REKLAMA

Byle tonąć w kwiatach. Nieklasyczny recital w klasycznym instrumentarium – rozmowa z Ronją

Podczas drugiego wieczoru z cyklu „Electro Classic” na scenie antresoli Hali Koszyki pojawiła się Ronja, prezentując autorski repertuar z towarzyszeniem muzyków klasycznych. Oryginalna i charyzmatyczna wokalistka opowiada w rozmowie z ORFEO o miłości do muzyki klasycznej, a także o swoich korzeniach, kwiatach i nieśmiertelności jaskółek.

Tomasz Pasternak: Śpiewa Pani z towarzyszeniem klasycznego instrumentarium, ale muzyka, którą Pani wykonuje nie jest muzyką klasyczną.

Ronja: Definicje są bardzo trudne i zazwyczaj staram się unikać szufladkowania. Zawsze bałam się określenia „poezja śpiewana”, którym często mnie określano, chociaż sama słucham takiej muzyki i bardzo cenię twórców z tego gatunku. Największym komplementem, który mogę otrzymać to jest to, że moje piosenki brzmią jak zespół Anawa albo jak Grzegorz Turnau. To twórcy, na których muzyce się wychowałam. Miałam okazję też poznać jakiś czas temu Jana Kantego Pawluśkiewicza. Mogę śpiewać zarówno z kwartetem smyczkowym, jak i z harfą i wiolonczelą, które też są instrumentarium klasycznym. Także z towarzyszeniem fortepianu, czy orkiestry. Myślę, że moja muzyka to piosenka autorska, ten gatunek jest bardzo szeroki.

Ronja w Hali Koszyki © Stanisław Ptak
Ronja w Hali Koszyki © Stanisław Król

A skąd pomysł, żeby użyć do tego rodzaju repertuaru instrumentarium klasycznego? Nie ma tu perkusji, ani gitary, mamy natomiast skrzypce i wiolonczelę.

Wybór jest bardzo prosty, podyktowany po prostu moją estetyką. Szczerze mówiąc nie przepadam za gitarami i perkusją. Miałam okazję śpiewać w takim składzie, ale nie czułam się autentycznie z towarzyszeniem tych instrumentów. Jestem wykształconym muzykiem klasycznym po drugim stopniu szkoły muzycznej. Grałam na klarnecie, występowałam na przykład także w trio z wiolonczelą i ze skrzypcami. Brzmienie instrumentów klasycznych jest mi bardzo bliskie. Gdy zaczęłam komponować swoje autorskie utwory, a było to mniej więcej w 2016 roku, moim pierwszym pomysłem było po prostu to, by zaangażować skrzypce, altówkę, wiolonczelę -na tych instrumentach grali i nadal grają moi przyjaciele. Tak powstał kwartet smyczkowy, który towarzyszył mi na wielu wydarzeniach. W obecnym składzie z tego pierwszego nadal usłyszeć można Jana Kozaneckiego (wiolonczela), który dołączył do składu jako uczeń PSM II stopnia, a obecnie studiuje w The Royal Danish Academy of Music.

Ronja śpiewa utwór „Obca”

A czy uczyła się Pani śpiewu? W swoim frazowaniu ciekawie stosuje Pani przełamania rytmu, ale Pani głos jest też bardzo dobrze postawiony.

Tak, uczyłam się śpiewu. Unikałam tego przez bardzo długi czas, ponieważ bałam się, że to spakuje mnie w jakąś szufladkę. Obawiałam się, że zostanę ustawiona na czyjąś modłę i dostanę gotową regułę na swój głos bez instrukcji obsługi. Zaczęłam naukę śpiewu na początku u Katarzyny Winiarskiej, wykładowczyni Akademii Teatralnej w Warszawie, która uświadomiła, jak sprzężona jest ludzka psychika, intencje i ciało w śpiewaniu. Naukę kontynuuję teraz pod okiem Pauliny Mączki, trenerki wokalnej, która współpracowała np. z Marią Dębską przy roli Kaliny Jędrusik w filmie „Bo we mnie jest seks”. Jestem nauczycielką śpiewu, metodą poszukiwań różnych emocji i form wyrazu u innych ludzi ja też bardzo wiele zyskuję.

Ronja w Hali Koszyki © Stanisław Ptak
Ronja w Hali Koszyki © Stanisław Król

A czy lubi Pani operę?

Są opery, które uwielbiam, a są opery, do których kompletnie nie jestem przekonana. Kocham „Medeę” Cherubiniego, „Toskę” cenię za solówki klarnetowe, które ćwiczyłam w liceum. Słucham muzyki klasycznej dla przyjemności. Ale moim światem jest symfonika.

W Radiu Nowy Świat prowadzę cykliczny podcast „A Tutaj Klasyka”, poświęcony historii muzyki. Opowiadam o niej w sposób bardziej motywiczny. Mamy odcinki pod tytułem motyw oceanu albo morza. Idę przez epoki różnymi motywami tak, by było to dla słuchacza interesujące, by zapamiętał coś dla siebie.

Ronja w Hali Koszyki © Stanisław Ptak
Ronja w Hali Koszyki © Stanisław Król

Pani głos dobrze odnajduje się też w muzyce ludowej.

