REKLAMA

Szczeciński „Orfeusz w piekle” jako parodia paradokumentów, telenowel i horrorów

Orkiestra pod dyrekcją Jerzego Wołosiuka była świetnie zespolona z solistami, chórem i baletem. Dwuaktowa wersja „Orfeusza w piekle” jest w szczecińskim spektaklu rozszerzona – wybrane zostały ciekawe fragmenty z wersji czteroaktowej. Reżyser szczecińskiej premiery Jerzy Jan Połoński miał ciekawy pomysł. Na scenie widzimy parodię telewizyjnych seriali paradokumentalnych, a artyści od początku wciągają nas w grę.

Jechałem do Opery na Zamku w Szczecinie z nastawieniem na dobrą zabawę i nie zawiodłem się. Generalnie rzadko śmieję się w teatrze, zwłaszcza że częściej oglądam opery seria i mroczne dramaty niż spektakle z happy endem. Twórczość Jacques’a Offenbacha jako francuskiego mistrza gatunku operetkowego jest mi bliska o tyle, że wolę komedie satyryczne od salonowych melodramatów wiedeńskiej operetki. W libretcie „Orfeusza w piekle” można odnaleźć sporo ironii, dotyczącej portretowanego środowiska. Z tego względu tematyka nie zestarzała się, ponieważ można w niej odnaleźć lustro ludzkich przywar. Dialogi należy traktować z przymrużeniem oka. Wręcz nie da się ich odbierać na serio, ponieważ wyczuwa się kpinę i żart. Właściwie każda ze sportretowanych postaci jest tu ośmieszona i sama siebie ośmiesza sposobem wysławiania się i/lub zachowaniem.

Dzieło Offenbacha bywa nazywane operą komiczną (opéra-bouffe) – ze śpiewem operowym, pełnymi humoru dialogami i zabawną akcją. Prapremiera „Orfeusza w piekle” odbyła się w paryskim teatrze „Bouffes-Parisiens” 21 października 1858 roku. Autorami libretta są: Ludovic Halévy i Hector Crémieux. Offenbach wprowadził do swoich utworów satyrę społeczno-obyczajowo-polityczną, dużo humoru słownego i sytuacyjnego. Widownia zapełniała się ludźmi ze wszystkich stanów: od ubogich mieszczan (zajmujących miejsca stojące) po książąt i królów.

„Orfeusz w piekle” w Operze na Zamku w Szczecinie © Dawid Stube
„Orfeusz w piekle” w Operze na Zamku w Szczecinie © Dawid Stube

Reżyser szczecińskiej premiery Jerzy Jan Połoński miał ciekawy pomysł. Przyznał się do tego, że nie lubi operetek, ale skoro podjął się zadania, musiał znaleźć jakiś sposób na to, aby wciągnąć widzów w akcję. Zrobił więc na scenie parodię telewizyjnych seriali paradokumentalnych, w których amatorzy lub mało znani aktorzy wcielają się w postacie, opowiadające o swoim życiu i przedstawiające w sposób mniej lub bardziej udolny różne sytuacje, rzekomo z życia wzięte. Ważnym elementem tej gry z widzem są „zwierzenia” do kamery. Na pasku na ekranie jest podane imię danej osoby z jej wiekiem oraz są informacje typu: „Anna (lat 21) postanawia zerwać z Adamem, który zdradził ją z Edytą”.

Eurydyka chce zerwać z mężem Orfeuszem. Oboje się zdradzają. Ona pokochała pszczelarza Arysteusza, a on – Pomponię. Mają zamiar się rozwieść, ale przeszkadza im w tym teściowa Orfeusza – Opinia Publiczna, która chce robić karierę w ministerstwie i dba o morale rodziny.

