Tomasz Pasternak: Śpiewa Pan wielki, wymagający repertuar. Jest Pan na operowym firmamencie. Pana kalendarz wypełniony jest po brzegi. Skąd pomysł na Baltic Opera Festival?
Tomasz Konieczny: Ta idea naradzała się stopniowo. Peter Svensson, wspaniały Heldentenor, który niestety zmarł w 2021 roku, zwrócił się do mnie z pytaniem, czy nie zechciałbym wziąć udziału Weinviertler Festspiele w mieście Mikulov, niedaleko granicy czesko – austriackiej. Tam, w betonowym amfiteatrze zbudowanym jako letnie kino, w 2020 roku, miał odbyć się spontanicznie organizowany festiwal wagnerowski. Planowano wystawienie dwóch dzieł: „Tristana i Izoldy” i „Latającego Holendra” oraz Galę Wagnerowską. Zaskoczyło mnie, jak dużo moich prominentnych kolegów zgodziło się wziąć udział w tym wydarzeniu, mając pełną świadomość, że być może nie będzie to miało dla nich żadnego waloru finansowego.
Pandemia miała na Pana i Pana kolegów karierę wielki wpływ?
Do czasów zamknięcia, do marca 2020 roku, nie miałem żadnych ambicji, żeby być organizatorem, czy współorganizatorem jakiejkolwiek imprezy kulturalnej. Czułem, że jestem wykonawcą, którego po prostu się do takich imprez angażuje. Trzy pierwsze miesiące tego najcięższego lockdownu spędziłem w Wiedniu. Byłem zakontraktowany do różnych produkcji, miałem zaśpiewać kilka znaczących ról w kilkunastu spektaklach. Miałem ogromne poczucie niesprawiedliwości. W tym czasie nie wolno nam było pracować, ani występować. Trzeba było szukać alternatyw dla tego trudnego czasu. Wielu moich kolegów niestety popadło w marazm.
Ale wykorzystał Pan czas tego zastoju.
Braliśmy w tym czasie udział w wydarzeniach realizowanych online. Z pianistą Lechem Napierałą, z którym współpracuję od prawie dziewięciu lat, zrobiliśmy masterclass poświęconą polskiej pieśni i polskiej praktyce wykonawczej. Dla nas były to absolutnie nieznane rejony. Wszystko po kolei kompletowaliśmy, także sprzęt nagraniowy. Jolanta Róża Kozłowska, ambasador RP w Wiedniu w latach 2017-2022, która jest także członkinią Komitetu Honorowego Baltic Opera Festival, udostępniła nam Ambasadę Polską. I tam nagrywaliśmy nasze materiały. Codziennie też, nawet, jak mi się bardzo nie chciało, ćwiczyłem repertuar, który w tym czasie śpiewałbym w Wiedniu. Wiele rzeczy poprowadziłem do przodu, zrobiłem coś, na co nie było czasu wcześniej.
Festiwal w Mikulovie się odbył, a prasa niemiecka pisała z entuzjazmem o tym przedsięwzięciu.
Zrealizowaliśmy cztery spektakle, z których część odbyła się w deszczu. To było niesamowite, a publiczność dopisała. I wtedy przypomniałem sobie, że w 2009 roku śpiewałem w „Złocie Renu” na 100-lecie powstania Opery Leśnej w Sopocie. Miałem w uszach akustykę tego wspaniałego miejsca. Zdałem sobie sprawę, że mamy w Polsce imponujący obiekt open-air, którego kompletnie nie reklamujemy za granicą. I wbrew nazwie, nie używamy go na potrzeby opery.
W Mikulovie pomyślał Pan o Operze Leśnej w Sopocie?
Tak, wtedy zaczął się w mojej głowie rodzić ten pomysł. W wakacje, po kilku miesiącach całkowitego lockdownu, nastąpiło rozluźnienie, zaczęliśmy wychodzić na ulice. Wraz z rodziną spędzałem urlop w Juracie. Siedząc na plaży od strony zatoki, patrząc z Helu w kierunku Trójmiasta, byłem pewien, że trzeba coś z tym zrobić.
I co Pan postanowił?
