Tomasz Pasternak: Jest Pan wirtuozem fortepianu, wie Pan wszystko o muzyce klasycznej. Podczas Pana występów muzyka poważna staje się mniej poważna, a bardziej serdeczna.
Waldemar Malicki: Zawsze wyobrażałem sobie, że żyję w czasach, w których muzyka nie jest muzealna. Tak jak obecnie aktualny jest Taco Hemingway czy muzyka pop, ludzie mają z nią bezpośredni i żywy kontakt. Mozart w którymś liście pisał do ojca, że właśnie zaprezentował nową symfonię w Paryżu i dał na początku piano, a później forte, a publiczność w trakcie wykonania nagrodziła go wielkimi oklaskami. Dokładnie tak, jakby słuchali w naszych czasach na przykład muzyki jazzowej.
Traktuję moją publiczność jako partnerów, którzy nie muszą mieć żadnej muzycznej wiedzy, bo ja im wszystko opowiem i wszędzie wprowadzę. Powiem im, co według mnie jest ciekawe i niezwykłe, czego warto posłuchać. Oczywiście daję z siebie wszystko, żeby mieć tempo, żeby akcja posuwała się szybko i żeby wyniknęła z tego obopólna przyjemność.
Często się wydaje, że odbiór sztuki, zwłaszcza sztuki wysokiej, to przede wszystkim wzruszenie. Czy jest potrzebny także humor i zabawa?
Jedno nie wyklucza drugiego. Ja też staram się dać mnóstwo wzruszeń. Wydaje mi się, że wzruszenie najbardziej smakuje wtedy, kiedy jest wymieszane z humorem. To tak, jak dobry obiad, który powinien składać się z czegoś ostrego, a na końcu mieć deser. Czasem przyrządzamy potrawy, w których są różne smaki, jest i słodko, i kwaśno, i ostro. Wydaje mi się, że wielość smaków, czyli tych wielozmysłowych wrażeń, które staram się zaproponować publiczności, jest największym sensem takiego wieczoru.
Humor nie jest odłączony od muzyki?
To jest część, która zawsze występowała w historii. Kompozytorzy, wykonawcy i instrumentaliści lubili się bawić muzyką, nie jestem pierwszy i nie będę ostatni z takim podejściem. Dodatkowo podkreślam, że jestem jeszcze pianistą żyjącym…
Czy potrafi Pan wyczuć nastrój publiczności? Jakich żartów i jakiego humoru widzowie i słuchacze oczekują?
Każdy artysta rozkwita, kiedy publiczność staje się częścią wykonania. Kiedy publiczność zajmuje trzecią pozycję: kompozytor, wykonawca i słuchacz. Wszystko jest wtedy spełnione i następuje największe wspólne przeżycie oraz wzruszenie. W pewnym sensie artysta gra, jak publiczność dyktuje. Tak często się dzieje na koncertach jazzowych, jazzmani rozwijają się, kiedy słyszą aplauz i zrozumienie publiczności. Trochę tak samo jest ze mną. Z nami obojgiem, występuję z moją żoną, Małgorzatą Krzyżanowicz, czasem podczas występów się na siebie delikatnie wyzłośliwiamy.
W zapowiedziach wspominał Pan, że wystąpi z prześliczną wiolonczelistką. Czy trudno jest występować z żoną?
Moja żona jest ode mnie dużo młodza. To już jest pierwsza trudność, a wszystkie pozostałe są pochodną. Rzeczywiście bywa trudno, ale niestety nic na to nie poradzę.
Od 20 lat jest Pan frontmanem Filharmonii Dowcipu. Na czym polega ten fenomen? To improwizacja czy skrupulatnie przemyślany scenariusz?
Filharmonię Dowcipu publiczność polska bardzo dobrze zna głównie z telewizji. To dodatkowa część mojej duszy artystycznej, arystokratyczna zabawa z otwartymi ludźmi, którzy reprezentują inne zawody, inne spojrzenia na świat i mam nadzieję, że to co robię, da im jeszcze dodatkową życiową przyjemność.
Scenariusz jest bardzo przemyślany, ale także jest on głęboko przetrawiony i tak głęboko już wprowadzony w moją myśl i w mój system emocjonalny, że ja o nim zapominam. I jestem taki, jak publiczność mi na to pozwoli. W zasadzie każdy koncert jest ciągle jak pierwsza miłość.
Dzięki swoim opowieściom i występom popularyzuje Pan tzw. muzykę poważną. Czy ma Pan wrażenie, że czasami ludzie tej klasyki się boją?
