Wzgórze Katedralne we Fromborku jest szczególnym miejscem. W Katedrze znajduje się grób Mikołaja Kopernika, który wiele lat spędził tam jako kanonik i zmarł 21 maja lub 24 maja 1543 roku. O rozbieżnościach pisze Wojciech Orliński w książce „Kopernik rewolucje”. W 1580 roku biskup Marcin Kromer zwrócił się z prośbą do kapituły o upamiętnienie tablicą kanonika katedry, Jana Kopernika (sic!). Prawie 40 lat po śmierci wybitnego astronoma nie pamiętano już nawet jego imienia! Członkowie kapituły nie znali też dokładnej daty śmierci. Poprosili o pomoc Macieja Stojusa, lekarza władcy Prus Albrechta Hohenzollerna, który bardzo interesował się dokonaniami Kopernika i zaprosił go na swój dwór w 1541 roku. Stojus podał datę śmierci 24 maja, więc znalazła się na epitafium. Jak pisze Orliński: Kopernik został nazwany doktorem „artium et medicinae”, a także „astrologiem, który odnowił swoją dyscyplinę”. Właśnie we Fromborku obserwował przez wiele lat gwiazdy i stworzył swoje historyczne dzieło O obrotach sfer niebieskich, które zrewolucjonizowało świat nauki.
Życie Mikołaja Kopernika było powiązane z końcem średniowiecza, renesansem i początkami kontrreformacji. Urodził się w Toruniu, gdzie powszechnie mówiło się po niemiecku. Pisał po łacinie, która pełniła podobną funkcję jak obecnie angielski. Na studiach we Włoszech uczył się też greki. Był Polakiem z wyboru. Jego matka Barbara z domu Watzenrode, urodzona w Toruniu, miała pochodzenie niemieckie, a jej ojciec walczył z Krzyżakami.
Według historyka prof. Jana Mikulskiego, rodzina Koperników nie pochodziła ze wsi Koperniki w okolicach Nysy na Śląsku. Kopernik to człowiek zajmujący się wydobyciem i obróbką miedzi (od niemieckiego słowa kupfer – miedź). Krakowscy przodkowie Mikołaja rzeczywiście handlowali miedzią. Jego ojciec, noszący to samo imię, był kupcem pochodzącym z Krakowa i osierocił syna w 1483 roku jako 10-latka. Wówczas jego prawnym opiekunem został wuj Łukasz Watzenrode (świetny, bardzo przekonujący Damian Aleksander). Sfinansował mu studia na Uniwersytecie Jagiellońskim (matematyka, fizyka, astronomia, filozofia), a potem w Bolonii i Padwie (prawo i medycyna).
Twórcy musicalu postawili sobie za cel stworzenie historycznego musicalu, który pokaże Polakom i obcokrajowcom, jakim niezwykłym człowiekiem był Kopernik. Odniosłem wrażenie, że próbowali pogodzić dwa żywioły: epicki i dramatyczny. W pierwszym akcie był niebezpieczny przechył w stronę epickości. Świadczyły o tym tyrady narratora i krótkie „filmowe” sceny, pokazujące w przyśpieszonym tempie czasy dzieciństwa i młodości Mikołaja Kopernika. Był Toruń, Kraków, włoskie miasta Padwa i Bolonia, koronacja Zygmunta I Starego. Niezwykle trudno jest zaprezentować biografię sławnego człowieka, o którego życiu przeciętny Polak chyba nie wie za dużo. Autorka libretta Ałbena Grabowska starała się powiązać te postrzępione wątki poprzez postaci narratora – biskupa Jana Dantyszka (Pawła Erdmana) oraz lalkę Kopernika. Był to dość ciekawy pomysł, zawieszony pomiędzy epokami. Obaj stali się komentatorami, a aktor animujący lalkę Kopernika (Krzysztof Prystupa) wypowiadał się w imieniu bohatera spektaklu. Oczywiście wszystko to zostało wzięte w nawias teatralizacji. Historycyzm, pojawiający się w musicalu, został złagodzony widowiskowymi scenami zbiorowymi. Widzimy więc na przykład urywki jarmarcznego przedstawienia ulicznego z udziałem Lajkonika albo walkę z Krzyżakami (piękna widowiskowa scena, wspaniałe kostiumy i dramatyczna muzyka, przypominająca chwilami ekspresję kompozytorów znanych z Warszawskiej Jesieni).
