Powołanie do istnienia książki opiewającej życie i twórczość osoby publicznej nie należy do prostych zadań. Łatwo wpaść w pułapkę banału, schematów i monotonii. Po biografie artystów najczęściej sięga się na szybko, by zaczerpnąć konkretnych informacji na temat ich dokonań: dat, tytułów dzieł, znanych nazwisk z ich otoczenia, rzadziej anegdot i tzw. pikantnych smaczków. Czy zatem w przypadku tego typu literatury, możliwa jest lektura w atmosferze wyciszenia i dla czystej przyjemności?
O pomyśle na książkę o Małgorzacie Walewskiej dowiedziałam się od samej artystki, po wykonaniu koncertowym „Aidy” Giuseppe Verdiego w Filharmonii Opolskiej, w listopadzie 2019 roku. To jedna z najważniejszych ról w karierze mezzosopranistki, postać nieszczęśliwie zakochanej Amneris, córki Faraona. Podeszłam wówczas do pomysłu sceptycznie. W końcu mamy na rynku całkiem sporo książek o słynnych śpiewaczkach. Wystarczy wspomnieć „Si, Amore”, wywiad rzekę z Aleksandrą Kurzak, czy autobiografię Renee Fleming „Głos wewnętrzny”. Jednak chęć bliższego poznania Walewskiej poprzez literaturę – nie tylko jako artystki, lecz także jako kobiety, od której mogłabym się wiele nauczyć – zwyciężyła. Z nieskrywaną niecierpliwością wyczekiwałam efektów pracy nad książką.
„Moja twarz brzmi znajomo” powstała w formie wywiadu rzeki, dzięki czemu zamiast jednolitej struktury tekstu, mamy do czynienia z żywym dialogiem. Dialogiem niepospolitym, gdyż przeprowadzonym pomiędzy dwiema bliskimi sobie kobietami. Autorkę Agatę Ubysz łączy z Walewską wieloletnia przyjaźń, której początek dało spotkanie w Mediolanie w 1992 roku, na okoliczność Konkursu Luciana Pavarottiego. Ta szczególna więź jest największą siłą książki. Stworzyła fundament do niezwykle intymnej rozmowy, przebiegającej w sposób płynny, naturalny i przesycony rzadko spotykaną otwartością.
Walewska snuje opowieść o swoim życiu z zachowaniem chronologii, w sposób odarty z jakiegokolwiek patosu. Na kartach książki nie spotkamy diwy, wyretuszowanej pudrem i światłem scenicznych reflektorów. Przeciwnie. Słynna śpiewaczka daje się poznać jako osoba prywatna – kobieta w męskim świecie. Kobieta, jakich tysiące spotykamy codziennie na ulicy i która w mniejszym lub większym stopniu, drzemie w każdej z nas. Czytelnik towarzyszy Walewskiej w rozmaitych scenach z jej życia. Wchodzimy do domu słynnej śpiewaczki z czasów jej dzieciństwa. Jesteśmy z nią na scenie, podczas prób, w podróżach na zagraniczne kontrakty. A nawet podczas wyprawy na ośmiotysięcznik Annapurna, którą bohaterka odbyła w 1988 roku – ze wszystkimi szczegółami ówczesnych niedogodności.
Dzięki niezwykle bogatym w detale opisom, odczuwamy jej emocje. Pewność siebie podczas jej pierwszych, dziecięcych występów przed publicznością. Lęk i bezradność w trakcie wyczerpujących lekcji z profesor Słonicką. Determinację by związać swoją karierę zawodową ze śpiewaniem, pomimo sprzeciwu ojca. Zaborczość o mężczyznę. Trudy pogodzenia bycia matką z pracą na scenie. A także zmagania z własnym zdrowiem pod presją nieustannej pracy – od którego to wątku Agata Ubysz rozpoczyna rozmowę z Walewską i wprowadza czytelnika w jej świat.
