Nie boi się wyzwań, poszukiwań i zabawy formą. Przekracza ramy zarówno czasu, jak i przestrzeni. Przemienia scenę w wystawioną na widok publiczny, artystyczną pracownię. Dekonstruuje świat i tworzy go na nowo. Stawia pytania o genezę ziemskiego bytowania człowieka, by odnaleźć odpowiedzi w prostocie. Za pomocą muzyki snuje opowieść poruszającą najczulsze struny. W projekcie Joyce DiDonato „EDEN” nie ma przypadku. Przemyślany jest nie tylko każdy dźwięk, lecz także ruch, wyraz twarzy, a nawet spojrzenie solistki. To wyłamujący się wszelkim konwencjom teatr jednej aktorki.
Za fabułę posłużyły pieśni oraz arie takich kompozytorów jak Gluck, Mahler, Händel, Copland, Ives czy Mysliveček. Utwory, połączone w jeden nierozerwalny cykl, dobrano tematycznie. Oscylują wokół głównego wątku: natury. Natury jako drogowskazu do poznania siebie, bliskiej nam wszystkim i każdemu z osobna. Stanowi ona pretekst do filozoficznych rozważań: kim jesteśmy, dokąd zmierzamy? Jak rysuje się nasza przyszłość? Czy jest dla nas nadzieja? A przede wszystkim, ku czemu zwrócić się, by ją odnaleźć?
Wydana w 2022 roku płyta „EDEN” to zaledwie szkic do kompletnego dzieła – serii koncertów wyreżyserowanych przez Marie Lambert-Le Bihan, z którymi artystka podróżuje po całym świecie. DiDonato akcentuje, iż obraz i słowo są równie ważne jak dźwięk. W każdym z kolejnych, następujących po sobie utworów, artystka coś przeżywa. Przechodzi różnorakie stany emocjonalne. Wciela się w bohaterkę i pierwszoosobowego narratora muzycznych historii o ciszy, przebudzeniu, euforii, miłości, stracie i wiążącej się z nią rozpaczy, aż wreszcie o odzyskiwaniu równowagi i zaczynaniu od nowa.
Koncert w NOSPR artystka rozpoczęła śpiewając wokalizy z różnych części widowni, co pięknie podkreśliła fenomenalna akustyka sali. Od samego początku, jako widz, miałam wrażenie, że doświadczam tajemnicy. Że oto otwierają się przede mną wrota do czyjegoś intymnego świata. By po chwili przekonać się, iż nietuzinkowa mezzosopranistka, wielka Joyce DiDonato, jest w istocie kapłanką i przewodniczką po naszych własnych duszach i umysłach.
Potrzeba niewiele i jednocześnie bardzo wiele, by zaczarować scenę i zahipnotyzować widownię. By móc powiedzieć o artystycznym wykonaniu „akt tworzenia”, a nie „wykon”. Wszystko jest kwestią proporcji wykorzystania światła, obrazu, ruchu scenicznego, tekstu, oraz, naturalnie, dźwięku. A przede wszystkim, kwestią zaangażowania artysty. Jego dotarcia ze swym przekazem do każdego widza, unikając przy tym nachalnego eksponowania swojej osoby. To niesamowicie trudna sztuka, o której często zapominają śpiewacy, zarówno mniej jak i bardziej doświadczeni. Ale nie Joyce DiDonato. Mezzosopranistka postawiła w centrum zainteresowania nie siebie, lecz wędrówkę po sferze emocji śladami natury. Filozofię opartą na miłości do otaczającego świata i odnalezienia w nim tytułowego raju.
Filozofia ta stała się czytelna dla każdego widza dzięki tłumaczeniom tekstów poszczególnych utworów, pojawiającym się na umieszczonym nad sceną ekranie. Co przeważnie nie jest praktykowane podczas koncertów w filharmoniach. A przecież pozwala na głębsze zrozumienie przekazu twórców. Przypominając o istotnej roli słowa w pieśni czy arii. Słowo, które jak w przypadku wyselekcjonowanych przez DiDonato utworów, jest często głęboko intelektualną poezją m.in. Emily Dickinson czy Friedricha Rückerta.
Będąca u szczytu formy wokalnej artystka, technicznie perfekcyjna, zagwarantowała niekwestionowaną przyjemność ze słuchania. Każdy dźwięk płynął niczym sączące się złoto, czyste, szlachetne, nieskalane. Współpracująca z nią orkiestra Il Pomo d’Oro nie pozostawała w tle, lecz stanowiła żywy organizm – równego solistce, scenicznego partnera. Pod znakomitą batutą młodego dyrygenta Maxima Emelyanycheva wytworzyła się coraz rzadziej spotykana, muzyczna symbioza pomiędzy śpiewaczką a orkiestrą.
By dzieło stało się kompletne, niezbędne są światła. Ich barwa, temperatura i natężenie budowały nastrój każdego z utworów. Akcentowały sylwetkę solistki oraz jej ruch. Eksponowały także towarzyszący jej przez cały koncert rekwizyt – zmieniającą swe położenie i ewoluującą w jej rękach, przestrzenną konstrukcję składającą się z dwóch okręgów. Zamykających artystkę w swym wnętrzu niczym bańka, to znów stających się łukiem, ulegających montażowi lub demontażowi, w zależności od potrzeb danego utworu oraz artystycznej wizji głównej bohaterki.
W finale, u boku DiDonato zaśpiewał chór dziecięcy Canto d’Oro Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych im. Wojciecha Kilara w Katowicach. Artystka, niczym dobra wróżka, zaangażowała dzieci do wspólnego wykonania utworu „Seeds of Hope”, swoistego credo projektu EDEN. Występ ten poprzedziły warsztaty wokalne z udziałem słynnej śpiewaczki. Wytworzyło to pomiędzy nią a młodymi chórzystami zachwycającą, intymną więź, przejawiającą się w radości ze wspólnego śpiewania.
Joyce DiDonato projektem EDEN przypomina o wartościach prowadzących do szczęśliwego życia. Uczy, by doceniać świat zewnętrzny, szanować go i chronić przed zniszczeniem. Co jest prostą drogą do życia w harmonii z własnym wnętrzem.
Wychodząc na scenę DiDonato przypomina, że najważniejsza jest misja, którą ma do przekazania. To właśnie czyni ją artystką kompletną, pełnowymiarową, traktującą poważnie siebie, swoje umiejętności i każdy występ przed publicznością. Dzięki temu koncert w Katowicach należy do wydarzeń muzycznych jakie chciałoby się przeżywać wielokrotnie. Doświadczać jego chłodu i ciepła, blasku i cienia, każdej barwy z bogactwa malarskiej palety. Oraz dostąpić intelektualnego uniesienia.