Pierwszy akt jest chyba kompromisem związanym ze spełnieniem oczekiwań decydentów, mecenasów i sponsorów. A więc jest to widowisko narodowe, pokazujące wspaniałego Polaka (który mówił głównie po niemiecku, ale o tym spektakl milczy), uwikłanego w konflikty ze swoim wujem biskupem i Krzyżakami. Jednak librecistka nie pozostawiła bez komentarza sytuacji związanej z polskim Kościołem. W różnych scenach pierwszego i drugiego aktu są wtręty dotyczące złego prowadzenia się księży. Jednym z przykładów był Aleksander Sculteti (Jeremiasz Gzyl), przyjaciel Kopernika, kartograf, prawnik i kanonik warmińskim. Miał kochankę i dzieci, był kilkakrotnie więziony w Zamku Świętego Anioła w Rzymie, gdzie zmarł.
Kościół katolicki trzyma się kurczowo zasady celibatu. W spektaklu pojawia się uwaga o tym, że Jezus tego nie wymyślił, jedynie zalecał kapłanom wstrzemięźliwość seksualną. Celibat został ustanowiony dopiero w XI wieku przez papieża Grzegorza VII, aby ukrócić ilość konkubin księży i rozpustę. Podzielił chrześcijan na 3 kategorie: dziewice, czystych i żonatych. W średniowieczu współżycie seksualne było uznawane za grzeszne. Księża mieli być „czyści”, co jest niezgodne z naturą człowieka. Chroniono też w ten sposób dobra kościelne przed podziałem.
Pierwszy akt, mimo iż był ciekawy teatralnie, mógł trochę chwilami przytłaczać ilością faktów, zdarzeń i osób. W akcie drugim nie trzeba było już prowadzić akcji w sposób epicko-filmowy. Przedstawienie dzieli się więc jakby na dwa spektakle. W drugim akcie mamy już typowy musical z wątkiem melodramatycznym. Wreszcie pojawia się kobieta z krwi i kości. Agnieszka Przekupień zachwyca od pierwszego momentu pojawienia się na scenie i konsekwentnie buduje postać kobiety zafascynowanej Kopernikiem, podziwiającej go i zakochującej się niemal od pierwszego wejrzenia. To samo dzieje się z Mikołajem. Ze względu jednak na fakt, że był kanonikiem, biskup nakazał mu usunąć z domu kobietę. Poza tym miał się skupić na swoim historycznym dziele. Bardzo dobry teatralnie jest wątek związany z rodzącą się miłością i przeszkodami, które nie prowadzą do happy endu. Wreszcie mamy prawdziwy dramat osobisty głównego bohatera, a niektóre sceny poruszają do łez. Sympatyczną parą wziętą trochę z tradycji operetkowej (subretka i amant), jest para młodych szczęśliwych małżonków: niesfornej siostrzenicy Mikołaja Krystyny (Karoliny Gwóźdź) i Kaspara Stulpawitz (Macieja Marcina Tomaszewskiego). Dziewczyna była zakonnicą w Chełmnie, ale uciekła z klasztoru, ponieważ zakochała się w doboszu księcia Albrechta i przeszła na luteranizm.
Wspaniały w libretcie i akcji scenicznej jest również wątek związany z bratem Mikołaja – Andrzejem (zagranym fantastycznie przez Wojciecha Daniela). Dzięki niemu pierwszy akt staje się bardziej „ludzki”, a nie tylko historyczny. Andrzej to przeciwieństwo Mikołaja: kocha życie, jest hulaką, chce robić karierę duchowną, ale nie może powstrzymać się od seksu i rozrywki. Świetna od strony teatralnej była scena „kąpieli” z udziałem rozebranego do bielizny aktora, otoczonego przez wiele pięknych młodych kobiet w niedwuznacznej sytuacji. Gdy nagle pojawia się wuj – biskup, wszystko staje się jasne… W przeciwieństwie do tej komediowej sytuacji, nieco później są niesamowicie wzruszające sceny związane z chorobą i śmiercią Andrzeja, który zaraził się trądem.