Jeżeli nawet się boją, to po prostu nie idą na klasykę i na mój koncert. Zauważyłem, że publiczność się nie boi i liczy na to, że będzie miała wielozmysłowe i wieloemocjonalne przeżycia. I uczucia, w których można się zatopić, podczas których będzie można w ogóle zapomnieć o tym, co się wokół dzieje. Że przeżyje coś, co jest niezwykle wzruszające.
I to wszystko przy pomocy fortepianu?
Gram na fortepianie utwory, które nie zostały na fortepian napisane. Szaleję po całej spuściźnie naszej europejskiej tradycji i niczego nie wartościuję. U mnie wielka aria operowa może się zderzyć z jazzująco dokonaną piosenką. Albo z heavy-metalem.
A co Pana zdaniem jest najbardziej zabawne w muzyce i skąd Pan czerpie inspirację do opowieści, które przedstawia Pan publiczności?
Jest milion rodzajów humoru i tak naprawdę siedem miliardów tych, którzy ten humor mogą zrozumieć. To wszystko naprawdę zależy od nas. Jesteśmy ludźmi, każdy ma własne spojrzenie i możemy się spotkać na poziomie pozarozumowym. Czyli tam, gdzie pojawia się dźwięk. A ja obudowuję ten dźwięk nakierowaniem uwagi publiczności. Mam z tego ogromną przyjemność i nie traktuję tego jako popularyzację muzyki. To po prostu jest również moja osobista ogromna, rozkoszna przyjemność, którą chciałbym się z publicznością podzielić.
Partnerował Pan wielkim śpiewakom, takim jak Teresa Żylis-Gara czy Andrzej Hiolski. Czy z takimi artystami, bardzo określonymi w świecie operowym, można muzycznie pożartować?
Kiedyś słyszałem próbę genialnego rosyjskiego pianisty Światosława Richtera ze śpiewaczką, której nazwisko już zapomniałem. Pamiętam, że oni wykonali jakąś pieśń Schuberta, a potem rozmawiali o smaku jakiegoś chleba albo o pogodzie. Potem wykonali następną pieśń Schuberta i znów sobie o czymś rozmawiali. Szalenie mnie to zaskoczyło. Kiedy po raz pierwszy zacząłem pracować z Andrzejem Hiolskim, a było to niezwykle dawno temu, zauważyłem, że w zasadzie nie ma sensu odbywać wielu prób. Podobnie było z Teresą Żylis-Garą czy z wielkimi instrumentalistami, grałem z Konstantym Kulką, Krzysztofem Jakowiczem, Wandą Wiłkomirską. Impuls gry jest oczywisty.
Czy zgadza się Pan z tym, co powiedział Chopin, że instrumenty powinny śpiewać, a nie grać?
Chopin powiedział tak w odpowiednim momencie. Cała muzyka XIX-wieczna opiera się na śpiewie. Dlatego Chopin uwielbiał Mozarta oraz Belliniego. Bellini był kompozytorem krócej żyjącym niż sam Chopin, pisał niezwykłą muzykę operową, skrajnie śpiewną. Dlatego fortepian Chopina śpiewa i celem pianistów XIX-wiecznych był śpiew. Wszyscy mieli śpiewać.
W XX wieku to się całkowicie zmieniło, przed fortepianem postawiono zupełnie inne zadania. Pisano muzykę, w której były zupełnie inne, motoryczne, fantastyczne pomysły, wszystko, byleby nie śpiewać. Pojawiły się perkusyjne i nowe odkrycia barwowe. Śpiew znikł praktycznie i teraz na fortepianie, jeżeli chodzi o muzykę artystyczną, nie śpiewa się, tylko prezentuje zupełnie coś innego. Śpiew to wyłącznie cecha muzyki romantycznej. Klasycy i kompozytorzy barokowi traktowali to jeszcze zupełnie inaczej.
Jakiego programu możemy się spodziewać w koncercie „Waldemar Malicki . Klasycznie” na Ogrodach Muzycznych 19 lipca 2024 roku?
No cóż, warto byłoby przenieść się w jakieś miejsce, w którym nie dosięgnie nas pęd życia, który wokół nas istnieje. W miejsce, w którym nie poczujemy się jak w muzeum, tylko wręcz przeciwnie – jak w dobrej restauracji z najlepszą muzyką. Wcale niekoniecznie z muzyką na fortepian. Ja na fortepianie gram również wszystko to, co nie zostało napisane na fortepian. Myślę, że warto się przygotować na dużo najróżniejszych niespodzianek.
Serdecznie dziękuję za rozmowę.
Do zobaczenia i serdecznie zapraszam!