Opera i Filharmonia Podlaska za każdym razem wywiera na mnie imponujące wrażenie. Dużo osób z podziwem spaceruje wokół potężnej budowli, która stanowi piękne połączenie betonu, szkła i bujnej roślinności (od wiosny do jesieni). Wnętrze również zachwyca. Zapełnienie ogromnej sali jest dużym wyzwaniem, ale udaje się to dzięki urozmaiconemu repertuarowi. Miło byłoby, gdyby grano tu częściej opery, ponieważ nazwa zobowiązuje.
W Białymstoku wprowadzono system stagione, czyli podpisywane są kontrakty z solistami, grającymi w cyklach. Po premierze dany tytuł jest grany przez kilka tygodni (weekendów), po czym schodzi z afisza albo zostaje wznowiony po dłuższej przerwie. Ściągnięcie wielotysięcznej widowni na opery nie jest łatwe. W Białymstoku jednak publiczność przyzwyczaiła się już chyba do tego, że dyrekcja zwraca dużą uwagę na atrakcyjność widowisk. Nie oszczędza na potężnych dekoracjach i sporej ilości kostiumów oraz wykorzystaniu wielkich zespołów chóru, baletu i orkiestry.
Zostałem zaproszony na premierę „Pajaców” Ruggero Leoncavalla i „Rycerskości wieśniaczej” Pietra Mascagniego, ale mogłem dotrzeć na spektakl dopiero po kilku tygodniach. Maestro Massimiliano Caldi objął kierownictwo muzyczne premiery. Orkiestra prowadzona była przez dyrygenta bardzo precyzyjnie, a soliści i chór brzmieli zachwycająco. Niektóre fragmenty (zwłaszcza z chórem) były wręcz jak dobre nagrania płytowe. Nie wiem, czy są takie plany, ale powinno się według mnie transmitować ten spektakl do radiowej Dwójki i wydać CD, ponieważ była to prapremiera światowa oryginalnych partytur w źródłowym opracowaniu Massimiliano Caldiego. Dobrze, że udało się wreszcie do tego doprowadzić.
W ubiegłym roku byłem w Operze i Filharmonii Podlaskiej na „Dyptyku Wielkanocnym” w reżyserii Michała Znanieckiego. W pierwszej części zaprezentowano „Via Crucis” (Drogę Krzyżową) Pawła Łukaszewskiego, a w drugiej – operę „Cavalleria rusticana” („Rycerskość wieśniacza”) Pietro Mascagniego. Większość rozwiązań scenicznych widziałem więc już rok temu, chociaż zostały wprowadzone różne modyfikacje. Natomiast pierwszą część spektaklu wypełniła opera jednoaktowa „Pajace”. Imponowała rozmachem inscenizacyjnym. Michał Znaniecki razem z włoskim scenografem Luigim Scoglio wykorzystali pewne elementy znane z tradycji widowisk cyrkowych i włoskiej commedii dell’arte.
Przypomniała mi się wspaniała filmowa inscenizacja Franco Zeffirelliego z Plácido Domingo i Teresą Stratas, dostępna na kanale YouTube. Na białostockiej scenie również mamy wielkie widowisko. Na scenę wjeżdża ogromny wóz cyrkowy, są tłumy ludzi witających komediantów, a później „publiczność” siedzi po obu stronach. Centralnie ustawiona jest scenka z czerwoną kurtyną. Duże wrażenie robią akrobaci, „latający” nad głowami. Efekt teatru w teatrze jest bardzo wdzięczny do rozwinięcia w formę wielkiego widowiska. Ani przez chwilę nie ma nudy.
„Pajace” Leoncavalla to werystyczna opera, która od mediolańskiej prapremiery w 1892 roku wzbudza ogromne zainteresowanie na świecie. Temat smutnego clowna, zdrady i chorobliwej zazdrości, prowadzącej mężczyznę do zbrodni, wywołuje duże emocje. Najpierw komedianci przybywają na wieś, gdzie wieczorem odbędzie się przedstawienie. Są witani owacyjnie, ponieważ jest to ogromna atrakcja dla mieszkańców. W karczmie szef trupy Canio (grający Pajaca) dowiaduje się, że Nedda (wcielająca się w Kolombinę) prawdopodobnie zdradza go z aktorem Toniem. Kościelne dzwony wzywają ludzi na nieszpory – to jeden z najwspanialszych muzycznie fragmentów opery i piękny od strony inscenizacyjnej, z wykorzystaniem potężnej ruchomej sceny. Nedda spotyka się z Toniem, który szczerze wyznaje jej miłość, ale ona nie przyjmuje tego uczucia, ponieważ kocha Silvia, z którym planuje ucieczkę. Urażony w swej ambicji Tonio mówi Canio, że żona go zdradza. Podczas odgrywanego spektaklu o zdradzającej żonie Canio traci kontrolę i zabija nożem Neddę oraz Silvia. Komedia jest skończona.
Wstrząsający spektakl pokazuje, jak blisko od sztuki i mistyfikacji do prawdziwej tragedii. W obsadzie zobaczyłem i usłyszałem Annę Wolfinger (Nedda), włoskiego tenora Gianniego Lecesse (Canio), Adama Zarembę (Tonio), Rafała Pawnuka (Silvio) i Pawła Cichońskiego (Peppe, wcielający się w Arlekina, śpiewającego słynną serenadę). Wystąpili również Mateusz Stachura i Kamil Wróblewski jako Contadino. Obsada została dobrana starannie i dobrze przygotowana przez Massimiliano Caldiego, więc można było z przyjemnością słuchać tych głosów, które świetnie były zespolone z brzmieniem orkiestry. Znakomicie został też przygotowany chór przez dyrektor Violettę Bielecką.
