Produkcja „Samsona i Dalili” w reżyserii Richarda Jonesa jest połączeniem wielu idei, umownie tylko odnoszących się do czasów biblijnych. Kostiumy nawiązują do stylu współczesnego, w tym militarnego, a także – w scenie ukazującej okres nadzwyczajnego dobrobytu Filistynów – do Art Deco. Ten styl świetnie wzmacnia ideę rozpasanego konsumpcjonizmu, a jednocześnie schyłkowości epoki. Szaleństwo bachanaliów mieni się złotem i wszystkimi kolorami wokół ogromnego popiersia Dagona. Jest on przedstawiony jako klaun dzierżący atrybuty kojarzące się z kasynem. Kontrastuje to z ponurą, co uzasadnione, ale niestety dramaturgicznie słabą pierwszą częścią spektaklu, ukazującą nieszczęsny los Hebrajczyków.
Sprawa Samsona
Po pierwszym pojawieniu się na scenie Arcykapłana, od momentu pojmania Samsona, tempo produkcji wzrasta. Arcykapłan ukazuje się, nie jak by można się spodziewać w blasku swego dostojeństwa, ale zwyczajnie. Jest jednym z żołnierzy zajmujących się sprawą Samsona. Łukasz Goliński wchodzi w swą rolę pewnie, z siłą wyrazu, której wymaga ten moment, ale którą też naturalnie wnosi ten artysta w spektakl. Jego głos jest pewny, silny i piękny. Od tej chwili wiadomo już, że zachwycający śpiewem SeokJong Baek i Elīna Garanča, grający role protagonistów, mają w nim równorzędnego partnera na scenie.
Za namową Arcykapłana, Dalila przeprowadza intrygę, która skutkuje okaleczeniem Samsona i pozbawieniem go nadzwyczajnej siły. Garanča zachwycająco śpiewa swoją partię, ale uderza fakt, że postać jest dość jednowymiarowa, jednoznacznie przepełniona pragnieniem zemsty i zniszczenia Samsona. Niewiele pomaga fakt, że podczas bachanaliów (w przypływie wyrzutów sumienia?) z odrazą zrzuca z siebie biżuterię. Symbol świata, który wpędza Samsona w straszne cierpienie.
Triumf Filistynów nad hebrajskim przywódcą to powód do wielkiej fety. Co atrakcyjne w tym widowisku dla oka, nie prowadzi jednak do równie satysfakcjonującego finału. Odbiorca czekający z ciekawością na scenę zawalenia się świątyni, może czuć się rozczarowany. Tym bardziej, że przy takiej umowności i mieszance stylów, jakie cechują londyńską produkcję, na pewno dałoby się sprostać temu wyzwaniu z większą wyobraźnią i siłą dramatyczną.
Zniewalająca obecność
Po premierze, prasa brytyjska pisała o polskim wykonawcy m.in.: Łukasz Goliński i Goderdzi Janelidze [Starzec hebrajski – przyp. AO] wydobywają wszystko ze swych drugoplanowych ról (The Guardian), Arcykapłan Łukasza Golińskiego ma zniewalającą obecność wokalną (Operwire) oraz inny, mocny debiut miał polski baryton Łukasz Goliński jako Arcykapłan – stanowczy, z przyjemną drapieżnością w głosie (Bachtrack).
Przy okazji warto wspomnieć, co kryje się za określeniem „inny debiut”. Odnosi się ono do występu SeokJonga Baeka, tenora grającego Samsona. Otóż nie był to zwykły debiut (wykonany również z wielkim powodzeniem!), bowiem artysta ten wcześniej śpiewał partie barytonowe. Można więc mówić o jego potrójnym, triumfalnym debiucie: w roli, na deskach ROH oraz w nowym rejestrze wokalnym.
Wspaniały śpiew tego wieczoru (także drugoplanowych artystów i chóru) dawał pełnię satysfakcji, jak i orkiestra poprowadzona przez Antonio Pappano. Sceny baletowe przykuwały uwagę, ale trudno je było odebrać w kontekście wymowy całej opery, chyba tylko jako kolorowe szaleństwo bachanaliów. Kreacja Łukasza Golińskiego, po obecnej, majowo-czerwcowej serii spektakli, na pewno zapadnie w pamięć londyńskich melomanów. Jak można przypuszczać – będą wracać do niej myślami podczas jego ponownych, jesiennych występów. Polski baryton wcieli się wówczas w rolę Marcella, pierwotnie zaplanowaną na jego debiut w Covent Garden.