Pamiętam, że przed wielu laty w Gliwickim Teatrze Muzycznym grany był „Orfeusz w piekle” w reżyserii Marcela Kochańczyka. W obsadzie pojawiły się gwiazdy: Grażyna Brodzińska, Stanisław Ptak, Adam Zdunikowski, Andrzej Kostrzewski. Duże wrażenie robił drugi i trzeci akt. W niebie bogowie byli poubierani w białe ręczniki – a raczej porozbierani. Panowie mieli ręczniki na biodrach, a panie – zakrywające brzuch, a odsłaniające nogi i ręce. Scena była przesiąknięta erotyzmem. W piekle były czerwono-czarne kostiumy, zaprojektowane świetnie przez Barbarę Ptak. Natomiast pierwszy akt był śmiertelnie nudny.

W Szczecinie jest inaczej. Od początku artyści wciągają nas w grę, polegającą na parodii telenoweli i telewizyjnego show (od czasu do czasu wychodzi pan z dużą planszą, na której z jednej strony jest napis: brawa, a z drugiej – buuuuu). Na scenie są dwaj operatorzy kamer i pan z tyczką z mikrofonem (często leżący na podłodze i powyginany). Na ekranie w tle widzimy transmisję serialu.

Jest to bardzo trudna konwencja do opanowania dla śpiewaków operowych, z których pewnie bardzo nieliczna część ma kontakt z kamerą telewizyjną. Jeśli ktoś nie pracował jako aktor filmowy czy serialowy, jest to dla niego nowe doświadczenie, wymagające o wiele większego skupienia. Jak wiadomo, kamera pokazuje często zbliżenia twarzy, więc bardzo ważna jest mimika i mówienie do kamery. A przecież artyści muszą jeszcze śpiewać i bacznie obserwować batutę dyrygenta. Jestem pełen podziwu dla ich umiejętności.

„Orfeusz w piekle” w Operze na Zamku w Szczecinie © Dawid Stube
„Orfeusz w piekle” w Operze na Zamku w Szczecinie © Dawid Stube

Aktorstwo – zwłaszcza komediowe – to trudne zadanie dla śpiewaków operowych. Są tacy artyści, którzy mają znakomite głosy, a nie radzą sobie z „prawdziwym” podawaniem tekstu. W niektórych akademiach muzycznych w Polsce zbyt mało uwagi zwraca się na przygotowanie sceniczne, a przecież są tam wydziały wokalno-aktorskie. Cała więc nadzieja w reżyserach, którzy zwracają uwagę na sposób podawania tekstu, a nie tylko wychodzenie z prawej lub z lewej strony. Jerzy Jan Połoński jest też aktorem i artystą kabaretowym, więc sam dobrze wie, jak należy grać komediowo. Tutaj wciągnął śpiewaków w kilka pięter gry. Nie są aktorami, którzy mają w pełni wcielić się w kreowanych bohaterów. Grają postacie, które grają do kamery, a równocześnie grają do widza na widowni. Aby im pomóc w tym trudnym zadaniu, poprowadził ich chwilami w stronę kabaretowego przerysowania. Zwłaszcza w pierwszym akcie Orfeusz i Eurydyka wykonują przesadzone gesty i mówią czasem z udawanym patosem jak z teatru dramatycznego XIX wieku.

Równocześnie przyjęta konwencja parodii paradokumentów sprzyja emfazie i sztucznej grze aktorskiej. Jest tu kpina z takich okropnych seriali jak „Ukryta prawda” w TVN (na której końcówkę można trafić, czekając na „Fakty”). Podobne szmiry są też emitowane w Polsacie i TVP, ponieważ mają dużą oglądalność i przyciągają reklamodawców.

„Orfeusz w piekle” w Operze na Zamku w Szczecinie © Dawid Stube
„Orfeusz w piekle” w Operze na Zamku w Szczecinie © Dawid Stube

Istnieje domniemanie, że widz teatralny jest elitarny. Nawet osoba, która nie chce oglądać oper mydlanych i telenowel, nawet ktoś, kto nie posiada telewizora (jak dyrektor Opery na Zamku Jacek Jekiel), pewnie przez przypadek lub świadomie widział fragment programu tego typu, więc kojarzy konwencję. Zabawne w teatrze jest to, że na ekranie widzimy nie tylko transmisję z dwóch kamer (miksowaną przez realizatora wizji), ale także – napisy, o których już wspomniałem (imię, wiek bohaterki / bohatera oraz krótki komentarz). Teksty wyświetlane na pasku są o tyle zabawne, że w serialach paradokumentalnych mają widzowi zaoszczędzić myślenia, a w teatrze – raczej mają skłonić do refleksji i wyciągania wniosków.

