REKLAMA

Frenetyczny triumf belcanta. Artur Ruciński i Pretty Yende w Teatrze Wielkim w Warszawie

20-lecie debiutu Artura Rucińskiego w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej uczczono galą operową, z udziałem także innej wielkiej gwiazdy opery, pochodzącej z RPA sopranistki Pretty Yende. Wieczór okazał się wielkim sukcesem obojga artystów i ekstatyczną apoteozą belcanta.

„Belcanto” oznacza po prostu piękny śpiew. Jednak to określenie stosowane jest zarówno jeśli chodzi o technikę wokalną, jak i okres czy styl w historii muzyki. Śpiew belcantowy to przede wszystkim wirtuozeria wokalna i nacisk na piękno emisji ludzkiego głosu. To także aktorskie kreowanie roli, nawet z użyciem środków „awokalnych”, niezależnie od repertuaru. Przykładem mogą być interpretacje Marii Callas, Leyli Gencer czy Magdy Olivero. Olivero zresztą uważała (a wykonywała przede wszystkim opery werystyczne), że każdą partię należy śpiewać belcantowo i dbać o swobodę głosu i niesiłowanie się z orkiestrą. Podczas koncertu jubileuszowego myślałem właśnie o tych słowach, obserwując akrobatyczne wyczyny Yende i głębokie zaangażowanie Rucińskiego. To był bowiem „piękny śpiew” w najlepszym współcześnie wydaniu.

Artur Ruciński zadebiutował na scenie warszawskiego Teatru Wielkiego w 2002 roku, jako Eugeniusz Oniegin, w dobrze przyjętej realizacji Mariusza Trelińskiego i Borisa Kudlički. Jego kariera nabrała rozpędu kilka lat później, w 2010 roku, kiedy to Daniel Barenboim zaprosił artystę do Berlina. Od tej pory regularnie pojawia się na największych scenach operowych świata. Niestety coraz rzadziej w Warszawie. W Metropolitan Opera w Nowym Jorku po raz pierwszy pojawił się jako Sharpless w „Madame Butterfly”. Kilka miesięcy temu wziął tam udział w kontrowersyjnej i bardzo unowocześnionej produkcji „Łucji z Lammermoor” (Metropolitan specjalizuje się raczej w tradycyjnych inscenizacjach). Baryton otrzymał entuzjastyczne recenzje. W „The Observer” napisano, że Metropolitan Opera może mieć nową gwiazdę!

Artur Ruciński podczas koncertu w Teatrze Wielkim w Warszawie © Krzysztof Bieliński
Artur Ruciński podczas koncertu w Teatrze Wielkim w Warszawie © Krzysztof Bieliński

Kariera Pretty Yende przyspieszyła z kolei po wygranych Operaliach w Moskwie w 2011 roku. Od tej pory pojawia się ona na głównych scenach i festiwalach świata. Artystka wykonuje repertuar liryczny i koloraturowy. Dobrze pamiętam jej występ w operze „Ciro in Babilonia” na słynnym Rossini Opera Festival w Pesaro, u boku wspaniałej Ewy Podleś w roli tytułowej.

Podczas wieczoru na warszawskiej scenie królował przede wszystkim Giuseppe Verdi. Artur Ruciński, oprócz arii i cabaletty Millera z „Luizy Miller” oraz recytatywu i arii Renata z „Balu maskowego”, postanowił zaprezentować także Makbeta. Artysta dojrzał już do bardziej dramatycznych ról Verdiowskich, a w przyszłości planuje wystąpić także jako Nabucco czy Jago w „Otellu”. Głos Rucińskiego odrobinę ściemniał, nadal zachowując w barwie piękno aksamitu. Śpiewak posługuje się bardzo odważną i zaangażowaną interpretacją, upajając swobodnymi górami, pięknym frazowaniem i niekończącym się właściwie oddechem. Tego wieczoru miał doskonałą świadomość, że może i powinien się wokalnie popisać. I zrobił to w sposób absolutnie mistrzowski, z pełną kontrolą głosu i wielką swobodą muzyczną. Potrafi też opowiadać historie. W mojej pamięci zostanie początkowe zdenerwowanie Renata przeradzające się w rozpacz bohatera. A w dwóch wielkich duetach („Łucja z Lammermoor” i „Traviata”) skutecznie wzbudzał dreszcz niepokoju i przekonywał wokalną odrazą (obie kreowane postacie w tych dziełach, brat Łucji i ojciec Alfreda, są raczej negatywne).

Artur Ruciński, Pretty Yende i Patrick Fournillier podczas koncertu w Warszawie © Krzysztof Bieliński
Artur Ruciński, Pretty Yende i Patrick Fournillier podczas koncertu w Warszawie © Krzysztof Bieliński

Pretty Yende olśniła zarówno Lindą z Chamonix, jak i „wielką” Traviatą („E strano”). Ona też budowała swoje muzyczne opowieści w sposób świadomy i konsekwentny. Nigdy wcześniej nie słyszałem tylu fioritur i ornamentów w arii Rozyny. To był właściwie aktorski monodram wokalny. Yende w tym utworze nie tylko rozbawiła publiczność knuciem intrygi, ale udowodniła sprawność koloratury oraz niesłychaną i niewiarygodną wręcz fantazję wokalną. A mnie przypomniały się niesamowite tryle Ady Sari.

Artystom towarzyszyła Orkiestra TW-ON pod uważnym wyczuciem Patricka Fournillier. Dyrygent operował piękną barwą orkiestry lecz może czasem niestety zbyt małym muzycznym nerwem. Miał duże wyzwanie, aby opanować te dwa żywioły wokalne. Fragmenty orkiestrowe, operowe uwertury i preludia, zabrzmiały pod jego batutą w sposób cudownie intymny i właściwie kameralny.

reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img

Również popularne