Tomasz Pasternak: Partią Kreona w „Medei” Luigiego Cherubiniego powraca Pan po kilkuletniej przerwie do Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w Warszawie. Jakie to uczucie znów tutaj zaśpiewać?
Rafał Siwek: Rzeczywiście w marcu 2024 roku minie sześć lat, odkąd ostatni raz występowałem w Operze Narodowej, z którą byłem blisko związany przez kilkanaście lat od czasu mojego debiutu w partii Gremina w „Eugeniuszu Onieginie” Piotra Czajkowskiego w 2002 roku. Zaśpiewałem tu ponad 160 spektakli operowych, ale także i koncertów. Mam wiele pięknych wspomnień związanych ze stołeczną sceną. Warszawa to moje rodzinne miasto, gdzie mam przyjaciół i znajomych, więc tym bardziej cieszę się, że będę mógł dla nich wystąpić.
Produkcja „Medei”, która miała premierę kilka lat temu w Salzburgu, jest inscenizacją bardzo odważną. Ten sam reżyser, Simone Stone, przygotowywał w ubiegłym sezonie premierę „Łucji z Lammermoor”, osadzoną w atmosferze amerykańskiej prowincji, śpiewał tam Artur Ruciński. Lubi Pan tak nowoczesne inscenizacje?
Podobają mi się inscenizacje, w których myśl przewodnia przeprowadzona jest w sposób logiczny, gdzie reżyser ma szacunek dla libretta i kompozytora. Simon Stone umiejscowił akcję greckiego mitu w czasach współczesnych, starał się odczytać go na nowo. Często powtarzam, że jeśli jestem przekonany do wizji reżysera, to jestem również w stanie przekonać do niej widza. Wydaje się, że w warszawskim spektaklu „Medei” taka sytuacja ma miejsce.
Ale czy lepiej czuje się Pan w inscenizacjach tradycyjnych?
Nie mogę tak stwierdzić. Śpiewałem w wielu miejscach na świecie w bardzo różnych produkcjach. We Włoszech wystawienia oper są bardziej tradycyjne, w Hiszpanii jest pół na pół, podobnie jak we Francji. W Niemczech, jak wiemy, mamy przede wszystkim tzw. teatr reżyserski, produkcje są bardzo uwspółcześnione.
Miałem kontakt z całą gamą produkcji, od bardzo tradycyjnych (takich jak np. „Borys Godunow” w Teatrze Bolszoj w Moskwie z 1948 roku, czy „Kniaź Igor” w Petersburgu w Teatrze Maryjskim z 1954 roku, te inscenizacje cały czas pozostają w repertuarze), aż po bardzo nowoczesne. Jeżeli koncepcja reżysera jest przekonywująca, spójna i logiczna, to udział w takim przedsięwzięciu daje dużą satysfakcję.
Postacie basowe w operach to głównie postacie szlachetne. Są to ojcowie i zakonnicy, ale zdarzają się też diabły. Lubi Pan kreować postacie negatywne?
Bardzo lubię, ponieważ tzw. czarne charaktery to przeważnie postaci wyraziste, targane emocjami, a dzięki temu ciekawe do zagrania. Prawie nigdy nie są do końca złe. Staram się zawsze, by nie były jednowymiarowe, by znaleźć w nich dobro, pewien pierwiastek ludzki, który pozwoli, aby stały się ciekawsze, a czasem wzbudzające współczucie, czy nawet sympatię.
Ostatnio dodał Pan do swojego repertuaru tytułową partię Mefistofelesa w operze Arriga Boita.
Tak, miałem szczęście zmierzyć się z jedną z ról marzeń każdego basa. Mefistofeles to rola iście szatańska. Pamiętajmy jednak o tym, że prawdziwe zło rzadko jest ewidentne, a częściej ukryte, ubrane w eleganckie szaty i piękne słówka. Taki też jest Mefistofeles. Będąc ucieleśnieniem wszelkiej niegodziwości, działa pod postacią pewnej elegancji, dobroci, a czasem także łagodności.