Niekwestionowanym bohaterem wieczoru był Marcin Franc jako Mikołaj Kopernik, artysta musicalowy o wybitnych zdolnościach aktorskich i wokalnych, z temperamentem i wrażliwością. Staje się prawdziwą musicalową gwiazdą, bez złych nawyków celebrytów. Niedawno podziwiałem go w polskiej prapremierze musicalu „Złap mnie, jeśli potrafisz” w reżyserii Jakuba Szydłowskiego na scenie Teatru Muzycznego w Łodzi. Jest przekonujący nie tylko jako młody Kopernik, ale także jako dojrzały bohater spektaklu.
Zastosowano w musicalu klamrę. Pierwsza i ostatnia scena pokazują umierającego Kopernika. Gdy oglądałem drugi akt, mimo zimna i bardzo późnej pory (spektakl na dziedzińcu Wzgórza Katedralnego zakończył się około 23.30), byłem jak zahipnotyzowany. Spektakl wessał mnie i zapomniałem o świecie, nie chcąc się obudzić z tego snu. Drugi akt był mistrzowski. W pierwszym może powinno się przemyśleć niektóre wątki. Wiem, jak trudno rozstać się z pewnymi pomysłami, ale miałem wrażenie nadmiaru, a w drugim akcie wszystko do siebie pasowało i mieliśmy świetny muzyczny dramat.
Reżyser Jakub Szydłowski jest jednym z najlepszych w Polsce twórców, zajmujących się realizacją wielkich widowisk musicalowych. Znakomicie radzi sobie zarówno ze scenami zbiorowymi, ale także potrafi odpowiednio budować napięcie w scenach kameralnych. Cała obsada wybrana w castingu została doskonale dobrana i wszyscy soliści śpiewali bardzo dobrze, a Marcin Franc, Agnieszka Przekupień, Damian Aleksander i Wojciech Daniel byli wręcz znakomici. Choreografią zajęli się mistrzowie gatunku musicalowego Jarosław Staniek i Katarzyna Zielonka. Nawiązywali do różnych konwencji, począwszy od średniowiecznych intermediów i jarmarków krakowskich, aż po typowo musicalowe sceny zbiorowe, zachwycające pomysłowością i wykonaniem. Scenografia Grzegorza Policińskiego, nawiązująca do zabudowań pałacowych i kościelnych, razem z wizualizacjami Tomasza Grimma i kostiumami Anny Chadaj stworzyły harmonijnie zespoloną całość.
Teksty piosenek napisane przez Daniela Wyszogrodzkiego są mistrzowskie. Idealnie wpasowują się w konwencję, wspaniale oddają atmosferę poszczególnych scen i uczucia bohaterów. Są tu świadome nawiązania do różnych musicalowych tradycji, ale przede wszystkim teksty nie są nadęte i ani przez chwilę nie rażą sztucznością. Słowa pięknie korespondują z muzyką Tomasza Szymusia, która oczarowała mnie bogactwem brzmienia. Z jednej strony Szymuś nawiązuje do klasyki amerykańskich i brytyjskich musicali, a z drugiej – tworzy własny niepowtarzalny styl, nawiązując do muzyki średniowiecza i renesansu, a czasem używając chwytów znanych z eksperymentów kompozytorów muzyki dodekafonicznej. Nie jest to jednak żadne naśladowanie, tylko tworzenie własnego świata dźwięków, które przemawiają do odbiorcy współczesnym językiem muzyki, nawiązującym do całej tradycji łącznie z nieśmiertelnym Bachem.
Orkiestra Opery Krakowskiej grała wspaniale zwłaszcza te fragmenty, które przypominały wręcz muzykę symfoniczną. Nieco gorzej było chwilami z typowo musicalowymi piosenkami, które czasem brzmiały zbyt ciężko. Generalnie jednak trzeba przyznać, że od strony muzycznej całe przedstawienie zostało przygotowane znakomicie przez nowego dyrektora Opery Krakowskiej Piotra Sułkowskiego. Gratulacje należą się również dyrektorowi za pomysł realizacji tego spektaklu, który okazał się wielkim sukcesem. Jest to jedno z najważniejszych wydarzeń w Roku Kopernika. Z niecierpliwością czekam na wersję sceniczną w Operze Krakowskiej.