Grecja, rok 1827. Powstanie przeciw Turkom. Oto wokół domu starego powstańca Marco zbierają się Grecy. Podejrzewają swych braci, Kostę i Dimę, o zdradę. Lena, kochanka Kosty, także zaczyna wątpić w jego uczciwość, choć ten gorliwie zapewnia ją o swej miłości. W rzeczywistości kolaboruje jednak z Turkami i ukrywa pewien talizman – firman Padyszacha. Wtem do miasta przybywa Angelos, bohater spod Missolungi, z misją odnalezienia szpiega. To mąż Leny, porzucony przez nią lata temu dla Kosty.
Lena, wstrząśnięta odkrytą prawdą o wiarołomnym kochanku, podczas spotkania wymusza na nim okazanie talizmanu, a gdy Kosta próbuje dać znak tureckim janczarom, zabija go. Jego śmierć odebrana zostaje jako sygnał do walki, zakończonej zwycięstwem Grecji. Lena jednak nie potrafi zapomnieć o swej winie, nawet tak bohaterski czyn nie zaciera w jej pamięci dawnych grzechów. Na próżno Angelos, poruszony jej odwagą, próbuje uspokoić żonę. Lena wyrywa mu zza pasa kindżał i przebija się nim na jego oczach.

Tak oto w telegraficznym skrócie przedstawia się „Wyrok” – dzieło Zygmunta Noskowskiego, które Teatr Wielki w Poznaniu przywrócił właśnie do życia.
Zygmunt Noskowski… Twórca nieco zapomniany, jakby przykurzony, żyjący niejako w cieniu swego wielkiego mentora, Stanisława Moniuszki. A przecież to jedna z najwybitniejszych postaci polskiej kultury drugiej połowy XIX wieku, znakomity pedagog i organizator życia muzycznego. Kompozytor wszechstronny, tworzący w stylu późnoromantycznym, niemal we wszystkich znanych wówczas gatunkach muzycznych. Wychowanek Apolinarego Kątskiego (skrzypce) oraz właśnie Stanisława Moniuszki (harmonia, kontrapunkt i podstawy kompozycji).
„Wyrok” to jeden z nielicznych przykładów polskiej opery werystycznej i jedyna znana, w pełni zachowana operowa partytura Zygmunta Noskowskiego. Jej przepisania z manuskryptów dokonał na zamówienie Teatru Piotr Zabielski. Lecz głównym spiritus movens całego projektu był Szymon Mechliński, młody, szaleńczo zdolny baryton, dyrektor artystyczny Festiwalu Moniuszki i niestrudzony badacz annałów polskiej muzyki operowej XIX i XX wieku.

„Wyrok” otworzył trzecią już edycję tego festiwalu i jakież to było otwarcie! Przede wszystkim podkreślić należy, iż w sobotę, 27 września 2025 roku, dzieło to zostało zaprezentowane publiczności po raz pierwszy od niemal 120 lat. W wersji koncertowej, co wydaje się zabiegiem ze wszech miar logicznym i ostrożnym. Można bowiem uznać, iż jest to swego rodzaju eksperyment, badanie gruntu, zanęta dla słuchaczy. Jeżeli trafi na podatny grunt, niewykluczone, że „Wyrok” powróci w wersji scenicznej, bo bez wątpienia byłoby to wydarzenie przez „W”.
Choć wykonanie koncertowe jest – z racji swojej natury – niejako pozbawione warstwy aktorskiej, czy też bardziej trafnie ujmując – warstwy scenicznej, pod batutą Marty Kluczyńskiej artyści wydobyli z dzieła pełnię jego emocji. Każda wyśpiewana przez solistów i chór nuta zabrzmiała sprawnie, a przy tym z nadzwyczajną lekkością, bez zbędnego forsowania czy przesady.
Nawet w tak surowej formie, pozbawionej scenografii i kostiumów, dzieło było całkowicie zrozumiałe, łatwo było śledzić jego przebieg, nie gubiąc przy tym wątku, a co najważniejsze – każdy bez problemu mógł wczuć się w emocje bohaterów, zrozumieć ich rozterki, bolączki, wewnętrzne rozdarcie. I poczuć przy tym wzruszenie. A to, podkreślić należy, nie jest w przypadku wersji koncertowej bynajmniej łatwe i przy słabszym wykonaniu myśli słuchaczy mogłyby zapewne odfrunąć gdzieś hen, tu jednak nic takiego nie miało miejsca, czego najlepszym dowodem były gromkie owacje na stojąco wieńczące koncert.

