Tomasz Pasternak: Niedawno wystąpiliście w cyklu „Electro Classic” w Hali Koszyki z programem „Dowland Electric”, Kto wpadł na pomysł, żeby przearanżować renesansowe pieśni angielskiego kompozytora Johna Dowlanda, zmieniając lutnię na gitarę elektryczną?
Aleksander Rewiński: To ja jestem autorem koncepcji zastąpienia lutni gitarą elektryczną, choć od początku miałem wątpliwości, czy to się uda. I czy pieśni Johna Dowlanda rzeczywiście będą w tej wersji brzmieć tak dobrze, jak podpowiadała mi to wyobraźnia. Atmosfera tekstów tych pieśni porusza uniwersalne problemy ludzkie. Sam pomysł zastąpienia lutni gitarą elektryczną jest nawiązaniem do współczesnego otoczenia dźwiękowego. Opuszczamy przestrzeń dworską, z której te utwory się wywodzą, a wkraczamy w przestrzeń miejską do codzienności, gdzie gitara elektryczna, tak jak kiedyś lutnia jest w stanie poruszyć słuchacza swoim pełnym melancholii brzmieniem.
By zrealizować tę wizję potrzebowałem nawiązać współpracę z artystą, który miałby podobne spojrzenie. Nie gram na gitarze elektrycznej, ale absolutnie fascynuje mnie rodzaj dźwięków, który można wydobyć z tego instrumentu. Mój dobry kolega choreograf polecił mi Pawła Zalewskiego, muzyka z wykształceniem klasycznym, specjalizującym się w muzyce dawnej, grającym na violi da gamba, ale koncertującym też z zespołami grającymi muzykę alternatywną.
Paweł Zalewski: Z przyjemnością zgodziłem się wziąć w nim udział, widząc w tym bardzo ciekawe wyzwanie aranżacyjne i wykonawcze. Całe życie zawodowe równolegle zajmuje się graniem szeroko pojętej muzyki dawnej na violi da gamba oraz muzyki rozrywkowej na gitarze elektrycznej.
Aleksander Rewiński: Okazało się, że bardzo dobrze się rozumiemy w kwestii tego, w jaki sposób ma zabrzmieć „elektryczny Dowland”. Poszliśmy w kierunku muzyki alternatywnej. Gdyby nie Paweł, projekt pozostałby na długo tylko w sferze idei.
Od dawna marzyłem, by stworzyć program składający się z utworów dawnych w aranżacji na instrument współczesny. Pierwsza myśl pojawiła się 10 lat temu, kiedy będąc jeszcze studentem znalazłem przypadkowo trailer „Koronacji Poppei” w inscenizacji Krzysztofa Warlikowskiego, gdzie zespół muzyki dawnej zastąpiono orkiestrą instrumentów współczesnych. Ich dobór też nie był zachowawczy, bowiem klawesyn zastąpiono wibrafonem, a niektóre partie basso continuo wykonywane były na syntezatorach. Było to dla mnie szokujące, ale też fascynujące, zwłaszcza, że miałem wtedy już za sobą udział w studenckiej inscenizacji tej opery.
Od tamtej chwili myślałem o takich muzycznych eksperymentach. To współgrało z moją mało akademicką naturą. Nie wiedziałem jednak jeszcze, że w efekcie pierwszym takim projektem będzie program z pieśniami Johna Dowlanda.
Paweł Zalewski: Miałem już parokrotnie okazję łączyć ze sobą te „dwa światy”. W przypadku „Dowland Electric” skupiamy się na jednym kompozytorze i jednym rodzaju twórczości – pieśniach z towarzyszeniem instrumentu. Po pierwszych próbach przygotowania materiału do grania koncertów szybko uznaliśmy, że chcemy nagrać płytę i postanowiłem się tym zająć jako realizator nagrań i producent muzyczny.
Czy gitara może zachować ducha renesansu?
Paweł Zalewski: Każdy instrument może oddać ducha dowolnej epoki, jeżeli wykonawca posiada odpowiednią wiedzę na jej temat. Zarówno Aleksander, jak i ja, wykonywaliśmy wielokrotnie pieśni Johna Dowlanda w oryginalnych instrumentacjach. Ale w naszym projekcie „Dowland Electric” instrumentem towarzyszącym jest gitara elektryczna. Dlatego możemy puścić wodze fantazji i ubrać kompozycje sprzed czterystu lat we współczesne brzmienia, wykorzystując efekty gitarowe, takie jak np. różnego rodzaju przesterowania, pogłosy, delay’e, modulacje. Gitara elektryczna może pokazać wyjątkowość tych utworów przekonwertowaną na bardziej przyswajalny dla dzisiejszego słuchacza sposób i uwypuklić piękno nie tak bardzo popularnego dziś materiału.
A jak śpiewa się takie aranżacje? Czy trzeba wykonywać je inaczej niż klasycznie? Czy łatwo jest zaadaptować te utwory na wersje gitarowo-elektryczne?
