REKLAMA

Od władzy do nicości. „Król Roger” w Operze na Zamku w Szczecinie

Estetyka szczecińskiej inscenizacji opiera się na zasadzie sztucznego tłumu, generującego przestrzeń sceniczną. W jego epicentrum toczy się niebezpieczna gra pomiędzy trójką głównych solistów. Gra przesycona fałszem, śmiałą erotyką, chęcią dominacji oraz desperacką próbą zapełnienia życiowej pustki.

Gdy zabraknie miłości, to pustkę tę wypełnia władza.” (Carl Gustav Jung)

Jest sprawdzianem dla ludzkich charakterów. Jednym z najniebezpieczniejszych uzależnień. Władza. W zależności od sposobu jej wykorzystania, pozwala zmieniać świat na lepsze lub go niszczy. Rośnie w siłę równie szybko, jak upada. I nigdy nikomu nie jest dana na wieczność. Bohaterowie opery Karola Szymanowskiego „Król Roger” ulegają jej zwodniczej mocy, choć za wszelką cenę usiłują się spod niej wyzwolić.

Zainspirowany podróżą na Sycylię, jaką odbył w 1918 roku, Szymanowski podjął się pracy nad operą tyleż fascynującą, co wyprzedzającą swoje czasy. Pokazał to później niezbyt przychylny odbiór warszawskiej prapremiery w 1926 roku. Historia średniowiecznego władcy posłużyła za kanwę opery o niepokojącym konflikcie dwóch skrajnych idei i skrajnych religii, reprezentowanych przez tytułowego bohatera oraz Pasterza. To za tym drugim ostatecznie podążają ogarnięci ekstatyczną fascynacją poddani Rogera oraz jego żona Roksana, pozbawiając go tym samym wszystkiego, co było mu drogie.

Libretto napisał Jarosław Iwaszkiewicz, który z entuzjazmem nawiązał współpracę z kompozytorem. W 1920 roku zaprezentował mu ukończony tekst. Jednak z czasem Szymanowski zaczął odczuwać zniechęcenie pracując nad partyturą. Jak twierdzi Jerzy Waldorff w biografii kompozytora „Serce w płomieniach”, „(…) po kilku latach komponowanie zaczynało mu nieznośnie ciążyć i pragnął skończyć nużące twory byle jak najprędzej, choćby i nie jak najlepiej.” Nie ukończywszy jeszcze 3. aktu „Króla Rogera”, Szymanowski już myślał o „Harnasiach”. Zaowocowało to wyraźnym podobieństwem pomiędzy ostatnią pieśnią Pasterza, a śpiewem Harnasia.

© Piotr Nykowski

„Król Roger” był niezrozumiały dla ówczesnych melomanów. Mimo to, po latach zyskał status arcydzieła i dzisiaj jest to najczęściej wystawiana polska opera na międzynarodowych scenach. Do najsłynniejszych współcześnie inscenizacji należy spektakl z Royal Opera House w Londynie. Premiera pod batutą Antonio Pappano odbyła się w 2015 roku, a partię tytułową zaśpiewał Mariusz Kwiecień.

Opera na Zamku w Szczecinie, sięgając po „Króla Rogera” jako swoją najnowszą premierę, postawiła na uniwersalny przekaz dzieła i jego elastyczność jako komentarz do współczesnych czasów. Reżyser Rafał Matusz, związany przede wszystkim z teatrem dramatycznym, zabiera widza do świata odartego z piękna i monumentalności. Próżno szukać w spektaklu wizualnych bodźców. Świadczą o tym zarówno oszczędna, a w niektórych scenach nieobecna scenografia autorstwa Mariusza Napierały, jak i proste, niewyszukane, wręcz trącące banałem kostiumy projektu Zuzanny Kubicz. Monochromatycznie ubrany chór stanowi spójną masę. Ślepo podąża najpierw za jednym, potem zaś drugim przywódcą. Twórcy opowiadają historię nie obrazem, lecz dźwiękiem oraz ruchem scenicznym, uwydatnionym przy pomocy świateł oraz nasyconych kolorystycznie, projekcji multimedialnych.

© Piotr Nykowski

Pomiędzy trójką głównych bohaterów wyczuwa się nieustanne napięcie. W potrzasku rywalizujących ze sobą, dwóch skrajnych odmian męskiego ego, tkwi spragniona wrażeń Roksana, kobieta – pionek, kobieta – trofeum. Rafał Pawnuk, obsadzony w partii tytułowej, jest najbardziej przezroczysty spośród całej trójki. Wyróżnia go tylko śpiew – mocny i czysty, o szlachetnej barwie. Jego Roger pasuje do literackiego archetypu everymana, umieszczonego na niezdefiniowanym, wysokim stanowisku i wykorzystującym je do budowania własnego autorytetu. To postać bez osobowości i paradoksalnie, nabiera jej dopiero w akcie finałowym, gdy wszystkie narzędzia władzy zostają mu odebrane.

Kontrastujący z nim w każdym aspekcie Pasterz, grany przez Pavlo Tolstoy’a, chwilami zdumiewa bezczelnością, zaś innym razem balansuje na granicy groteski. Reżyser postawił na wykreowanie bohatera przełamującego wszelkie tabu. Tolstoy sprostał roli bardzo odważnie. Swobodę czuć było w jego śpiewie, co udowodnił między innymi w zuchwałym monologu Pasterza „Mój bóg jest piękny jako ja”. Roksana w interpretacji Ewy Tracz to zdecydowanie najjaśniejszy punkt przedstawienia. Jak zaznaczyła sama artystka, jej bohaterka ma wszystko oprócz miłości. Podążając za ową miłością, Roksana przechodzi metamorfozę. Od zdominowanej żony poprzez kobietę wyzwoloną, by ostatecznie, dobrowolnie znów poddać się dominacji – tyle, że w osobie innego mężczyzny. Solistka, aktorsko bardzo naturalna, wyróżnia się także jasnym, świetlistym sopranem i imponującą ornamentyką wokalną. Dodatkowym atutem Ewy Tracz jest bezbłędna dykcja i wyraźna artykulacja. W jej melodyjnym śpiewie słychać każdą spółgłoskę.

Muzyka Szymanowskiego pod batutą Jerzego Wołosiuka zabrzmiała przejmująco, wyraziście i na wskroś współcześnie. Od „bizantyjskich” partii chóralnych, które zyskały na świeżości, aż po balet symfoniczny pojawiający się w akcie drugim. Muzyka, niczym wezbrana fala, wypełniła wnętrze Opery na Zamku, podkreślając silną rolę orkiestry w całokształcie opery.

Szczeciński „Król Roger”, ze swą zatrważająco aktualną, śmiałą narracją, mógłby być spektaklem, który nie pozwala zasnąć. Jednakże dobrze poprowadzona warstwa muzyczna i nieszablonowe aktorstwo nie wystarczą. Zabrakło kreatywnej, ciekawej formy świata przedstawionego. W rezultacie, widz zmuszony jest uruchomić wyobraźnię by go stworzyć. Dla jednych może stanowić interesujące wyzwanie, dla innych zaś – mękę. Tym sposobem, w spektaklu króluje nie tylko wewnętrzna pustka wysysająca życie z bohaterów, lecz także pustka w sensie dosłownym. Widoczna i odczuwalna na scenie. Pozostawia ona widza z uczuciem niedosytu oraz zagubienia, podobnym do tego, jakie towarzyszy tytułowemu bohaterowi na chwilę przed opadnięciem kurtyny.

reklamaspot_img
reklamaspot_img

Również popularne