Szymon Mechliński, wspomniany już dyrektor artystyczny Festiwalu Moniuszki i dobry duch tego wydarzenia, to artysta tak kompletny, tak idealnie skomponowany, iż pisanie o nim może niekiedy zabrzmieć wręcz banalnie. To solista obdarzony mięsistym, aksamitnym, a jednocześnie potężnym barytonem o znakomitej nośności, ponadto zaś niestrudzony promotor polskiej muzyki operowej, od lat z uporem przekopujący zbiory bibliotek w poszukiwaniu zapomnianych perełek polskiej muzyki klasycznej, by je ocalić od zapomnienia. Tego wieczoru wykonał on partię Angelosa Georgiosa, Greka, bohatera walk o niepodległość, który na zlecenie rządu powstańczego ma wykonać wyrok na zdrajcy – szpiegu tureckiego baszy Kapudana. Artysta wczuł się w tę rolę całym sobą, oddając postaci i serce, i duszę. Jego nienaganna dykcja, sposób, w jaki podaje tekst, jego wyczucie najdrobniejszych nawet niuansów, to walory, jakie spotyka się w teatrach operowych niestety nie tak często, jak można by sobie życzyć. Szymon z godną podziwu wprawą oddał całą paletę emocji, jakie targały Angelosem – jego poświęcenie ojczyźnie, dumę, gniew na niewierną żonę, która przed laty porzuciła jego i ich maleńkie dziecko, determinację w walce o wolności współbraci. Znakomity w pełnym ognia monologu z Aktu II.

Po przeciwnej stronie barykady stał zaś antagonista Angelosa – turecki szpieg Kosta. W tej roli wystąpił jeden z najbardziej obiecujących tenorów młodego pokolenia – Piotr Buszewski – który nie bez powodu podbija kolejne sceny tak w kraju, jak i za granicą (wystarczy wspomnieć Metropolitan Opera w Nowym Jorku, Royal Opera House w Londynie czy Teatro dell’Opera w Rzymie). Artysta urzekał krystaliczną barwą głosu, gładkim podawaniem frazy oraz niezwykłą wyrazistością śpiewu. Pomimo formy koncertowej idealnie oddał także pełnię swojej postaci od strony aktorskiej. Z partnerami scenicznymi, zwłaszcza kreującą jego ukochaną Lenę Joanną Zawartko i Szymonem Mechlińskim w roli jego nemezis, Angelosa, łączyła go autentyczna chemia. Był to bez wątpienia jeden z najlepszych głosów tego wieczoru, o wybitnej ekspresyjności i emocjonalności, mogący poszczycić się nie tylko piękną barwą, ale też i warsztatem popartym solidnym doświadczeniem.

Nie można sobie chyba wyobrazić lepszej odtwórczyni roli Leny niż Joanna Zawartko – obdarzonej dźwięcznym, gładkim sopranem o przyjemnej dla ucha formie. Lena to jedyna postać kobieca w „Wyroku”, musi być zatem naprawdę wyjątkowa, aby nie zginąć pośród licznych głosów męskich. Joanna Zawartko poradziła sobie z tym zadaniem doskonale, tak wokalnie, jak i aktorsko, wprawnie oddając emocje, jakie targały postacią. Była wewnętrznie rozdarta, dręczona wyrzutami sumienia po porzuceniu rodziny dla kochanka. Niezwykle przejmująca w scenie 1 aktu II, w której to opowiada o nękającym ją śnie, o powracających obrazach z przeszłości. Rzadko zdarzają się tak przyjemne soprany, które mają w głosie siłę naturalną, bynajmniej nie forsowaną czy sztuczną. To z pewnością artystka nadzwyczajna, niebanalna, której poczynania muzyczne warto śledzić na bieżąco.

Nie zawiodła także pozostała część zespołu, jak i chór, jak zwykle znakomicie poprowadzony przez Mariusza Otto. W poznańskim „Wyroku” silnie zarysowane i doskonale obsadzone były także postaci drugoplanowe, bez których dzieło z pewnością nie byłoby kompletne. Adrian Janus był przekonujący i solidny jako Dimo Anthimos, jego głos miłą dla ucha barwę i dobrą nośność. Damian Konieczek mocno zaznaczył swoją obecność na scenie i dał się wyraźnie zapamiętać jako Marco. Damian Suchożebrski – choć wystąpił w niewielkiej roli Nikitasa – urzekł publiczność swoim miękkim, ujmującym basem.

„Wyrok” w Poznaniu to – przynajmniej na chwilę obecną – doświadczenie jednorazowe. A szkoda, bo może dzięki szerszej promocji takich utworów i wprowadzeniu ich do zbiorowej świadomości udałoby się zachęcić Polaków do zapoznania się z rodzimą kulturą operową. I może właśnie w tej dziedzinie ktoś odnalazłby swoją niszę? Cóż… Pozostaje więc tylko wierzyć, że sukces poznańskiego „Wyroku” otworzy mu drogę do krajowych scen (albo i światowych – pomarzyć, dobra rzecz) i już niedługo doczekamy się wersji „w kostiumie”. Nic nie jest przecież niemożliwe…