Tomasz Pasternak: Giacomo Puccini, którego 100. rocznicę śmierci obchodzimy w tym roku, nie napisał tak dużo oper, jak np. Giuseppe Verdi, ale prawie wszystkie jego dzieła należą do żelaznego repertuaru i są ciągle wystawiane. Co jest tak szczególnego w jego twórczości?
Iwona Sobotka: To sposób, w jaki jego libretta mówią o człowieku. Te wszystkie historie są bardzo dramatyczne, kompozytor przejmująco charakteryzuje postacie także od strony psychologicznej. Próbował różnych stylów, napisał nawet operetkę, którą jest „La Rondine” („Jaskółka”), ale nie do końca mu się to udało. Najlepiej czuł się w dramacie. Jego werystyczne opowieści, także poprzez muzykę, są zbliżone do ludzkiego cierpienia i są ponadczasowe. Ludzie widzą w nich siebie i w jakiś sposób się z nimi łączą. Puccini dotyka ludzkiego serca.
W tych czasach odchodziło się od treści mitologicznych czy historycznych, a sam Puccini wykorzystywał motywy egzotyczne: muzykę Japonii, Chin, czy Dzikiego Zachodu…
Publiczność w operze się zmieniła. Dawniej muzykę operową tworzono na zamówienie królów, mentorów, dworów, czy ludzi bogatych, aby przedstawić coś baśniowego, umilić rzeczywistość, te opowieści dotyczyły „życia wyższej sfery”. O Królowych z dynastii Tudor pisał Donizetti, Verdi kontynuował te tradycje. One też mówiły o naturze ludzkiej, ale w pewnym momencie bajki o księżniczkach przestały być modne. Publiczność chciała dzieł o życiu normalnych ludzi i ich codziennych dramatach.
Poszukiwano różnych muzycznych inspiracji.
To były czasy, w których wszyscy zakochiwali się w muzyce niemieckiej, nie tylko tej lżejszej. Repertuar niemiecki swój prym wiódł na równi z repertuarem włoskim. Był to trochę wyścig między dziełami Verdiego, który bardzo silnie zapisał się w historii światowej opery, a nowymi dziełami. W „Manon Lescaut” widać, że Puccini eksperymentował. To nie był do końca tylko jego język muzyczny. Fascynujące jest usłyszeć te naleciałości różnych języków muzycznych oraz sposób, w jaki były one przedstawiane. Te eksperymenty są pełne bogatej kolorystyki.
Oczywiście, to nie jest jakieś proste „kopiowanie”. Podobnie działo się zawsze. Swego czasu także Mozart, Händel czy inni wielcy kompozytorzy bacznie obserwowali swoich kolegów i konkurentów.
Czy Pucciniego śpiewa się inaczej niż Verdiego?
Oczywiście. Istnieje przekonanie, że ktoś, kto umie dobrze zaśpiewać Mozarta, jest w stanie zaśpiewać innych kompozytorów. Ja zaczęłam swoją karierę od utworów klasycznych lub nawet barokowych. W momencie gdy mój głos się rozwinął, zaczęłam wykonywać głębszy i bardziej liryczny repertuar niż Gilda czy Traviata. Zaśpiewałam na przykład Desdemonę w „Otellu”, Elżbietę w „Don Carlosie” i Leonorę „ w Trubadurze”. Jeśli wchodzi się w te partie i głosowi one odpowiadają, Verdi staje się jakby „późniejszym Mozartem”. Wymaga on oczywiście wielkiej precyzji, komponuje różne linie wokalne, nawet niektóre bardziej dramatyczne role zawierają ogrom koloratur. Trzeba mieć wszystko pod kontrolą, żeby móc te emocje razem wyrazić. Na obecnym etapie mojego głosu uważam, że jeśli ktoś dobrze śpiewa Verdiego, może śpiewać operę werystyczną.
Pani głos bardzo się rozwija, coraz częściej sięga Pani po mocniejsze partie…
Szczerze mówiąc, sama jestem w szoku, w którą stronę mój głos chce iść. Głos się generalnie zmienia z czasem. Obserwacja ta dotyczy zarówno kobiet, jak i mężczyzn.
Nigdy nie forsowałam swojego głosu, żeby przyspieszyć ten naturalny proces zmian, tak się po prostu nie powinno postępować. Trzeba patrzeć na aktualne możliwości i zawsze osadzać głos na oddechu. Jeśli operuje się poprawną techniką, to głos rozwija się samoistnie.
Mój instrument wokalny mnie zaskakuje i próbuję dostosować się do jego zmian. Staram się bardzo rozważnie wybierać to, co mogę zaśpiewać w tym roku, a co za dwa lub trzy lata. Nie tylko sama to widzę i czuję, konsultuję się także u specjalistów, którym ufam.
Prowadzę kilku młodych adeptów wokalistyki i widzę, jak ich głos na przestrzeni czasu, ze świadomością własnego ciała i swojego oddechu, się rozwija. Należy jednak próbować różnych partii, żeby zobaczyć, czy śpiewak dobrze się czuje w jakimś repertuarze.
Pracuje Pani bardzo intensywnie.
W ubiegłych dwóch latach przygotowałam i zaśpiewałam ponad dziesięć debiutów ról.