Studia magisterskie realizowałam na muzykologii Uniwersytetu Warszawskiego i pracę magisterską pisałam na temat klarnetu w polskiej muzyce ludowej. W międzyczasie realizowałam badania etnomuzykologiczne. Dzięki nim dowiedziałam się, że najstarsza żyjąca osoba w mojej rodzinie, moja 95-letnia prababcia była śpiewaczką weselną. Mieszka przy granicy, bardzo blisko Ukrainy. Nagrywałam na dyktafon piosenki śpiewane przez moją prababcię i zaczęłam doceniać te korzenie. Ona przekazała mi utwory, których uczył ją jej pradziadek. Na początku koncertu w Hali Koszyki chciałam pokazać, że często odrzucamy korzenie i gdzieś marginalizujemy miejsce, z którego wychodzimy, stąd pojawiły się nieklasyczne utwory „Oj chmielu” i „A gdzież moje kare konie”, które dla mnie brzmią, jak pola i łąki Lubelszczyzny, które pamiętam z dzieciństwa i których doświadczam, jak wracam w rodzinne strony.

Jan Kozanecki (wiolonczela) © Stanisław Ptak
Jan Kozanecki (wiolonczela) © Stanisław Król

Czy podobnie jest z tekstem „Pamięci jaskółek”?

Napisałam go, gdy leżałam w parku, patrzyłam się w niebo i obserwowałam jaskółki, które są tak delikatne i kruche. Gdybym miała w ręku nóż i przecięła niebo, one by pospadały. To dosyć abstrakcyjne, ale wyobraźnia człowieka nie zna granic. Ten tekst jest bardzo zakorzeniony w naturze. Jaką moc ma natura wobec człowieka, a człowiek w obliczu praw natury? Myślę, że to jest ciekawe nawiązanie do muzyki i do mojego rozwoju. Także dlatego występuję z klasycznym instrumentarium, ponieważ brakuje mi takiej muzyki na scenie. Gdy przyjeżdżam na jakiś festiwal, czy koncert – wszyscy się dziwią, że „tak się teraz nie gra”… a jednak jestem. Współcześni artyści na komercyjne wydarzenia przyjeżdżają z komputerami, syntezatorami, a nie z żywymi instrumentami. Ale na przykład ludowa piosenka „Oj, chmielu”, która jest weselną pieśnią przejścia ze stanu panieństwa do stanu panny młodej wywołuje wielkie wrażenie na słuchaczach, a dla mnie jest niemal tak oczywista, jak solmizacja. Znów wracamy tutaj do poczucia tego, że to co już posiadamy jest wystarczające i nieoczywiste dla wszystkich. Najważniejsze jest, by nabrać dystansu i zobaczyć swoją wartość z perspektywy.

Weronika Wójtowicz (skrzypce) © Stanisław Ptak
Weronika Wójtowicz (skrzypce) © Stanisław Król

Publiczność dobrze to odbiera.

Informacje zwrotne, które do nas wracają po koncercie są naprawdę życzliwe. To pokazuje mi i uświadamia, że do tych korzeni warto wracać i ludzie wręcz oczekują takich powrotów.

Ale warto też tonąć w kwiatach jak zaśpiewała Pani w jednej z ostatnich piosenek.

Malarze w niezwykły sposób przedstawiają ogrody. Wystarczy popatrzeć na malarstwo, chociażby impresjonistyczne. Czerpię inspiracje z innych dziedzin twórczości życia. Mam w pamięci Lusławice i wspaniałe ogrody Krzysztofa Pendereckiego, czy chociażby Łazienki podczas Koncertu Chopinowskiego i piękne róże, które tam kwitną. Muzyka i kwiaty gdzieś się łączą i przeplatają na tym poziomie piękna. Ale kwiat, żeby zakwitnął musi być ukorzeniony. Wszyscy musimy mieć korzenie.

Przemysław Pacek (aranżacje, elektronika, skrzypce) © Stanisław Ptak
Przemysław Pacek (aranżacje, elektronika, skrzypce) © Stanisław Król

A jak śpiewa się w Hali Koszyki, która nie jest oczywistą przestrzenią koncertową?

Muszę przyznać, że miałam trochę obaw. Bałam się, że będą dekoncentrowały mnie dźwięki płynące z dołu, z przestrzeni barowej. Ale wcześniej byłam na kilku Midnight Concert. Pamiętam występ Owczarek-Łoboda Duo. Słyszałam klawesyn, ale także ekspres do kawy, gwarne rozmowy i kostki lodu wsypywane w masowej ilości. Te dźwięki mnie szczerze mówiąc urzekły. Stwierdziłam, że jest to sytuacja, w której sacrum spotyka profanum. Wszystkie „hałasy” pokazują mi, jak cenna w tej przestrzeni jest muzyka i jak warto się zatrzymać, pochylić nad nią. Teraz wychodząc na scenę nie miałam absolutnie żadnych oczekiwań, byłam skoncentrowana na swojej sztuce i nie zauważyłam ani jednego zewnętrznego dźwięku. Ale podczas swojego występu tracę poczucie czasu, zatracam się w tym wszystkim, co nie oznacza, że robię pewne rzeczy mechanicznie – każdy koncert nie jest taki sam, „nic dwa razy się nie zdarza”.

Szymon Kusior (klawisze) © Stanisław Ptak
Szymon Kusior (klawisze) © Stanisław Król

Bardzo serdecznie dziękuję za rozmowę. I życzę, żebyśmy zawsze tonęli w kwiatach.

Ja też dziękuję i zapraszam na kolejne koncerty. Chcę eksperymentować i tworzyć dla słuchaczy nowe programy, nowe historie – pozwalać się przez to poznawać i popularyzować w obecnym szybkim świecie tę bardziej wymagającą sztukę muzyczną polegając na swoim talencie i talentach znakomitych muzyków – moich przyjaciół.

Szymon Kusior, Jan Kozanecki, Ronja, Weronika Wójtowicz i Przemysław Pacek w Hali Koszyki © Stanisław Ptak
Szymon Kusior, Jan Kozanecki, Ronja, Weronika Wójtowicz i Przemysław Pacek w Hali Koszyki © Stanisław Król
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img

Również popularne