„Wesele Figara” jest drugą częścią „Trylogii o Figarze” Pierre’a Beaumarchais. Francuski dramaturg napisał o tym bohaterze trzy sztuki, wszystkie zostały „zoperowane”. Sceniczną nieśmiertelność zyskał „Cyrulik sewilski” oraz „Wesele Figara”; dzięki kompozycjom Gioachina Rossiniego i Wolfganga Amadeusza Mozarta są to jedne z najbardziej popularnych oper świata. Mniej znane (i chyba najmniej udane) jest trzecie dzieło, „La mère coupable” („Występna matka”), ale i ono doczekało się muzycznych adaptacji, napisanych przez Dariusa Milhaud oraz Elenę Langer. Ta ostatnia opera, pod tytułem „Rozwód Figara” została zamówiona przez Davida Pountneya i pokazana w jego reżyserii w Teatrze Wielkim w Poznaniu w 2017 roku.
W „Weselu Figara” poznajemy dalsze losy Rozyny (teraz Hrabiny Almaviva), Hrabiego, eks-cyrulika Figara i doktora Bartola. Pojawia się wiele nowych postaci, m. in.: Zuzanna, ukochana Figara, którą chce posiąść Hrabia prawem „pierwszej nocy”, Cherubin, zakochany we wszystkich kobietach świata równocześnie i Marcelina, chcąca wymusić szantażem małżeństwo z tytułowym bohaterem. Mamy tu wyraźnie zarysowaną hierarchię bohaterów: arystokratów i władców oraz poddanych i służących. Akcja jest zagmatwana i skomplikowana, to prawdziwa komedia omyłek, wszyscy tu wszystkich oszukują i usiłują wyprowadzić w pole. Nie brakuje jednak bardziej lirycznych i refleksyjnych momentów, zwłaszcza w scenach rozważań i rozpaczy odtrącanej Hrabiny. Finał, oryginalnie rozgrywający się nocą w pałacowym ogrodzie, pełen jest przebieranek i omyłkowych spotkań prowadzących do szczęśliwego zakończenia. Hrabia nie zdobędzie Zuzanny i wróci do Hrabiny, a młodzi wezmą upragniony ślub.
Fabuła „Wesela Figara”, zarówno w sztuce Beaumarchais, jak i operze Mozarta (libretto napisał Lorenzo da Ponte, autor także „Don Giovanniego” i „Così fan tutte”) jest niesłychanie zawiła. Za najbardziej niezrozumiałą opowieść operową świata uchodzi „Trubadur” Giuseppe Verdiego. Moim zdaniem to nieprawda, o wiele bardziej szalona jest treść arcydzieła Mozarta. Dlatego według mnie w brawurowo zainscenizowanych fragmentach opery w Hali na Koszykach przydałoby się odrobinę więcej narratora, aby widzowie mogli nadążyć za korowodem perypetii. Tę rolę, z klasą, dowcipem i wdziękiem kreowała Aleksandra Świdzińska, ale jej opowieści mogłoby być więcej.
Kierownictwo artystyczne sprawowała grecko-angielska sopranistka, Danae Eleni, kreująca w spektaklu także partię Hrabiny. Eleni już po raz kolejny odkrywczo zainscenizowała „Operę na Koszykach” i po raz kolejny, szukając lokalnych odniesień (w tym przypadku do życia wielkiego miasta), osadziła akcję klasycznego operowego arcydzieła w metropolitalnej przestrzeni. Poprzednio, w przypadku „Czarodziejskiego fletu”, uczyniła Sarastra właścicielem galerii sztuki a Królową Nocy szefową restauracji. Trzy Damy były tam kelnerkami, Papageno kucharzem.
Także w pomyśle na „Wesele Figara” wszystko zgadzało się z treścią libretta. Danae Eleni bawi się interpretacją słynnego utworu, ale inteligentnie pokazuje też uniwersalność tej opowieści. Mamy zachowaną klasową hierarchię postaci. Zuzanna i Figaro są masażystami w ekskluzywnym spa, zarządzanym przez Marcelinę, Cherubin jest chłopcem od sprzątania basenu, bogaci państwo Almaviva świętują w salonie odnowy biologicznej rocznicę ślubu. Także i w takich warunkach może dojść do manewrów miłosnych i komedii pomyłek.