Jednak pomimo perturbacji, chwil zwątpienia i ogromu wysiłku, który z powodzeniem można określić jako „krew, pot i łzy”, Pierwsza Dama Polskiej Opery podkreśla, że było warto. Dając tym samym cenną lekcję każdemu, kto pragnie zostać artystą. To lektura obowiązkowa dla początkujących śpiewaków. Walewska kładzie nacisk na ciężką pracę, bez której żaden artysta daleko nie zajdzie. A także na wiarę w siebie i swój cel. Myli się jednak ten, kto uzna, że jest to wyłącznie poważne dzieło literackie z misją. W książce nie brakuje anegdot i wątków humorystycznych. Walewska powraca chociażby do lat szkolnych, kiedy była członkiem dziecięcej bandy składającej się oprócz niej z samych chłopaków. W zabawny sposób wspomina dorastanie i przyznaje, że była typem łobuza. Przywołuje także rozczulające sceny z dzieciństwa swojej córki Alicji, która towarzyszyła jej nieustannie, także w życiu zawodowym. Opowiada o swoich przygodach ze swadą i ogromnym dystansem do siebie.
W interesujący i bardzo emocjonalny sposób Walewska kreśli portrety kreowanych przez siebie operowych heroin. Do jednych mając mniejszy, do innych zaś większy sentyment. Obszerny wątek poświęca Carmen, w którą wcielała się najczęściej. Jednak z całą pewnością najbliższa jej sercu pozostaje wspomniana wcześniej Amneris. Mezzosopranistka mówi o niej: „Walczy ze wszystkim naokoło, a tak naprawdę walczy ze sobą – a ja razem z nią.” Podkreśla, że śpiewaczka powinna dobrze poznać swoją bohaterkę i potrafić „wejść w jej buty”, by stworzyć wiarygodną postać na scenie.
Dla czytelnika nie pozostającego na co dzień w tematyce teatru operowego, książka nie będzie zawiłą łamigłówką. Walewska tłumaczy konieczne do opowiedzenia swojej historii tajniki techniki wokalnej w sposób klarowny i zrozumiały dla każdego. Wyjaśnia wszystkie meandry zawodu śpiewaka i przybliża go tak, by zachęcić do opery nawet największego laika. Przemierzając przez kolejne stronice biografii utwierdzamy się w przekonaniu, iż Małgorzata Walewska jest kobietą niezwykle odważną. I taka też była od najwcześniejszego dzieciństwa. Taką stworzyła ją rodzina, gdyż jak podkreśla, wychowywała się w otoczeniu silnych kobiet, z których każda miała niezwykle barwny życiorys. Trwanie w czułych relacjach z najbliższymi nie stanowiło dla niej przeszkody by postawić na pierwszym miejscu siebie. Dzięki temu osiągnęła tak wiele – zaśpiewała na najważniejszych scenach operowych świata, zyskała podziw i uznanie środowiska artystycznego oraz uwielbienie widzów.
To także portret kobiecy składający się z kilkunastu mniejszych portretów, na różnych etapach życia bohaterki oraz na tle przemian ustrojowych w Polsce XX wieku, aż do współczesności. Wiele twarzy, z których każda „brzmi znajomo” i pozwala czytelniczkom utożsamiać się z tą dziewczynką, z tą nastolatką, z tą kobietą, matką, artystką. Co ważne, przez kolejne rozdziały ani razu nie przemawia rozgoryczenie, żal czy poczucie niespełnienia. Lecz akceptacja oraz wdzięczność za wszystkie doświadczenia, choć nie zawsze było różowo.
Książka ma wydźwięk wielce optymistyczny. Zachęca, by stać się lepszym człowiekiem. A jednocześnie uświadamia, że artyści nie egzystują w obłokach na niebiańskim firmamencie. Są ludźmi z krwi i kości, którzy borykają się z rozmaitymi problemami, snują plany, stawiają przed sobą wyzwania, troszczą się o bliskich. I w najmniej oczekiwanych sytuacjach potrafią wykrzesać z siebie iskrę pozytywnego szaleństwa. Nawiązując do słów Marka Twaina „Trzymaj się z dala od ludzi, którzy tłamszą twoje marzenia. Mali ludzie zawsze to robią. Jednak naprawdę wielcy sprawiają, że Ty także możesz stać się wielki.” – warto sięgnąć po książkę o Małgorzacie Walewskiej, by zainspirować się nią w codziennym życiu. Realizować pasje i odnaleźć w sobie odwagę do podążania za wewnętrznym głosem.