe, przywoził do Bydgoszczy tylko czeskie dzieła: „Rusałkę”, „Jenufę”, „Pocałunek” i „Przygody Lisiczki Chytruski”. Nam tak intensywna promocja naszych dzieł, których zresztą mamy znacznie mniej – udaje się znacznie rzadziej. Ale to szerszy temat – czechosłowacka firma Supraphon w czasach naszego PRL-u nagrywała wiele czeskich, słowackich i morawskich kompozycji, można je było kupić nie tylko w krajach demoludów, ale także na całym świecie. Nie tak skuteczna była działalność Polskich Nagrań – mieliśmy kilka „oper w przekroju”, i pojedyncze nagrania polskich dzieł. A o muzycznym bohaterstwie (i otwartości naszych południowych braci niech zaświadczy fakt, że to Czesi, w 1949 roku dokonali pierwszej (radiowej) rejestracji „Strasznego dworu”, po czesku, dyrygował legendarny František Dyk. W Polsce Walerian Bierdiajew nagrywa na płyty tę operę cztery lata później, w 1953 roku, a kolejne wydawnictwo w całości ukazuje się dopiero 25 lat później – w 1978 roku. Cóż. Wspaniale, ale trudno to komentować.

„Dalibor” goszczący na XXXI BFO to kolejna inscenizacja Pountneya, która ukazuje jego bezgraniczne zaangażowanie w kulturę środkowoeuropejską. To właśnie on przyczynił się do światowego sukcesu „Pasażerki” Mieczysława Wajnberga, wprowadził „Króla Rogera” na angielskie sceny, przypomniał światu operę Andrzeja Czajkowskiego. Jest nie tylko wybitnym reżyserem, ale i ambasadorem polskiej muzyki. W 2018 roku został uhonorowany obywatelstwem Rzeczypospolitej Polskiej. Ostatnią jego polską realizację jest „Otello” w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Sir David Pountney został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej za wybitne zasługi w promowaniu kultury polskiej, w 2018 roku otrzymał także polskie obywatelstwo.

„Dalibor” w jego odczytaniu przestaje być opowieścią historyczną. Staje się uniwersalnym dramatem o wolności, samotności i granicach moralności. Minimalistyczna, ale ekspresyjna scenografia Roberta Innesa Hopkinsa, kostiumy Marie Jean Lecci i plastyczne światło Fabrice’a Keboura tworzą scenerię na poły symboliczną, na poły współczesną. Sala sądowa, plac publiczny, więzienna cela – te przestrzenie pulsują emocjami.
Reżyser zderza też sferę sacrum z nowoczesnością. Milada przychodzi do sądu z „żeńskimi duchami pamięci”, relacja Jitki staje się quasi-instastory, a anioł Zdeněk, jednoskrzydły przyjaciel Dalibora, przywołuje klimat homoerotycznych napięć. Muzyka Smetany – bliska idiomowi Wagnera, lecz przeniknięta ludową melodyką – zyskuje u Pountneya i dyrygenta Jakuba Kleckera niezwykłą emocjonalną temperaturę.

W warstwie wokalnej – spektakl olśniewa. Peter Berger jako Dalibor dysponuje heroicznym, a zarazem lirycznym tenorem. Csilla Boross (Milada) porywa dramatycznym sopranem i sceniczną charyzmą. Jana Šrejma Kačírková (Jitka) czaruje słodyczą głosu, Marián Lukáč (Władysław) i Daniel Kfelíř (Budivoj) tworzą głębokie, niejednoznaczne role. Warto wspomnieć, że podczas premiery w 2024 roku rolę Króla Władysława kreował Tomasz Konieczny.

Nieoczywistą partyturę, pełną melodii i motywów przewodnich w rozlewny i poetyki sposób, pełny romantycznej rzewności pokazał Jakub Klecker. To także dzięki niemu ta opowieść nabrała charakteru romantycznego bohaterstwa i tęsknoty. To przedstawienie, które porusza i niepokoi. Które nie daje jednoznacznych odpowiedzi, ale zadaje pytania o naturę odwagi, cenę wolności i granice miłości. Współczesne, aktualne, zachwycające.