Oczywiście Eleni musiała trochę pociąć partyturę (usunęła m. in. pierwszą pieśń Cherubina „Non so più cosa son, cosa faccio” oraz drugą arię Hrabiny „Dove sono i bei momenti”), ale zachowała awanturę kilkunastominutowego finału II aktu. Reżyserka musiała też trochę uprościć i uprawdopodobnić libretto, Marcelina nie okazuje się biologiczną matką Figara, a go adoptuje, Curzillio (czyli Basilio i Curzio) jest księgowym, Bantonio (Antonio / Bartolo) pracownikiem ochrony. Zamiast nocy w ogrodzie mamy ciemności sauny i szlafroki, w które przebierają się bohaterzy. Do masażu w końcu nie dochodzi, Hrabina wyznaje mężowi, że jest w ciąży i wszystko kończy się wielkim happy endem, skąpanym w wybuchach confetti.
W „Operze na Koszykach” zgodzili się wziąć udział znakomici i doświadczeni śpiewacy, umiejący bawić się grą sceniczną, wszyscy aktorsko byli wspaniali. Brzmieli też bardzo dobrze, perfekcyjnie partnerując sobie w duetach, tercetach, kwartetach, ani trochę się nie rozjeżdżając także w monumentalnej scenie ansamblowej. Przy fortepianie czuwała Natalya Gaponenko, sprawująca także kierownictwo muzyczne projektu.
Bas Artur Janda był doskonałym w wokalnym wyrazie Figarem, pełną przebiegłości i wdzięku była Joanna Moskowicz, podstępnie posługująca się słodkim sopranem. Doskonałą i zimną Marcelinę wykreowała mezzosopranistka o pięknym jedwabistym głosie, Julia Mach. Zabawna jest scena, gdy Marcelina i Zuzanna w słynnym duecie walczą ze sobą na słowa (Madama brillante / Madama piccante), obrzucając się ręcznikami. Z dramatycznym zacięciem zaśpiewała spodenkową partię Cherubina Anna Bernacka. Wzruszająca była samotność Hrabiny (i piękne długie frazy Danae Eleni) w arii „Porgi, amor” śpiewanej w szlafroku i klapkach w gabinecie masażu. Dużo scenicznego dystansu i aktorskiego doświadczenia zaprezentował amerykański baryton John – Andrew Fernandez. Bawi chowający się Cherubin w kabinie prysznicowej i Hrabia biegający po scenie z baniakiem zimnej wody. Pełne humoru postacie tworzą także Karol Skwara (Bantonio) i Łukasz Wroński (Curzillio).
Po raz kolejny udało się wpleść (i fakt ten uzasadnić!) muzykę w przestrzeń pozateatralną i pozafilharmoniczną, zgodnie z założeniami organizatorów (Julian Cochran Foundation, Globalworth i Koszyki). Kilka osób mówiło mi odnosząc się do pomysłu z rezerwą, że opera potrzebuje oprawy, że to coś świątecznego i wyjątkowego. Jeśli chodzi o wyjście do teatru operowego – na pewno tak, ale dlaczego ta muzyka nie jest obecna również w tzw. przestrzeni codziennej? Dlaczego wchodząc do baru czy restauracji słyszymy głównie jazz lub muzykę rozrywkową? Dlaczego podczas marszów, wieców politycznych i pochodów może rozbrzmiewać „Freedom” George’a Michela, a nie „Oda do radości” z finału IX Symfonii Beethovena czy aria Miecznika ze „Strasznego dworu” Moniuszki?
Muzyka klasyczna potrzebuje oprawy, ale taką oprawą może być też codzienna przestrzeń miejska. I to założenie w cyklu „Opera na Koszykach” po raz kolejny zostało spełnione. W środowy wieczór na Operze na Koszykach zjawił się dosłownie tłum ludzi, jakiego Antresola Hali jeszcze nie widziała.