Powiem szczerze, że wolałabym już osiąść na laurach, być zadowolona z tego co zrobiłam do tej pory i śpiewać repertuar, który już mam zrobiony i nauczony.
Śpiewała Pani prawie we wszystkich operach Pucciniego. Czy to Pani ulubiony kompozytor?
Lubię kompozytorów, którzy wystawiają mnie na próbę, stawiać sobie takie zadania i podejmować ryzyko. Bardzo ważne są dla mnie wyzwania. Muszę po prostu przeskakiwać samą siebie. To daje mi energię. Najwięcej teraz śpiewam Verdiego i Pucciniego i wykonywanie ich muzyki sprawia mi wielką satysfakcję. Mierzenie się z tymi dwoma mistrzami opery jest to doświadczanie sięgania gwiazd.
A Turandot?
Istnieje legenda, że Turandot bardzo psuje głosy; że ta, która śpiewa Turandot, nie wraca potem do normalności głosowej. Wiele lat temu zmierzyłam się z partią Liu, która też nie jest łatwa. Wychodziłam wtedy z liryki koloraturowej i przestawiałam się na śpiewanie oparte na dłuższych frazach.
Wszyscy kibicują Liu, a nienawidzą księżniczki.
Turandot jest zawsze przedstawiana jako ta zła. Rzadko kto stara się zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi. Są ludzie, którzy zostali skrzywdzeni emocjonalnie w swoim dzieciństwie i nie są w stanie się otworzyć na miłość w życiu dorosłym. Ale Turandot się w końcu otwiera. To zresztą bardzo symboliczna opowieść, sięgająca do kultur Wschodu, tam jest zupełnie inny system wartości. Tak, Turandot to partia, z którą chciałabym się zmierzyć.
W programie „Tribute to Puccini” na „Ogrodach Muzycznych” znajdą się arie i duety, które wykona Pani z z hiszpańskim tenorem Davidem Bañosem.
Wystąpimy razem tak naprawdę po raz pierwszy. Poznaliśmy się podczas przygotowań do „Traviaty” w Teatrze Wielkim w Łodzi, ale ze względu na chorobę musiałam odwołać swój udział w tej produkcji. Musiałam zrezygnować też z wielu innych występów, np. „Madame Butterfly” w Gdańsku. Ale z Davidem bardzo się zaprzyjaźniliśmy i kiedy pojawiła się propozycja występu na Ogrodach Muzycznych był pierwszą osoba, jaką zarekomendowałam.
A towarzyszyć Wam będzie Marek Ruszczyński, niezwykły i doświadczony pianista.
To mój wieloletni kolega i bardzo się kochamy. Jest bardzo wrażliwym muzykiem. Zresztą nie tylko występującym na estradzie, przez lata był coachem wokalnym odpowiedzialnym za przygotowanie solistów w Royal Opera House w Londynie. Wie bardzo dużo o głosie i potrafi grać na fortepianie opery, co nie jest wcale takie łatwe. Na fortepianie łatwiej jest grać muzykę kameralną czy pieśni niż muzykę operową i jeszcze do tego tworzyć prawdziwą muzykę. Wyciągi fortepianowe czasem nie są zbyt bogate, trzeba je dopracować i dołożyć coś z partytury orkiestrowej. Jest niewielu takich pianistów, którzy są w stanie takie cuda zrobić. Cieszę się na naszą kolejną współpracę, przez pandemię trochę projektów nam przepadło.
Łzy czy radość? Czy w ogóle artysta miewa jakieś nadzieje jak zostanie odebrany jego występ? Czy spodziewa się Pani jakiejś określonej reakcji publiczności?
Zawsze dobrym wyznacznikiem jest fakt, jeśli publiczność jest się w stanie wzruszyć. Dla artysty świadczy to o tym, że w jakiś sposób odegrał swoją rolę. Ale formułując program nie myślałam tylko o tym. Chciałam przedstawić fragmenty z oper, które są mniej znane. David Baños zaśpiewa arię Dicka Johnsona z „La fanciulla del west”, ja wykonam arię Fidelii z „Edgara”, a razem zaprezentujemy m. in. duet z „Jaskółki”. Chcemy, aby nasz program był „wachlarzem Pucciniego”, bo ludzie go kochają, nawet ci, którzy nie przypadają za muzyką klasyczną. „Nessun dorma” znają wszyscy, często aria ta prezentowana jest np. w programach typu talent-show. Puccini był takim właśnie kompozytorem dla ludu. Chciał, żeby wszyscy przychodzili do opery, żeby opera niekoniecznie była elitarna i przeznaczona dla najbogatszych oraz żeby każdy mógł ją zrozumieć. Muzyka miała docierać do wszystkich.
A te piękne melodie, które zapisał w swoich ariach, mówią same za siebie. Jeśli ludzie będą je nucić po wyjściu z naszego recitalu, będzie to dla mnie sygnałem tego, że spełniliśmy swoje zobowiązanie jako artyści.
Bardzo serdecznie dziękuję za rozmowę.
Serdecznie zapraszam 27 lipca 2024 roku na „Ogrody Muzyczne” na koncert „Tribute to Puccini”.