Akcja pierwszego aktu dzieje się na ziemi. Marząca o ciekawym życiu i karierze Eurydyka (bardzo dobra Ewa Olszewska) czeka na swojego kochanka Arysteusza w niedwuznacznej pozycji ciała, a tymczasem okazuje się, że przybywa jej mąż Orfeusz (znakomity wokalnie i aktorsko Łukasz Ratajczak), który z kolei ma nadzieję na spotkanie z ukochaną Pomponią. Jest również niezadowolony, że widzi żonę, której ma już dość. Następnie odchodzi, aby udzielać uczniom lekcji gry na skrzypcach. Eurydyka ma randkę z Arysteuszem, który doprowadza do jej śmierci, aby zabrać ją do Hadesu. Okazuje się, że to Pluton – władca Królestwa Umarłych (świetny Rafał Żurek) w przebraniu pszczelarza.

„Orfeusz w piekle” w Operze na Zamku w Szczecinie © Dawid Stube
„Orfeusz w piekle” w Operze na Zamku w Szczecinie © Dawid Stube

Drugi akt rozgrywa się na Olimpie (w niebie). Bogowie ubrani są w piękne białe stroje (zaprojektowane z finezją przez Annę Chadaj). Zachowują się, jakby byli w „domu schadzek”. Tulą się do siebie, ściskają się, całują. Junona (Sandra Klara Januszewska) robi wyrzuty mężowi, że ma ciągle nowe kochanki. Nie przeszkadza jej to w obmacywaniu Plutona, który przybywa na Olimp. Jowisz (dobry wokalnie i aktorsko Tomasz Łuczak) udaje groźnego, ale w obliczu planowanego buntu bogów oraz oskarżania go o szerzenie rozpusty jest zbity z tropu. Zachowuje się trochę jak chłopiec pozbawiony swoich ulubionych zabawek. Wypowiada niezbyt mądre zdania, wywołując śmiech na scenie i widowni.

Niektóre postacie są stylizowane trochę na polskie gwiazdy i celebrytów: Junona przypomina fryzurą i gestykulacją Magdę Gessler, Diana – Edytę Górniak, Hebe – Dodę, Minerwa (Lucyna Boguszewska) – Marylę Rodowicz, Merkury (Aleksander Kruczek) – Kubę Wojewódzkiego, a Pluton w swoim niesamowitym stroju i z pierścieniami na palcach przypomina Michała Szpaka. Nie są to jednak żadne klisze, kabaretowe karykatury znanych osób, tylko wolne skojarzenia poprzez sposób zachowania, kostiumy, fryzury i rekwizyty. Z kolei postać Opinii Publicznej (bardzo udana w wykonaniu Małgorzaty Zgorzelskiej) jest nawiązaniem do tradycji chóru antycznego, ale jej język gestów przypomina wystąpienie partyjnej celebrytki.

„Orfeusz w piekle” w Operze na Zamku w Szczecinie © Dawid Stube
„Orfeusz w piekle” w Operze na Zamku w Szczecinie © Dawid Stube

Kiedy delegacja z Hadesu przybywa na Olimp, okazuje się, że bogowie marzą o tym, aby zejść do piekła, gdzie podobno jest o wiele ciekawiej niż w niebie. Po przerwie w spektaklu pomysłowa scenografia Wojciecha Stefaniaka zamienia się w „piekielną” przestrzeń. Najpierw widzimy Eurydykę, która żali się, nagrywając swoją wypowiedź przez telefon komórkowy, że wcale nie jest w piekle tak miło, jak obiecywano. Dopiero wraz z przybyciem Jowisza w przebraniu muchy robi się wesoło. Zabawny jest też układ baletowy damskich i męskich muszek (ciekawa choreografia Karola Drozda). Postacie używają telefonów komórkowych do nagrywania selfie i podglądania innych. W Hadesie nie ma telewizji, ale jest kontakt z portalami społecznościowymi. Ciekawa koncepcja. Raczej w piekle byłyby trudności z zasięgiem, ale to tylko konwencja, a nie „reality show”.

