Jeden z sierpniowych weekendów 2025 roku, a dokładniej 15.08–17.08, spędziłam w Otwocku Wielkim, na pierwszej edycji znakomitego festiwalu Break in Classic. Celem tego wydarzenia była popularyzacja muzyki klasycznej poprzez wyniesienie jej z poważnych, zamkniętych przestrzeni sal koncertowych w plener – w taki sposób, by dotarła ona do większej liczby odbiorców. Był to odważny eksperyment, który jednak uważam za jak najbardziej udany. Dyrektorami artystycznymi tego przedsięwzięcia byli dwaj mistrzowie dźwięku o międzynarodowej renomie – Jakub Józef Orliński oraz Aleksander Dębicz.

Od festiwalu minęły już ponad trzy tygodnie, a ja sercem i myślami nadal jestem na widowni, chłonąc całą sobą każdy dźwięk i obraz docierający do mnie ze sceny. Po takiej uczcie dla zmysłów człowiek potrzebuje chwili, aby pomieścić w sobie całą gamę emocji – od radości i wdzięczności za możliwość obcowania ze sztuką, poprzez tęsknotę za jeszcze nie do końca utraconymi marzeniami, aż po smutek związany z tym, że wszystko kiedyś się kończy.

Zaproszeni muzycy pochodzili z różnych krajów i każdy występ był nad wyraz wartościowy, natomiast to właśnie koncert z Jakubem Józefem Orlińskim i Aleksandrem Dębiczem w rolach głównych szczególnie utkwił w mojej pamięci i zapisał się tam na zawsze. Muzyka niezmiennie porusza najczulsze struny mojej duszy, a szczególnie wtedy, gdy jest to muzyka klasyczna w najlepszej odsłonie – z pietyzmem tkana na fortepianie przez Aleksandra Dębicza, harmonijnie połączona z operowym głosem Jakuba Józefa Orlińskiego, pochodzącym jakby z nieziemskiej krainy.
Sceneria również nie była bez znaczenia. Festiwal odbywał się w otoczeniu barokowego Pałacu Bielińskich, opasanego przez jezioro Rokola, w którego tafli za dnia odbijały się promienie słońca, nocą zaś pobłyskiwał księżyc.

Po koncertach można było odpocząć w towarzystwie drzew – jeszcze w pełnej krasie, bez większych śladów jesieni na liściach – albo obserwować pierzaste chmurki spokojnie przepływające po niebie.
Siedzieć na świeżym powietrzu, ze skórą delikatnie muskaną promieniami zachodzącego słońca, słuchać muzyki na najwyższym poziomie – czy to nie jest najczystsza forma przyjemności?

Albo wzruszać się, mieć gęsią skórkę na ciele wywołaną znajomymi melodiami, czuć ciepły wiatr na twarzy i w przejmujących chwilach ciszy na scenie słyszeć szept rozmawiających ze sobą drzew, czy też tańczyć pod rozgwieżdżonym sklepieniem – czy to wszystko nie sprawia, że znajomy nam świat staje się choć na chwilę bardziej ludzki? W ten sposób odbieram ten festiwal i szczerze go polecam, czekając z niecierpliwością na jego kolejną odsłonę. Jedynie przeciwnicy muzyki klasycznej muszą uważać – wrócą odmienieni.