Aleksander Rewiński: Poprzestanie na klasycznej technice jest oczywiście jak najbardziej poprawne i tworzy to interesujący kontrast z przenikliwym brzmieniem gitary elektrycznej. Jednak ograniczenie się do klasycznej emisji nie pokazuje w pełni, co można z tymi pieśniami zrobić od strony wokalnej. Gitara elektryczna jest dla mnie pretekstem, by oddalić się od emisji klasycznej na rzecz śpiewu białego i bardziej intymnych środków wyrazu. Żeby ten efekt osiągnąć, czasem śpiewam szeptem, czasem w niższej oktawie, stosuję non vibrato, a nawet czasem tzw. „raspy voice”. Dla słuchaczy, którzy są przyzwyczajeni do oryginalnej wersji być może jest to forma niszczycielstwa. Uważam jednak, że nie dokonujemy radykalnej rewolucji. Najwięksi interpretatorzy repertuaru na głos i lutnię deklarują, że pieśń tego typu to deklamowanie poezji na dźwiękach. Bardzo interesujące jest też gdy odbiorca ma własne skojarzenia związane z tymi pieśniami. Po naszym występie jeden z widzów podszedł do nas i powiedział, że zwłaszcza te melancholijne pieśni Dowlanda brzmią jak ballady metalowe Metalliki czy Black Sabbath, którzy przecież świadomie bądź mniej świadomie czerpali inspiracje z muzyki renesansu. Miałem to samo skojarzenie, kiedy robiliśmy z Pawłem pierwsze próby z tymi pieśniami. Podoba mi się to porównanie.
Staram się podążać za tą wizją i wykonywać Dowlanda bardziej deklamacyjnie, kameralnie. Różnica polega na tym, że próbuję to robić w bardziej dosadny sposób. To przecież są piosenki, to muzyka pop tamtych czasów.
Paweł Zalewski: Transkrypcje pieśni Dowlanda na gitarę już oczywiście istnieją, ale ja postawiłem sobie za cel, aby można było je grać bez przestrajania instrumentu oraz stosowania „kapodastra”, przy zachowaniu oryginalnych tonacji. Nie zawsze realizuję prowadzenie głosów tak jak na lutni, czasem zmieniam ich oktawę, czasem skupiam się na jednym, bardziej charakterystycznym głosie kosztem innych. Do struktury poszczególnych utworów podchodzimy różnie. Czasem pozostawiamy je bez zmian, czasem wywracamy do góry nogami. Nie uznajemy słowa „profanacja”, nie czujemy się niczym ograniczeni. Efekt końcowy ma sprawiać nam przyjemność wykonawczą oraz zaciekawić, a czasem wzruszyć współczesnego słuchacza.
Aleksander Rewiński: Interpretacja ta powiązana jest również z aspektem technicznym. Mikrofon w tej sytuacji jest bardzo pomocny i jest dobrym nośnikiem tych niuansów. Bez amplifikacji nastąpiłaby z resztą duża dysproporcja brzmieniowa. Mój głos mimo dobrych chęci byłby przytłumiony i zagłuszony przez gitarę. Obaj zatem musimy być podpięci do jednego źródła, aby dało się uzyskać jednolite brzmienie.
Wykonaliście również pieśń współczesną Marcina Nierubca.
Aleksander Rewiński: Pieśń „It Lies Not in Our Power” do poezji Christophera Marlowe’a została skomponowana wczesną wiosną bieżącego roku. Nagraliśmy ją wspólnie z pianistą Mischą Kozłowskim, utwór został opublikowany na YouTube. W Hali Koszyki wykonaliśmy tę pieśń jako bis, ale w wersji na gitarę elektryczną. Do programu z pieśniami Dowlanda utwór Marcina pasował idealnie. Poezja renesansowa czołowego autora tamtej epoki, Christophera Marlowe’a, ponadczasowa pod względem przekazu, w zestawieniu z gitarowymi riffami tworzy rodzaj dialogu – dawna poezja niesiona przez metaliczne, współczesne brzmienia.
Jak wykonuje się taki repertuar w Hali Koszyki, która nie jest typową sala koncertową?
Aleksander Rewiński: Hala Koszyki jest przestrzenią industrialną, miejscem idealnym dla tego projektu. Serie koncertów w Hali Koszyki organizowane przez Halę Koszyki i Julian Cochran Foundation umożliwiają słuchaczowi cieszenie się muzyką w indywidualny, niewymuszony sposób, na przykład przy kieliszku prosecco, na leżaku. Architektonicznie to miejsce jest otwartą przestrzenią, dźwięki muzyki docierają do innych zakątków i stopniowo przyciągało kolejnych słuchaczy. Już podczas próby podchodzili do nas ludzie pytając, co gramy i kiedy będzie można to usłyszeć. Uważam, że to jest fenomenalne w tej przestrzeni. Publiczność może posłuchać muzyki, poznać coś nowego, bez konieczności martwienia się na przykład o strój wizytowy. Wykonujemy pieśń renesansową w surowym, alternatywno-rockowym anturażu. Odbiorca poznaje dziedzictwo znakomitego kompozytora w formie, która jest bliższa jego indywidualnym muzycznym doświadczeniom. Być może po naszym występie słuchacz będzie zachęcony do tego by dowiedzieć się jak brzmią pieśni Johna Dowlanda w pierwotnej wersji na głos i lutnię. To też pośrednio było naszym celem, chcemy rozbudzić ciekawość odbiorcy, sprowokować go do muzycznych poszukiwań.
Czy ten projekt ma ciąg dalszy? Czy pracujecie nad nowymi utworami?
Aleksander Rewiński: Mamy konkretne plany. Na razie nie chciałbym zdradzać za dużo. Priorytetowe na chwilę obecną jest dojrzewanie tych pieśń w tej właśnie formie poprzez wykonywanie ich na koncertach. Jest jeszcze dużo miejsc, gdzie chcielibyśmy pokazać ten program. Myślimy też o tym by wziąć na warsztat utwory innych kompozytorów i zastosować podobny zabieg artystyczny. Zapraszamy na nasz profil na Instagramie, a premierę teledysku do utworu „Wilt Thou Unkind Thus Reave Me” można obejrzeć tutaj.