„Orfeusz w piekle” w Operze na Zamku w Szczecinie © Dawid Stube
„Orfeusz w piekle” w Operze na Zamku w Szczecinie © Dawid Stube

Gdy panowie techniczni wjeżdżają z podświetlonym podestem z rewiowymi schodami, z fotelami dla Jowisza i Junony, balkony po obu stronach zapełniają postacie wyciągnięte jakby z horrorów klasy C. Są tu na przykład zombie i bohaterowie serii horrorów „Teksańska masakra piłą mechaniczną” (1974-2022). Ciekawie wcielili się w te postacie charakterystyczne artyści chóru, ale niestety przez większość aktu byli umieszczeni na bocznych balkonach i mało widoczni. Szkoda, że nie „gnieździli się” na scenie i proscenium albo nawet przy pierwszych rzędach widowni. Artyści baletu zatańczyli menueta jako zombie, co dało zabawny efekt, jakby potwory złagodniały i zaczęły przypominać trochę postacie z „Rodziny Addamsów” czyli horroru na wesoło.

Nie przekonał mnie natomiast choreograficznie kankan – galop infernalny, na który wielu widzów pewnie czekało z utęsknieniem. Nie ma tu żadnego nawiązania do „Moulin Rouge”, lecz został wymyślony rodzaj dziwacznych wygibasów. Trochę szkoda. Natomiast Eurydyka – która oddaje się Arysteuszowi / Plutonowi i Jowiszowi z dziką rozkoszą – porusza się chwilami jak kaczka. Została w ten sposób ośmieszona w sposób kabaretowy – niepotrzebnie.

„Orfeusz w piekle” w Operze na Zamku w Szczecinie © Dawid Stube
„Orfeusz w piekle” w Operze na Zamku w Szczecinie © Dawid Stube

Ciekawa jest muzyczna strona spektaklu. Bardzo sprawnie poprowadził orkiestrę dyrektor artystyczny Jerzy Wołosiuk. Orkiestra była świetnie zespolona z solistami, chórem i baletem. Dwuaktowa wersja „Orfeusza w piekle” jest w szczecińskim spektaklu rozszerzona – wybrane zostały ciekawe fragmenty z wersji czteroaktowej. Mamy więc dodatkowo: balet pastoralny z pierwszego obrazu, piękny muzycznie fragment „Anatema” z chórem, kuplety Opinii Publicznej przed duetem z Orfeuszem. Jest też aria Plutona z drugiego obrazu, są świetne kuplety Eurydyki, została wstawiona aria Kupida z obrazu trzeciego i mamy zabawny galop much. To wszystko bardzo ożywiło muzycznie i dramaturgicznie spektakl. Bez reżyserskich i choreograficznych pomysłów niektóre z tych numerów muzycznych wręcz zatrzymywałyby akcję, a tymczasem stało się odwrotnie – ożywiały ją.

Dobór obsady pierwszej premiery był staranny i udany. Należy zwłaszcza pochwalić: Łukasza Ratajczaka, Ewę Olszewską, Rafała Żurka, Tomasza Łuczaka, Małgorzatę Zgorzelską i Aleksandra Kruczka (który wciela się też w drugiej obsadzie w Plutona). Ciekaw jestem również, jak się sprawdzą: Dawid Kwieciński, Yana Hudzovska, Kamil Pękala i Ewa Menaszek. Tytuł wzbudził zainteresowanie publiczności. Zaplanowano spektakle na 2 weekendy maja 2024 roku oraz dodatkowo 22 i 23 czerwca 2024 roku.

Po wakacjach „Orfeusz w piekle” pewnie wróci na afisz, zwłaszcza że w stolicy województwa zachodniopomorskiego jest obchodzony Rok Jacka Nieżychowskiego, założyciela i pierwszego dyrektora Operetki Szczecińskiej.

reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img

Również popularne