Skontaktowałem się z panem Jarosławem Sellinem, wiceministrem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Minister Sellin jest z pochodzenia Kaszubem. A także wielkim melomanem. Okazało się, że on od wielu lat stara się, żeby Operę Leśną przywrócić operze. Wraz z panem Rafałem Kokotem, którego znam z młodzieńczych lat, jesteśmy obaj łodzianinami, przystąpiliśmy do działania. Użyłem wszystkich moich możliwych kontaktów, przeprowadziłem setki rozmów z potencjalnymi sponsorami, dyrektorami oper, artystami i ludźmi, do których miałem zaufanie. Zgromadziłem wokół siebie grono ludzi, którzy są, tak jak ja, dosyć szaleni. Ale którzy są też marzycielami.
I prawie udało się Panu zrealizować ten pomysł w 2021 roku.
Wszystko rozeszło się o finanse, o niemożność przekazania pieniędzy przed wydarzeniem. Wówczas pojawiła się idea zaproszenia do tego projektu instytucji kultury z Pomorza, która będzie miała te możliwości, jakich my, jako niewielkie stowarzyszenie, Dal Segno Institut, nie mieliśmy. Dyrektor Opery Bałtyckiej, Romuald Wicza – Pokojski, podczas spotkania we wrześniu 2021 roku wyraził wstępne zainteresowanie współorganizacją projektu, ale jak zastrzegł, dopiero w 2023 roku. I my podążyliśmy tym tropem. Przy wsparciu Ministerstwa i, o czym możemy już oficjalnie mówić, Orlenu, jako głównego sponsora, mamy finansowanie na pierwszy festiwal operowy.
Organizacja ogromnej imprezy o charakterze międzynarodowym działa też z korzyścią dla regionu.
Opera Leśna jako obiekt jest absolutnie wyjątkowa. Występuję w bardzo różnych miejscach na świecie, także podczas festiwali letnich. Kilka dni temu, we wtorek 25 kwietnia, na potrzeby konferencji prasowej nagrywaliśmy w pustej Operze Leśnej „Kozaka” Moniuszki. Po raz kolejny zafascynowałem się tym miejscem. Operą Leśną powinniśmy się chwalić. To jest wspaniała promocja i władze lokalne są w to włączone.
Za kilka tygodni wystąpi Pan w roli Holendra w Metropolitan Opera, w przyszłym sezonie – w Lyric Opera w Chicago. Ale nie zaśpiewa Pan w spektaklu na Baltic Opera Festival.
Opera Leśna jest obiektem komercyjnym, gdzie odbywa się wiele różnych wydarzeń, od koncertów rockowych po kabaretony i festiwale telewizyjne. Bo właściwie nie mamy teraz festiwali piosenki, są festiwale prywatnych stacji telewizyjnych. Dlatego ten obiekt nie jest dostępny tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Wybraliśmy termin, który wydał mi się pasujący, bo próby w Bayreuth Festpiele, gdzie w tym sezonie występuję, miały rozpocząć się tuż przed 25 lipca. Miałem nadzieję, że jest szansa, że będę wtedy wolny. „Tetralogia” miała premierę w ubiegłym roku, myślałem, że mogę być w Bayreuth nieco później. W Bayreuth próby generalne to normalne przedstawienia, z udziałem publiczności.
Można na nie dostać bilety, nie czekając w tej wielorocznej kolejce…
Tak. I dopiero potem grane są premiery. Niestety, już w październiku 2022 roku otrzymałem informację z agencji, że próby generalne „Pierścienia” na Zielonym Wzgórzu odbędą się w dniach 16-19 lipca. Dokładnie w tym samym terminie, w którym zaplanowaliśmy pierwszą edycję festiwalu.
I jak Pan zareagował?
Spełnił się czarny scenariusz, który przewidywałem w maju 2021 roku. Legło w gruzach również moje marzenie wyreżyserowania tej opery, co deklarowałem od samego początku. Ale jestem człowiekiem pragmatycznym. Mam ogromne marzenia i staram się je realizować. Jednak zdaję sobie sprawę, że idea sopockiego festiwalu jest od nich większa. Na szczęście dość szybko znaleźliśmy innego Holendra. Partię tytułową zaśpiewa mój wspaniały kolega, Andrzej Dobber, którego zawsze podziwiałem, i w którego, jako młody człowiek wpatrywałem się jak w obrazek.
Trudno. Z pełną siłą i wielką determinacją pracuję dla festiwalu. Robię to honorowo i jestem z tego dumny.