Drugą część spektaklu wypełniła „Rycerskość wieśniacza” Mascagniego, która już mnie tak nie zaintrygowała, ponieważ oglądałem ją – jak wspomniałem – na białostockiej scenie w tej samej reżyserii. Inna jest obsada i niektóre sceny zostały dołożone, ze względu na powrót do pierwotnej, dłuższej wersji partytury opery. Pamiętam, że rok temu w spektaklu Turiddu i jego kochanka leżeli przykryci niebieskim płótnem za kościelnymi ławami, w pobliżu konfesjonału. Tym razem zrezygnowano z tego pomysłu, który mógł wzbudzać kontrowersje. Natomiast scena, która wywarła na mnie ogromne wrażenie, to moment upokorzenia Loli. Po wyjściu z kościoła, w którym odbyła się wielkanocna uroczystość, jest świąteczne przyjęcie. W pewnym momencie Lola zostaje siłą usadzona na krześle, umieszczonym z przodu sceny przed stołami. Turiddu częstuje winem Alfio, męża Loli, który wylewa zawartość kielicha na żonę. Mężczyźni postanawiają walczyć na noże, zgodnie z sycylijską tradycją i kochanek ginie. Matka umiera z żalu, a Santuzza ma krew na rękach. To ona powiedziała Alfio, że jest zdradzany przez Lolę z Turiddu. W ten sposób mści się na ukochanym, który ją odrzucił. Nie spodziewa się jednak konsekwencji swojego czynu, który w końcu doprowadza do zbrodni. W „Rycerskości wieśniaczej” wątki zdrady i zemsty są powiązane z dumą i upokorzeniem. Dlatego robią duże wrażenie na odbiorcach.
Oglądałem spektakl z bardzo dobrą obsadą. W Santuzzę wcieliła się przekonująco Iga Caban. Partię Turiddu śpiewał wspaniale Luis Chapa – meksykański tenor, który debiutował kilka lat temu jako Pinkerton w „Madame Butterfly” Pucciniego na scenie Metropolitan Opera. Pisano w recenzjach, że dysponuje melodyjnym i zdumiewająco potężnym głosem. Występuje w rolach Verdiowskich i dramatycznym repertuarze w teatrach operowych Europy i Ameryki. Ma w białostockim spektaklu dobrego rywala na scenie – Adama Zarembę, barytona z Opery Novej w Bydgoszczy, który wciela się w Alfio. Renata Dobosz przekonująco zagrała Mammę Lucię, która przestawia wszystkich po kątach, a cierpienie z powodu śmierci syna ją zabija. Świetna była ukraińska śpiewaczka Iryna Zhytynska jako Lola – kusicielka, doprowadzająca do rozlewu krwi. W tej opowieści miłość, skierowana w stronę nieodpowiednich osób, powoduje splot nieszczęśliwych wydarzeń.
Wspomniałem już, że zachwyciła mnie muzyczna strona spektaklu. W elegancko wydanym i bogatym w ciekawe teksty programie do premiery, Massimiliano Caldi (w rozmowie z Dianą Wądołowską) wspomina, że napisał pracę doktorską na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina. Rozprawa dotyczyła badań nad „Rycerskością wieśniaczą” Mascagniego. Wersja oryginalna mocno różni się od tradycji wykonawczej. W białostockim spektaklu został na przykład przywrócony wspaniały fragment w scenie drugiej, gdy Alfio dialoguje z chórem. Jest również piękny fragment, w którym Turiddu i Lola porozumiewają się ze sobą szyfrem miłosnym. Nie mogą ujawnić, że są kochankami, dlatego wysyłają sobie dwuznaczne pozdrowienia i wznoszą toast za zdrowie. Dyrygent pisze, że wersja prezentowana w Białymstoku jest miksem pracy Bärenreitera i tego, co widziałem w rękopisie Mascagniego. Edycji materiału orkiestrowego dokonał mój asystent, Simone Camarda. Pracując nad „Rycerskością wieśniaczą” Massimiliano Caldi mówił orkiestrze: proszę zapomnieć o metronomie. To nie Mozart, nie Rossini, nie Beethoven. W tym repertuarze każdy takt ma inne tempo. […] W weryzmie mamy cały czas inne tempo i bardzo szeroką paletę barw.
Dyrygent również bardzo ciekawie skomentował różnice między dwiema operami i oczekiwaniami wobec solistów: zaznaczyłem, że „Pajace” wymagają od nich zupełnie innego podejścia niż „Cavalleria”. U Mascagniego otrzymują znane arie, Santuzzy, Alfia czy Turiddu, orkiestra je komentuje, akompaniuje. W „Pajacach” jest jedna aria Neddy, a później występują już ariosa, formy pośrednie przechodzące w duety. Śpiewacy powinni koncertować z orkiestrą, nie występują solo jako soliści. „Pajace” i „Rycerskość wieśniacza” w Operze i Filharmonii Podlaskiej to fascynująca muzyczna podróż w świat weryzmu, z wielkimi emocjami bohaterów i nieustannym balansowaniem między piano i forte. Żaden widz nie powinien wyjść obojętny. Ja byłem bardziej wstrząśnięty „Pajacami”, ale pewnie są odbiorcy, których mocniej przejęła historia z opery Mascagniego.
Ostatnie spektakle w tym sezonie można zobaczyć 15 i 16 czerwca 2024 roku. Na pewno warto.