– Urodziłem się w Lublinie, to niedaleko od Państwa – przywitał licznie zgromadzoną w bialskim amfiteatrze publiczność Waldemar Malicki. – Dlatego w Białej Podlaskiej, czuję się jak w domu. Pianista opowiadał, że fortepian to relatywnie młody instrument, istnieje mniej więcej 300 lat. Oczywiście przez ten czas bardzo się zmienił, ale można na nim zagrać wszystko.
Ale rozpoczął swój występ wzruszającym „Warsaw Concerto” Richarda Addinsella, kompozycją pochodzącą z amerykańsko-angielskiego filmu z 1941 roku, „The Dangerous Moonlight” („Niebezpieczne światło księżyca”) w reżyserii Briana Desmonda Hursta. – Wyobraźmy sobie rok 1939, dokładnie ten dzień, w którym jesteśmy teraz. Za tydzień zaczynają się pierwsze bombardowania polskich miast, zaczyna się wojna. No i wyobraźmy sobie, że w tym czasie w Warszawie mieszka muzyk. Muzyk, który akurat komponuje swój koncert. Zakochany jest w amerykańskiej korespondentce wojennej, która też mieszka w Warszawie. Gdy zaczyna się agresja niemiecka, oboje udają się do Stanów Zjednoczonych, a potem do Wielkiej Brytanii. On tam przestaje być muzykiem, staje się pilotem i walczy w bitwie o Anglię. Amerykanie postanowili w Hollywood nakręcić o tym film, bohater nazywa się w nim Stefan Radecki. Muzyka do tego filmu okazała się być tak fantastyczna, że kompozytor Richard Adinsell przerobił koncert na wersję orkiestrową. Ale ja zagram bez orkiestry, z korzyścią dla budżetu festiwalu. Ten utwór jest niezwykle romantyczny, są w nim wszystkie uczucia: miłość, śmierć i fortepian.
–Niezwykle rzadko występuję u Państwa, w tym uroczym mieście. Chciałbym zrobić na Państwu wrażenie. I wiem, że jak się takie wrażenie zrobi, to wtedy muzyka otrzymuje to, co najpiękniejsze, czyli reakcje publiczności. Takie spontaniczne, szczere i naturalne. To jest coś wspaniałego. I żeby to uzyskać, trzeba przede wszystkim trafić w preferencje repertuarowe publiczności. Dlatego zróbmy krótki test. Małgorzata Krzyżanowicz, przedstawiona w tej części koncertu jako asystentka pokazywała zza fortepianu, jakie powinny być te „spontaniczne, szczerze i naturalne reakcje”, na kolejnych planszach pokazywały się napisy: „Brawa”, „Brawa rytmiczne” „Owacja” i „Owacja na stojąco”. Było to bardzo zabawne i podobnych żartów w trakcie koncertu było jeszcze sporo.
Waldemar Malicki opowiadał też o operze i współpracy z Bogusławem Kaczyńskim. – Kiedyś, kiedy byłem młody, Bogusław Kaczyński zaprosił mnie na Festiwalu w Łańcucie. Występowałem tam z wieloma wspaniałymi artystami operowymi: Stefanią Toczyską, Teresą Żylis-Garą, Andrzejem Hiolskim, Katią Ricciarelli. Uważam, że opera jest absolutnie najbardziej niezwykłą ze sztuk i na pewno najbardziej wzruszającą. Najpiękniejszym instrumentem, jaki istnieje, jest glos ludzki. Nic mnie nie wzrusza silniej niż muzyka operowa. XIX -wieczni kompozytorzy, tacy jak Liszt czy Chopin też wzruszali się operą, w czasach romantyzmu pisali wariacje na tematy operowe, które można wykonać na fortepianie. Na potwierdzenie tych słów artysta zagrał arię Toski i Kalafa z „Turandot”, a fortepian pod jego palcami brzmiał niczym orkiestra symfoniczna i śpiewał.
Waldemar Malicki mnóstwo opowiadał, ukazał na przykład krótką historię walca, od Niemiec, Austrii aż do Krakowa i Białegostoku. Zagrał też angielski i francuski barok, a także mnóstwo muzyki filmowej. Były piosenki Zbigniewa Wodeckiego, utwory amerykańskie i japońskie, była też czołówka „Pegaza”, skomponowana przez Stefana Zawarskiego na podstawie „Wariacji fortepianowych” op. 27 Antona Weberna, kompozytora tworzącego muzykę atonalną. W niektórych utworach partnerowała mu wiolonczelistka Małgorzata Krzyżanowicz.
Artyści zakończyli wieczór także operą, był to fragment uwertury do „Wilhelma Tella” Gioachina Rossiniego, a w zwariowanym bisie dosłownie wyrywali sobie z rąk fortepian, Małgorzata Krzyżanowicz okazała się także szaloną i nieokiełznaną scenicznie pianistką.
Podobnie jak na niedawnym występie na „Ogrodach Muzycznych” Waldemar Malicki, wirtuoz fortepianu i retoryki przedstawił wyrafinowany monodram muzyczny i zwariowaną podróż muzyczną, przez gatunki i światy. Wzruszał i bawił publiczność, bawiąc się ogniem i melancholią frazy tego uniwersalnego instrumentu.
– Zabawa smakuje najlepiej, kiedy oprócz słodyczy jest w niej szczypta pikanterii – opowiadał artysta w wywiadzie dla ORFEO. I rzeczywiście, był to popis komizmu, ale i wzruszenia. Wirtuozeria Malickiego, wsparta wyrafinowanym pieprzem dowcipu potrafiła rozbawić, ale skłonić do refleksji. Publiczność Białej Podlaskiej blisko dwugodzinny występ nagrodziła artystów owacją na stojąco.