„Turandot” Pucciniego w Państwowej Operze Berlińskiej w reżyserii Philippa Stölzla rozgrywa w bliżej nieokreślonym czasie. Może to być zarówno przyszłość jak i przeszłość, a może teraźniejszość? Nie wiemy nawet czy dzieje się naprawdę, czy jest tylko wytworem wyobraźni któregoś z bohaterów. Na scenie widzimy tłumy ludzi, jedni mają władzę nad tymi pozostałymi. Ci pierwsi ubrani w kostiumy-uniformy kojarzące się z mundurami klasy uprzywilejowanej, a ci, którzy są w przeważającej większości mają na sobie jednolite kombinezony poddanych.
Bez wątpienia jesteśmy obserwatorami rzeczywistości osadzonej w totalitaryzmie. Półkolisty horyzont w intensywnych, zmieniających się kolorach od granatu przez czerwień do rubinu zagęszcza atmosferę terroru. Troje obcych, w tym mieście grozy, pojawia się w białych kostiumach i charakteryzacji wykorzystującej białe farby do twarzy i włosów. Wyraźnie odstają od otaczającego ich tłumu. To nieznajomy Książę w towarzystwie Liu i jej ojca. Czy przybyli przypadkowo? Wszystko wskazuje na to, że zła sława krwawej następczyni tronu dla pretendujących do jej ręki wybrańców zwiodła także nieznajomego księcia. Pomimo widocznego uczucia pomiędzy Liu a Kalafem, który ewidentnie zafascynowany jest postacią księżniczki Turandot.
I nagle naszym oczom ukazuje się nadmarioneta – niczym z teorii Craiga! Wielka postać lalki zaczyna rosnąć na naszych oczach wypełniając niemal każdą przestrzeń sceny. Czarne włosy opadają na twarz, a suknia rozłożona na stelażu okalającym jej talię, zajmuje większą część sceny. To wyobrażenie słynnej w świecie księżniczki Turandot stworzone przez jej dwór, poddanych i krążące o niej legendy. Pomimo przestróg bliskich, jak i trzech sług księżniczki: Ping, Pang i Ponga, którzy śpiewają, że nie ma Turandot i że nie istnieje, nieznany Książę jednakże daje uwieść się temu wyobrażeniu i decyduje się postawić na szali własne życie z nadzieją na przyszłość u jej boku.
Księżniczka obiecała poślubić mężczyznę, który odgadnie trzy zagadki. Przegrana oznacza śmierć z rąk kata. Jak do tej pory nikomu nie udało się ich rozwiązać, a że śmiałków było wielu świadczy sporych rozmiarów kopiec utworzony z czaszek nieszczęsnych poprzedników. Decyzja Księcia zasmuca przede wszystkim towarzyszącą mu Liu. Niestety, Kalaf nie cofnie się już przed wyzwaniem. Jest jak owad, jak ćma, który kieruje się w kierunku światła.
Podczas sceny zadawania zagadek spod sukni nadmarionety ukazuje się Turandot już jako kobieta ubrana identycznie niczym jej gigantyczne wyobrażenie. Każda dobra odpowiedź Kalafa powoduje, że obydwie postaci principessy tracą elementy swojego wizerunku: najpierw maskę za którą skrywały twarz, następnie włosy, suknię a na końcu niezależność. Turandot wręcz wije się ze złości, obrzydzenia i strachu na myśl, że będzie musiała oddać się zwycięzcy.
W kolejnych scenach nadmarioneta pozbawiona już włosów, a także kostiumu i części korpusu przestaje co raz mniej przypominać dawną piękność, a dodanie dwóch par rąk-odnóży sprawia, że przemienia się w modliszkę. Ta przerażająca kukła nie robi jednak żadnego wrażenia na przyszłym małżonku, gdyż ten całą swą uwagę skupia na porzuconej masce księżniczki. To jej wyobrażenie pochłania go całkowicie. Nie znalazłszy ratunku ze strony ojca – Cesarza, w którym upatrywała ostatnią szansę by nie musieć poślubić nieznajomego, zdradzona przez poddanych, opuszczona przez najwierniejszych służących, osamotniona i pozostawiona z piętnem okrucieństwa, którego dopuszczała się w przeszłości – wypija podrzuconą truciznę. Kalaf dopiero w ostatnim momencie, tuż przed jej śmiercią porzuca zainteresowanie jej wyobrażeniem i kieruje uczucia w kierunku prawdziwej księżniczki. Niestety, jest już za późno. Turandot wypowiadając słowo „miłość” dokonuje żywota w ramionach księcia.
Ta zaskakująca i piękna wizualnie inscenizacja jest bardzo konsekwentnie i klarownie poprowadzona od początku do końca. Dodatkowo, podczas spektaklu, który oglądałem znakomicie zaprezentowali się śpiewacy. W partii Turandot wystąpiła Ludmiła Monastyrska, która w przeciwieństwie do niedawnego występu w Sopocie, była w znakomitej formie wokalnej. Bez żadnych problemów pokonywała wszystkie meandry partii. Jej głos brzmiał pewnie i silnie. Z łatwością sięgała najwyższych rejestrów, a w momentach lirycznych czarowała pianami. W roli Kalafa partnerował jej włoski tenor Riccardo Massi, który z wielką klasą wokalną i sporym zacięciem aktorskim sprostał wszystkim zadaniom. Jego głos nie jest może zbyt duży, ale nie wpłynęło to w żaden sposób na jakość wykonania.
Elena Stikhina poprawnie zaprezentowała się jako Liu, ale brakowało mi w jej głosie oraz aktorstwie emocji, które sprawiły, że jej występ pozostawił pewien niedosyt. Słynny René Pape wystąpił w roli Timura. Ten doświadczony śpiewak, mimo że powoli kończy już swoją karierę, wypadł bardzo wiarygodnie i szczerze wzruszał w scenie lamentu po śmierci Liu. Znakomicie wypadł chór i z reguły dobrze orkiestra. Za pulpitem dyrygenckim stała Keri Lynn-Wilson, która poprawnie poprowadziła całość, choć nie obyło się bez drobnych wpadek.
Był to bardzo udany wieczór i szczerze polecam tę produkcję zarówno miłośnikom klasycznych inscenizacji jak i tym, którzy otwarci są na nowe interpretacje. Jako ciekawostkę, dodam, że wielka kukła Turandot była animowana przez 11 techników, a efekt ich pracy był spektakularny.
Obejrzałem spektakl 14 września 2024 roku. Tego wieczoru niestety nie wykonywano zdjęć obsady, o której piszę. Zamieszczam dostępne zdjęcia prasowe.