Specjalizuje się Pan w rolach niemieckich, ale śpiewa Pan wielki repertuar francuski, włoski i angielski. Czy twórczość Ryszarda Wagnera jest Panu najbliższa?
Rzeczywiście jestem głównie kojarzony z repertuarem niemieckim i od lat mam na tym polu ugruntowaną pozycję. Ale ja po prostu kocham tę muzykę. Uważam, że Wagner dokonał prawdziwej rewolucji w teatrze operowym. Właściwie dopiero od jego czasów mówimy o dramacie muzycznym, czyli dziele mniej związanym z kompozycją „numeryczną”, następującymi po sobie ariami, duetami i ansamblami. To teatr!
Jeśli chodzi o ten repertuar, czuję się naprawdę artystą bardzo doświadczonym. Bardzo dobrze znam libretto „Tetralogii” i wszystkie te zależności. Za każdym razem odkrywam tu coś nowego, to mnie nie nudzi, a cały czas fascynuje i pociąga. Nadmienię, że rolę Wotana w „Walkirii” zaśpiewałem już w siedemnastu rożnych produkcjach operowych, przedstawień było oczywiście o wiele więcej.
A czym jest „idiom wagnerowski”? Jakie cechy powinien mieć „głos do Wagnera”?
Trzeba spełniać pewne warunki. Głos, szczególnie w pewnych partiach musi mieć określony wolumen. Ale musi iść z tym w parze temperament wykonawcy dramatycznego i umiejętności aktorskie. Jestem aktorem także z wykształcenia. Bardzo żałuję, że w Polsce tak rzadko wystawia się te dzieła. To dotyczy też oper Ryszarda Straussa. Śpiewając tych kompozytów w wielu ważnych teatrach na świecie obserwuję reakcje publiczności, ludzie to bardzo emocjonalnie przeżywają. Nie jest tajemnicą, że jestem wagnerzystą. Wagner jest właściwie prawie w Polsce nieobecny. Są jakieś opory, jakieś zaprzeszłości, jakaś niechęć… Bardzo nad tym boleję. Moim zdaniem to ogromna strata dla publiczności.
A może wynika to z trudności wykonawczych?
Mamy w Polsce artystów, którzy potrafią to śpiewać. Ale przecież żyjemy w takich czasach, gdzie obsady w spektaklach operowych wszędzie na świecie są absolutnie międzynarodowe. Nie musimy w Polsce grać tylko i wyłącznie siłami polskich wykonawców. I odwrotnie, my Polacy też coraz częściej śpiewamy za granicą.
Podczas Baltic Opera Festival Wagner zestawiony będzie z Szymanowskim.
Dla mnie od samego początku było oczywiste, że trzeba połączyć repertuar zagraniczny z repertuarem polskim. Jestem także kameralistą i wykonuję bardzo dużo pieśni. Z Lechem Napierałą wydaliśmy już sześć płyt, często koncertujemy. Zawsze, gdy występuję na świecie, prezentuję polski repertuar, który zresztą – choć może nie w całości – bardzo cenię. Są pozycje, które są wspaniałe i fantastyczne. Na naszej ostatniej płycie, „From Scession to Distortion”, której premiera odbyła 31 marca, większość stanowią kompozycje polskie napisane przez Alka Nowaka oraz Henryka Czyża, zestawione z pieśniami Ryszarda Straussa.
Twórczość Alka Nowaka jest wspaniała.
Alek Nowak jest ceniony w Polsce. Zdobył wiele nagród, jest laureatem Fryderyków, dostał Paszport Polityki. Razem z dyrektorem PWM, Danielem Cichym, jesteśmy zdania, że jego twórczość trzeba jak najszerzej promować także poza granicami naszego kraju. Zrobię wszystko, żeby promować jego muzykę na świecie.
To także wspaniała promocja polskiej poezji. Baczyński, Leśmian…
Poezja to kolejna z moich fascynacji i jest dla mnie czymś bardzo ważnym. Jako mody człowiek pisałem wierze, których oczywiście nikomu nie chciałbym pokazać. Krzysztof Kamil Baczyński jest moim ukochanym poetą. Leśmian – jednym z ulubionych. Najpierw ja poprosiłem Alka Nowaka o muzykę do wierszy Baczyńskiego, nawet sam złożyłem zamówienie kompozytorskie, a potem Instytut Adama Mickiewicza złożył oficjalne zamówienie na napisanie cyklu pieśni do poezji Bolesława Leśmiana. I mamy już dwie płyty poświęcone twórczości tych wspaniałych poetów i wspaniałemu polskiemu kompozytorowi.
