Było tak. Słuchałem uważnie uczestników I etapu V Międzynarodowego Konkursu Wokalistyki Operowej im. Adama Didura. Poziom był bardzo dobry. Pojawiła się młoda śpiewaczka, której nazwisko – tak jak innych – nic mi nie mówiło. Gabriela Legun. Zaśpiewała lament Dydony „Thy hand, Belinda… When I am laid” z opery „Dydona i Eneasz” Henry’ego Purcella i ogarnęło mnie takie wzruszenie, że w oczach pojawiły się łzy. A mam 76 lat i blisko 70 spędziłem w operze. Albo w domu słuchając wszystkich możliwych nagrań oper. To był cud.
A za chwilę drugi. Piekielnie trudna, przeznaczona na sopran lirico spinto z koloraturą aria Lukrecji z recytatywem „No, mi lasciate… Tu al cui sguardo onnipossente” z opery „Dwóch Foskariuszy” Giuseppe Verdiego. Trudno o dwie bardziej skrajnie trudne technicznie i wyrazowo arie. Zapisałem w komentarzu tylko trzy słowa: Super! Ma wszystko!.
W przerwie podeszła do mnie Izabela Kłosińska, z którą znamy się od blisko 40 lat. Członek Jury. – Cześć Piotrze. I co? Jakie wrażenia? –zapytała. – Bardzo dobre – odpowiedziałem. – Ale jest jedna dziewczyna, kontynuowałem, która jest jak łabędź wśród gołębi. To ta, co zaśpiewała lament Dydony. Iza się zaśmiała swoim perlistym sopranem. – My wiemy to samo – powiedziała. – Tylko ja jej nie punktuję, bo jest teraz pod moją opieką wokalną.
Dodam, że moimi wrażeniami podzieliłem się z kolegami dziennikarzami: Adamem Rozlachem i Tomaszem Pasternakiem. Byliśmy zgodni w ocenie: to murowana kandydatka na I nagrodę. I tak się stało.
W II etapie V Międzynarodowego Konkursu Wokalistyki Operowej im. Adama Didura Gabriela Legun zaśpiewała arię Paminy „Ach, ich fuhl’s” zgodnie z niemiecką: krągłą i ciepłą, aksamitną emisją. Arię Micaëli z „Carmen” Bizeta wykonała w nienagannym stylu francuskim, bardziej skupionym dźwiękiem. A w arii Liu „Tu, che di gel się cinta” z „Turandot” Giacomo Pucciniego pokazała blask czyli squillo włoskiego sopranu. – Rany boskie – pomyślałem. – Ona naprawdę może wszystko! Tak modulować barwę głosu potrafi tylko doświadczona, świadoma swoich możliwości profesjonalna śpiewaczka.
Wtedy dopiero się dowiedziałem, że to jest śpiewaczka operowa od kilku lat obecna na polskich i zagranicznych scenach. Mało tego. Parę lat temu zachwyciłem się nią na scenie Opery Śląskiej w tytułowej partii opery „Lucia di Lammermoor” Gaetano Donizettiego. Tylko jej głos brzmiał inaczej, był to perfekcyjny, ciepły sopran liryczno-koloraturowy. Teraz to głos typu lirico –spinto łączący czyste złoto w jądrze z jedwabistą gładkością. Blask, gdy trzeba i ciepło cały czas. Parę lat temu nazywała się inaczej: Gołaszewska. Wyszła za mąż, zmieniła nazwisko. I to mnie zmyliło.
III etap potwierdził wrażenia. Arie z „Rusałki”, „Halki”, „Madamy Butterfly” wykonała brawurowo, w każdej zachowując odrębny styl kompozytorów. I na Koncercie Laureatów aria Mimi „Si, mi chamiano Mimi” zaśpiewała tak, jak nikt inny przedtem.
Gabriela Legun nie jest niczyją następczynią. Nie przypomina ani Tebaldi, ani Caballé, ani Freni, ani Scotto, ani kogokolwiek innego. Ma głos i sposób śpiewania własny, indywidualny, niepowtarzalny. Natychmiast rozpoznawalny. I obok oczywistej techniki, muzykalności, głębi emocji w śpiewie to właśnie w światowej karierze będzie jej atutem. Bo, dodam z ubolewaniem, większość dzisiejszych gwiazd sopranowych śpiewa może równie dobrze jak dawne, ale ich głosy trudno rozróżnić. Gabriela Legun będzie rozpoznawalna natychmiast.
Na drugą nagrodę typowałem od początku Aleksandrę Blanik (świadkiem jest Adam Rozlach). I nie pomyliłem się. Piękny, bogaty, soczysty sopran. W arii Leonory „Pace, pace mio Dio” z „La forza del destino” Verdiego ustępowała wprawdzie Tebaldi, Price i Caballé, ale niewiele. Do tego niebiańsko wycyzelowane „Ave Maria” Desdemony z „Otella” Verdiego i pełna ognia skontrastowanego z tkliwością aria Halki „Ha! Dzieciątko nam umiera…O mój maleńki”.
Trzecia nagroda dla Ukrainki Iryny Haich też była w pełni zasłużona. Szlachetny, wyrównany w całej skali timbre głosu. Brawurowe koloratury w arii Izabelli „Cruda sorte, amor tiranno” z „Włoszki w Algierze” Gioachino Rossiniego, ciepło i zmysłowość w wykonanej bogatym dźwiękiem pełnego mezzosopranu arii Dalili „Mon coeur s’ouvre a ta voix” z opery „Samson et Dalila” Camille’a Saint- Saënsa, wreszcie urokliwa arietta Cześnikowej ze „Strasznego dworu” Moniuszki oraz Seguidilla i „aria z kartami” z „Carmen” Bizeta pokazały wachlarz możliwości i wrażliwość artystyczną.
Nie mam zastrzeżeń co do wyróżnień (Monika Radecka, Kamila Dutkowska, Filip Rutkowski), zakwalifikowanych do ostatniego etapu. Poziom po odpadnięciu niewątpliwie słabszych kandydatów po I etapie był bardzo wysoki. Może ktoś został pokrzywdzony jakąś drobną różnicą punktów, ale konkursy – jeśli nie liczyć oczywistych przyszłych gwiazd – to zawsze rodzaj loterii. Niech więc nikt z młodych artystów się nie stresuje i próbuje dalej.
Podsumowując: bardzo ciekawy konkurs, absolutnie rzetelne działanie jury, przyszła niewątpliwa dla mnie gwiazda scen światowych, czyli Gabriela Legun jako laureatka I nagrody. Wszystko sprawiedliwe.
Ciekawostką dla mnie było interesujące i brawurowe wręcz wykonanie arii z oper kompozytorów tzw. współczesnych, czyli z XX wieku po Ryszardzie Straussie. Pamiętam pewną anegdotę: w latach 60-tych XX wieku dziennikarz zapytał legendarnego dziś basa, nazywał się Cesare Siepi, dlaczego nie lubi kompozytorów współczesnych, bo ich muzyki nie śpiewa. Odpowiedział po prostu: bo oni nie lubią mnie, śpiewaka, chcą zniszczyć mój głos. Dzisiejsi młodzi najwyraźniej już się tego nie boją. Dodam jeszcze laury dla organizatora Konkursu, czyli Opery Śląskiej w Bytomiu i jej dyrektora, Łukasza Goika oraz jego współpracowników na czele z Ewą Kalwasińską. Absolutny profesjonalizm w realizacji skomplikowanych zadań, śląska rzetelność we wszystkim. I przemiła atmosfera gościnności.