Czy gdy przygotowuje się Pan do nowych partii słucha Pan innych wykonawców, zgłębia tradycję wykonawczą?
Dla mnie podstawą jest partytura, zrozumienie intencji kompozytora i wierność zapisowi muzycznemu. Dopiero potem następuje ewentualna konfrontacja z wielkimi wykonawcami z przeszłości. Staram się budować swoją własną interpretację. Jeśli postać jest historyczna, to zgłębiam wiedzę na jej temat, próbuję zrozumieć przyczyny jej postępowania. Są oczywiście role, które bardzo dobrze znam z wielu wykonań, mimo że nie miałem okazji ich jeszcze zaśpiewać. Taka sytuacja miała miejsce w wypadku Mefistofelesa Arriga Boito, czy w przypadku Mefista z opery „Faust” Charlesa Gounoda, w którego wcielę się po raz pierwszy w czerwcu. W takiej sytuacji zbudowanie własnego, indywidualnego obrazu interpretacji wymaga więcej wysiłku.
Śpiewa Pan dużo repertuaru oratoryjnego. Czy ten repertuar śpiewa się inaczej niż operę? Czy inaczej śpiewa się pieśni? Czy trzeba powściągnąć te „operowe” emocje?
Forma wykonania narzuca określony styl i określone ograniczenia. W muzyce oratoryjnej stoimy na estradzie i nie mamy możliwości gry aktorskiej, która przecież pomaga nam wyrazić emocje. Poza tym tematyka jest przeważnie religijna, co wymaga bardziej powściągliwej interpretacji. Więcej można oczywiście pokazać w pieśni, zbudować pewną opowieść. W inny sposób podejdziemy do wykonania cyklu pieśni Franza Schuberta, a inaczej do żartobliwej „Ballady o pchle” Modesta Musorgskiego, gdzie mamy więcej swobody, pamiętając jednak, że jesteśmy na estradzie, a nie na scenie.
Po produkcji „Medei” jedzie Pan do Amsterdamu, gdzie będzie Pan śpiewać Tejrezjasza w „Królu Edypie” Igora Strawińskiego. To także nowa partia w Pana repertuarze?
I tak, i nie. „Króla Edypa” wykonywałem koncertowo kilkanaście lat temu w Filharmonii Łódzkiej. Szczerze mówiąc niewiele z niego pamiętam, więc będę budował rolę od początku. Można więc uznać, że będzie to debiut.
Będzie Pan śpiewać po łacinie.
Tak, jako że to opera-oratorium, którego libretto osnute jest na antycznej tragedii, choć greckiej, jest napisane po łacinie. To język, który nieczęsto gości w teatrze operowym. Poza wszystkim cieszę się na powtórne spotkanie z dyrygentem Erikiem Nielsenem, z którym miałem przyjemność pracować rok temu w Semperoper w Dreźnie i z Sarah Connolly, z którą też śpiewałem „Rusałkę” w Covent Garden na początku tego roku.
Wykonuje Pan ogromny repertuar, śpiewa Pan właściwie wszystkie wielkie role basowe. Ale czy jest rola, o której Pan marzy?
W czerwcu 2024 roku zadebiutuję jako Mefisto w „Fauście” Charlesa Gounoda w Teatrze Wielkim w Łodzi, co było od dawna moim muzycznym marzeniem. Miałem dwukrotnie propozycje występów w tej partii w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie w 2008 i w 2009 roku, ale nie czułem się jeszcze gotowy. Jest jeszcze inna wspaniała postać, w którą chciałbym się wcielić. To Don Kichot Julesa Masseneta. Jedna z nielicznych ról tytułowych napisanych dla basa.
Rozmawiamy w okresie świąt Bożego Narodzenia, w przededniu końca mijającego roku. Czego, oprócz Don Kichota, mogę Panu życzyć?
Przede wszystkim zdrowia. To trudny czas dla śpiewaków, gdyż szaleją różne zarazki, a my dużo podróżujemy i na próbach mamy kontakt z wieloma ludźmi.
Życzę więc wszystkiego dobrego i dużo zdrowia. Bardzo dziękuję za rozmowę.