Ożywienie literatury sprzed niemal dwóch tysięcy lat i przeobrażenie jej we współcześnie skomponowane pieśni jest pomysłem bardzo odważnym. I choć powstały one w efekcie współpracy dwojga odnoszących sukcesy artystów, pewnym jest, że album „Heroides” Małgorzaty Walewskiej i Jakuba Ciupińskiego odnajdzie swoje miejsce w muzycznej niszy. Co jednak, z uwagi na szczególny charakter dzieła, staje się bardziej zaletą, niż wadą.
Ścieżki obojga artystów przecięły się przeszło dwie dekady temu. Wtedy też narodził się pomysł współpracy – Walewską zachwycił debiutancki album Ciupińskiego „Abomej” wydany w 1999 roku. Młody kompozytor pozostawał pod wrażeniem jej głosu po wysłuchaniu płyty „Mezzo”, którą śpiewaczka nagrała wraz z Piotrem Rubikiem. Z czasem koncepcja stworzenia wspólnego dzieła dojrzewała. Album nagrywany był w różnych miejscach, w poszukiwaniu idealnego brzmienia głosu solistki. Jest to także ostatnia płyta, której producentem był mąż Walewskiej, Piotr Kokosiński.
Ciupiński, mieszkający na stałe w Nowym Yorku, skomponował muzykę do wybranych fragmentów ze zbioru wierszy „Heroidy” Owidiusza. W taki sposób, by splatały się w intrygujące, niczym rzucane zaklęcia, monologi. Życzeniem Walewskiej było pozostawienie oryginalnej, łacińskiej warstwy tekstowej, bez tłumaczenia jej na inne języki.
Poezja epistolarna, w której głos zabierają mityczne heroiny, m. in.: Medea, Ariadna, Dydona czy Hero, posłużyła za kanwę dziesięciu utworów. Każdy z nich stanowi odrębną historię. Wypowiadające się w pierwszej osobie bohaterki, kierują pełne emocji listy do ważnych dla nich mężczyzn. Łączy je nadrzędna wspólna cecha – cierpienie. A także głębokie poczucie niesprawiedliwości, tęsknota, zwątpienie, czy nawet rozpacz. Heroiny lamentują za utraconą miłością, wspominają bliskość ukochanych mężczyzn, przywołują ich do siebie lub desperacko usiłują wyrwać się z potrzasku nieuchronnego losu. Jednocześnie doskonale zdając sobie sprawę ze swego tragicznego położenia. Z ogarniającej ich, coraz bardziej zintensyfikowanej, samotności, finalnie zaś – śmierci.
Płyta może być swoistą niespodzianką dla wielbicieli talentu Małgorzaty Walewskiej, przyzwyczajonych do jej monumentalnych kreacji operowych, często bardzo ekspresyjnych w przekazie. Mistyczne utwory emanują czarownym spokojem. Głos solistki jest ciepły, łagodny, a jednocześnie na wskroś przeszyty melancholią i tęsknotą. Chwilami brzmi jak modlitwa. Innym razem można odnieść wrażenie, że artystka wyszeptuje słuchaczowi do ucha jakiś głęboko skrywany sekret. Samotna na pustkowiu, samotna w otoczeniu natury, jest niczym echo dobiegające z oddali, deklamujące starożytne wersy.
Jednak pomimo minorowych treści zawartych w tekstach utworów, warstwa muzyczna daleka jest od tego by nazwać ją depresyjną lub przygnębiającą. Brzmienie płyty zaskakuje. Ma w sobie coś pierwotnego, sięgającego korzeni naszej cywilizacji. Nie stwarza też poczucia obcości – nie mamy tu do czynienia z dawno zapomnianym, archaicznym tworem. Mimo, iż słuchamy utworów napisanych do tekstów sprzed dwóch tysięcy lat. Muzyka Ciupińskiego jest świeża, a do tego niezwykle plastyczna. Warto też dodać, iż kompozytor, będąc multiinstrumentalistą, we wszystkich utworach wykonuje ją sam. Dzikość, wolność, otwarta przestrzeń – dźwięki ilustrują te obrazy bez nachalnego naśladownictwa muzyki etnicznej, choć niewątpliwie zostały nią zainspirowane. Nie tworzą iluzji i nie wiodą na manowce. Jest w nich absolutna szczerość artystycznej wypowiedzi. Prawda zawarta w nutach.
Ciekawie prezentuje się także strona wizualna. Okładkę płyty zaprojektowała Alicja Kokosińska – scenografka, malarka, absolwentka ASP, prywatnie zaś córka Walewskiej. Bazę stanowi fotografia autorstwa podróżnika Jana Meli. Uchwycone na niej skaliste pustkowie z nieostrym, zamglonym horyzontem, które przecina snop światła, ma wymiar symboliczny. Świetlistość jest obecna zarówno w muzyce Ciupińskiego, jak i w głosie Walewskiej.
„Heroides” posiada tę samą kojącą właściwość, którą można zauważyć w wydanym w 2017 roku albumie Renée Fleming „Distant Light”. I choć amerykańska sopranistka romansuje z nieco innymi gatunkami muzycznymi – oprócz współczesnej klasyki, także z muzyką skandynawską – jej płyta, podobnie jak Walewskiej, jest nieśpiesznie snutą, nostalgiczną opowieścią dojrzałej kobiety. To pozbawiony gwałtownych uniesień i dźwiękowej sinusoidy głos ukojenia w nieubłagalnym pędzie życia. Oddziela grubą kreską naszą codzienną dynamikę i roztacza aurę sprzyjającą medytacji, wyciszeniu, wejrzeniu w głąb siebie. Pomaga przejść ze świata zewnętrznego do wewnętrznego.
Podobieństwo „Heroides” do „Distant Light” nie jest przypadkowe. Kompozytor Jakub Ciupinski znany jest m. in. z fascynacji muzyką islandzkiej piosenkarki, artystki i performerki Björk, co pośrednio znajduje odzwierciedlenie w jego twórczości. Po kilka jej utworów: „Joga”, „Virus”, „Undo” i „All Is Full of Love” – sięga także Renée Fleming.
Album „Heroides” promuje teledysk do pieśni „Ariadne”, zrealizowany za pomocą innowacyjnej techniki VR, znanej chociażby miłośnikom gier komputerowych. Przestrzeń, wśród której rozgrywa się akcja utworu, zaprojektowano w kilku miejscach. Widz podąża za tytułową bohaterką, w którą wciela się tancerka i autorka choreografii, Kaya Kołodziejczyk. Premiera teledysku odbyła się 19 stycznia w hotelu Vienna House by Wyndham Andel’s Lodz.
Niewątpliwie nie jest to płyta dla każdego. Wielbiciele muzyki klasycznej, otwarci na nowe doznania, z pewnością odnajdą w niej całe mnóstwo zalet. Jednak hermetyczność grupy odbiorców tak naprawdę nie zależy od ich preferencji muzycznych. „Heroides” docenią tylko słuchacze obdarzeni szczególną wrażliwością. Słuchanie jej wyrywkowo, w pośpiechu, nie będzie dobrym pomysłem. Ponieważ jest to album, któremu należy poświęcić czas i podejść do niego z czułością.
Specjalne podziękowanie kieruję do Małgorzaty Walewskiej za uchylenie rąbka tajemnicy na temat kulis powstawania płyty.