Henriette Sontag, pełna wdzięku Muza Melodii, pojawiła się w Weimarze i wszyscy oszaleli. Niczym kapłani i czciciele gwiazd, celebrowali jej nadejście na miarę wielkiej konstelacji, wśród muzyki harf i cymbałów, w najosobliwszych hiszpańskich, mauryjskich, nostalgicznych odcieniach zmierzchu, wśród woni hiacyntów i kadzideł. Tak o zjawiskowej śpiewaczce pisał Carl Ludwig Börne, słynny niemiecki dziennikarz, krytyk literacki i teatralny pierwszej połowy XIX wieku. Dziś, z perspektywy czasu, śmiało można pokusić się o stwierdzenie, iż począwszy od dnia narodzin, ścieżka jej życia usłana była gwiezdnym pyłem.
Henriette Sontag była cudownym dzieckiem. Urodziła się w Koblencji nad Renem, w 1806 roku i pochodziła z rodziny artystycznej. Po raz pierwszy wystąpiła na scenie w wieku zaledwie 6 lat. Natomiast 2 lata później już potrafiła zaśpiewać arię Królowej Nocy z „Czarodziejskiego fletu” Mozarta, przed publicznością składającą się z gości odwiedzających jej rodzinny dom. Jeden z przybyszy opisał ją wówczas jako stojącą z luźno opuszczonymi ramionami, podążającą wzrokiem za muchą bądź motylem za oknem, lecz śpiewającą głosem tak czystym, tak przeszywającym, o brzmieniu wręcz anielskim.
Jako jedenastolatka, dzięki wstawiennictwu Carla Marii von Webera, który był przyjacielem rodziny, została przyjęta do Konserwatorium w Pradze, na co z entuzjazmem przystali jej rodzice. Mimo pierwszych sukcesów dziewczynki przed publicznością, bardzo rozsądnie postanowili, że jej wrodzony talent należy oszlifować, by diament stał się brylantem.
W szkole szybko stała się najlepszą uczennicą, powodem do dumy dla placówki oraz łakomym kąskiem dla impresariów. Zadebiutowała w wieku piętnastu lat w dwuaktowej operze komicznej „Jean de Paris” autorstwa francuskiego kompozytora François-Adrien Boieldieu. Było to nagłe zastępstwo za czołową primadonnę praskiej opery, która zachorowała tuż przed premierą. Występ Sontag okazał się ogromnym sukcesem i zaowocował czteroletnim kontraktem w Wiedniu. Ponieważ jej kariera sceniczna rozpoczęła się tak obiecująco jeszcze w trakcie studiów, artystka ostatecznie nigdy ich nie ukończyła.
Śpiewała sopranem lirycznym o czystym i łagodnym brzmieniu w dwóch nieskazitelnych oktawach i nieskończenie elastycznym. Była bezkonkurencyjna w swoich pierwszych rolach, pełnych wdzięku, delikatności i kokieterii, do których zaliczają się Rozyna w „Cyruliku sewilskim”, Zerlina w „Don Giovannim” czy Zuzanna w „Weselu Figara”. Z czasem, gdy jej głos dojrzał, z powodzeniem mogła śpiewać m.in. Donnę Annę w „Don Giovannim” (nazywaną jej największym triumfem), Desdemonę w „Otellu” (debiut na scenie Opery Paryskiej), Elenę w „Dziewicy z jeziora” czy Angelinę w „Kopciuszku”. Historyk Francis Rogers pisał o niej: Przebywać w jej obecności, to jak być pod urokiem zaklęcia.
Podczas jej pobytu w Berlinie, całe zastępy adoratorów bezskutecznie próbowały zyskać jej przychylność. Wieść niesie, że pewien zauroczony nią młodzieniec zatrudnił się jako służący w jej domu, tylko po to, by móc ją widywać. Trwało to dotąd, aż dowiedziała się o tym jego własna rodzina i usunęła go ze służby.
Każde publiczne pojawienie się artystki było szeroko komentowane. W swoim artykule, Börne kontynuuje: Zamiast powiedzieć po prostu: panna Sontag była na kolacji z panem Goethe, głoszono: Król Poetów hołubił Cudowne Dziecko wiktem i napitkiem.
Jej dziewczęca aparycja budziła powszechny zachwyt. Drobna, proporcjonalna sylwetka, ciemne oczy o głębokim spojrzeniu, włosy w odcieniu słonecznego blondu, biała skóra. Taki właśnie obraz młodej sopranistki wyłania się z portretu autorstwa Paula Delaroche’a, datowanego na 1831 rok.
Ścieżki malarza i modelki przecięły się w Paryżu. Sontag z sukcesem zadebiutowała w paryskiej Comedie-Italienne w partii Rozyny w „Cyruliku Sewilskim” Rossiniego, lecz uprzedzony do włoskiego kompozytora Delaroche sportretował ją w kostiumie Donny Anny, gdy trzy lata wcześniej wystąpiła w „Don Giovannim” jego ulubionego Mozarta. Wielkooka śpiewaczka o alabastrowej cerze spogląda melancholijnie w przestrzeń, jak gdyby ponad ramię odbiorcy, widząc coś, czego my nie dostrzegamy. Jej czarna, żałobna suknia ozdobiona wielkim krucyfiksem wtapia się w pogrążone w mroku tło.
Wybrankiem serca Henrietty został ambasador Sardynii, hrabia Carlo Rossi, którego poślubiła w 1828 roku. W ten sposób uzyskała tytuł hrabiny Rossi. Jej biografia z 1852 roku (dzieło zbiorowe) opisuje go jako przystojnego młodego mężczyznę o dystyngowanych manierach i wysublimowanym guście, z darem swobody konwersacji i obytego w świecie, prawdziwego ‘homme de qualité’ – człowieka o cechach nie do podważenia. Obawiając się mezaliansu i sprzeciwu arystokratycznych krewnych hrabiego, ślub odbył się w sekrecie, z udziałem zaledwie dwojga lub trojga świadków.
W 1830 roku Sontag przyjechała do Warszawy, gdzie zaśpiewała 11 koncertów. Wśród publiczności znajdował się wówczas Fryderyk Chopin, którego olśniły jej głos i technika wokalna.
Była jedną z najsłynniejszych śpiewaczek pierwszej połowy XIX wieku. Występowała na wszystkich najważniejszych scenach ówczesnej Europy, od Petersburga po Stany Zjednoczone. Carl Maria von Weber wybrał ją osobiście do tytułowej roli w swej operze „Euryante”, której prapremiera odbyła się w październiku 1823 roku. Zaśpiewała także partię sopranową w prawykonaniu IX Symfonii Beethovena (7 maja 1824). Hector Berlioz napisał o niej:„Panna Sontag jednoczy w sobie wszystkie te cechy – choć w niejednakowych proporcjach – wszystkie, jakie powinna mieć artystka; nieprzesadną słodycz, niemal fenomenalną zręczność, ekspresję i doskonałą intonację. Ćwierka ona, wyżej i wyżej, niczym skowronek u bram niebios, tak miękko, tak czysto, tak cudownie wyjątkowo, jak srebrny dzwoneczek z ołtarza, przebijający się poprzez brzmienie organów.
Dzwoneczek ten zamilkł przedwcześnie, gdy Sontag padła ofiarą epidemii tyfusu. Zmarła podczas występów w Meksyku w wieku zaledwie 48 lat. Została pochowana w Opactwie Cystersów w Górnych Łużycach, w niemieckiej Saksonii, gdzie od 1844 roku jako zakonnica przebywała jej siostra Nina Sontag, także niegdysiejsza śpiewaczka operowa.