Czy z żalem zrezygnował Pan z aktorstwa? Oglądałem Pana występy w „Pierścionku z orłem w koronie”, „Ogniem i mieczem”, czy serialu „Dom”.
Poszedłem na studia aktorskie będąc bardzo młodym człowiekiem, choć aktorstwo nie było moim pierwszym wyborem. Tak młodego człowieka nie przyjęto by na reżyserię. To było zaraz po maturze, miałem 18 lat, mama posłała mnie rok wcześniej do szkoły. Studia aktorskie realizowałem z myślą o reżyserii. Potem potoczyło się to inaczej, pojawiały się bardzo znaczące propozycje, od Andrzeja Wajdy, Ryszarda Bera, Krystyny Jandy i innych. Wspaniałe produkcje! Lubiłem granie na scenie. I sporo występowałem w teatrze i w filmie.
Jak aktor zaraził się operą?
Podczas pobytu na stypendium w Niemczech od razu poczułem bakcyla operowego. Zobaczyłem ogromny potencjał sceny operowej. I uświadomiłem sobie, że poprzez szerokość gestu i muzykę, która jest wpisana i skomponowana w kreację aktorską, jest on większy od potencjału teatru dramatycznego. Oczywiście przez parę lat zmagałem się z technicznym aspektem, środki wyrazu aktora filmowego, którym wtedy byłem, są dość minimalistyczne. Mam na myśli ruch, mimikę, spojrzenia… A na scenie operowej trzeba mieć szeroki gest. Pierwsze lata były dla mnie czasem budowania nowych środków wyrazu. Potem to wszystko razem się spotkało i od paru lat czuję się jak ryba w wodzie, szczególnie w „Tetralogii”.
A czy zaśpiewa Pan w „Śpiewakach norymberskich”? Spośród kanonicznych dzieł mistrza z Bayreuth tego tytułu jeszcze nie ma w Pana repertuarze.
Intensywnie o tym myślę. Chcę wykonać partię Hansa Sachsa, nawet miałem kilka interesujących propozycji wystąpienia w tej roli. Nawet Bayreuth mnie o to pytało. Ale uznałem, że to za wcześnie. To najdłuższa partia wagnerowska, samego śpiewu Sachsa jest w niej prawie dwie godziny. Podczas ćwiczeń z pianistą nie można prześpiewać całej partii. To wymaga ogromnej pracy, ale ja nad tym już pracuję. Przyjdzie więc czas, że zaśpiewam tę partię i zrobię to w sposób dojrzały.
Czy Sopot ma szansę zostać świątynią sztuki operowej? Tak jak Bayreuth?
Nie mam ambicji, żeby Sopot był drugim Bayreuth, choć przed wojną mówiło się o Sopocie jako „Bayreuth Północy”. Jest to kompletnie nierealne, nie jesteśmy w stanie czegoś takiego zrobić. Na Zielonym Wzgórzu prawie co roku gra się wiele wielkich tytułów. Festiwal w Bayreuth posiada pięć ogromnych sal prób, spektakle są przygotowywane właściwie równolegle. Festiwal sopocki przed wojną wystawiał tylko jeden tytuł. I mogę śmiało powiedzieć, że to jest moją ambicją. Chciałbym, żebyśmy co roku mogli zrealizować jedną nową produkcję festiwalową i drugą, którą na nasze potrzeby zrealizuje inny teatr i którą będziemy mogli zaprosić, prezentując ją jako premierę festiwalową. Chciałbym też, żebyśmy mogli powtarzać te inscenizacje, które już zrobiliśmy.
A zdradzi Pan, jakie są plany na kolejny sezon Balic Opera Festival?
Jeszcze nie. Mamy kilka rożnych pomysłów, rozmowy trwają i nie będziemy tego zdradzać. Na razie zapowiedzmy tegoroczną edycję.
Będziemy czekać! I bardzo dziękuję za rozmowę.
Dziękuję i zapraszam do Sopotu, do Opery Leśnej. Na pierwszy Baltic Opera Festival.