Kompozytor, ekspert w dziedzinie historii muzyki Bernard Grun, któremu dane było poznać i współpracować z tak wybitnymi postaciami jak Franciszek Lehár czy Imre Kálmán, opisał operetkę jako dom. Dom powstający stopniowo, detal po detalu, od fundamentów, poprzez dzieje historii, aż do finalnego gmachu o otwartych drzwiach. W książce „Dzieje operetki” autor przypomina, że jej geneza tkwi kolejno w teatrze antycznym, średniowiecznym teatrze religijnym i świeckim (misteriach, sielankach), renesansie i początkach opery, dziełach Szekspira i Moliera, commedii dell’arte, operze buffa, opéra comique, gatunkach ballad opera i singspiel. Aż po Wiedeń czasów Hanswursta (komiczna, rubaszna postać teatru niemieckiego), Ferdynanda Raimunda (austriacki komik, dramaturg, autor licznych fars) oraz Johanna Nestroy’a (dramaturg, autor komedii, fars, krotochwili, śpiewak operowy). Przez te symboliczne otwarte drzwi, do ukończonego domu wkroczył Jacques Offenbach, nazywany ojcem operetki. Grun podsumował ten etap słowami: Rozpoczyna się teatralne stulecie kwitnących melodii, wesołych nastrojów i barwnych widowisk.
Niewątpliwie to właśnie cała feeria barw pozytywnych emocji jest znakiem rozpoznawczym operetki. Wystarczy wspomnieć najsłynniejsze tytuły tego gatunku: „Wesoła wdówka”, „Księżniczka czardasza”, „Baron cygański” czy „Zemsta nietoperza”. Każde z tych dzieł jest lekką i przyjemną w odbiorze, pogodną komedią muzyczną, przesyconą krwistym humorem i nie szczędzącą w środkach wizualnych. To romanse, intrygi, komedie omyłek, przebieranki, wielkie bale i rewie.
Nieco inaczej sprawy mają się w przypadku musicalu, siostrzanego gatunku teatru muzycznego. Coraz częściej dotyka on tematyki trudnej, m. in.: historycznej („Nędznicy”, „Kabaret”), społecznej („West Side Story”), czy religijnej („Jesus Christ Superstar”). I choć śpiew klasyczny coraz rzadziej praktykowany jest w wykonaniach musicalowych na scenie, z operetką nierozerwalnie łączy go jedno: oba gatunki powinny stanowić idealną syntezę kunsztu wokalnego oraz aktorskiego.
Z tego słusznego założenia wyszła pani dyrektor Konkursu Operetkowo-Musicalowego w Krakowie, Ewa Warta-Śmietana. Sama będąc śpiewaczką specjalizującą się w operetce oraz kultywującą tradycję teatru muzycznego we własnych, autorskich przedstawieniach, doskonale wie ona, jakie cechy niezbędne są u artysty scenicznego, chcącego związać swą zawodową drogę z tym gatunkiem.
W dniach od 23 do 27 listopada 2022 roku, z inicjatywy Ewy Warty-Śmietany, już po raz 10. w Krakowie odbył się wyjątkowy konkurs z wysoko ustawioną poprzeczką. Bo choć operetka kojarzona jest z lekkością w odbiorze i muzyczną rozrywką, do jej wykonywania nie wystarczy praca nad techniką wokalną, czy nawet atrakcyjny wygląd. Należy mieć w sobie „to coś”. Charyzmę sceniczną, inteligencję i wrażliwość, odwagę do przełamania własnych ograniczeń, błysk w oku, nienaganną dykcję, czy, jak śpiewa Straussowska Adela w kupletach z „Zemsty nietoperza”, dumny wzrok, wspaniały krok.
Przewodniczącym jury został po raz kolejny Wiesław Ochman, w tym roku obejmując także honorowy patronat nad konkursem. Tenor, zapalony mówca, znawca sztuki, kolekcjoner malarstwa, artysta wszechstronny i obdarzony urokiem osobistym jakiego próżno szukać u większości przedstawicieli młodszych pokoleń. Sam w przeszłości wielokrotnie stając na scenie jako czołowy operetkowy amant, Wiesław Ochman zna od podszewki złożoność i wielowymiarowość pracy śpiewaka operetkowego. Warto także dodać, iż w latach 70. XX wieku, wraz z Orkiestrą Polskiego Radia i Telewizji pod batutą Zdzisława Górzyńskiego, nagrał on płytę z ariami ze słynnych operetek, takich jak „Noc w Wenecji”, „Paganini”, „Kraina uśmiechu”, „Piękny jest świat”, „Hrabina Marica” czy „Ptasznik z Tyrolu”.
Obok Wiesława Ochmana, w gronie jurorów znaleźli się zarówno doświadczeni muzycy, jak i pedagodzy: Edyta Piasecka, Katarzyna Mackiewicz, Małgorzata Ratajczak, Jan Ballarin oraz Jerzy Sobeńko.
Do tegorocznej edycji przystąpiły 24 osoby. Regulamin konkursu nie stawiał przed uczestnikami wymogu bycia studentem bądź absolwentem akademii muzycznej. Z tego też powodu najmłodsza z uczestniczek, uczennica państwowej szkoły muzycznej II stopnia Emilia Cholewa, miała zaledwie 18 lat. Było to nie bez znaczenia w temacie poziomu wykonań konkursowych, znacznie różniących się od siebie nawzajem. W szranki stanęli zarówno muzyczni nowicjusze, jak i doświadczeni śpiewacy do 36. roku życia. Zwłaszcza pierwszy etap ukazał cały kalejdoskop artystycznych osobowości, niekiedy skrzętnie ukrywanych pod płaszczykiem tremy i braku doświadczenia. Zaś innym razem eksponowanych z imponującym scenicznym obyciem oraz pewnością siebie.
Konkurs, co już przestaje zaskakiwać, zdominowały soprany. Podobnie jak w przypadku wielu innych konkursów wokalnych, takich jak Międzynarodowy Festiwal i Konkurs Sztuki Wokalnej im. Ady Sari w Nowym Sączu czy Ogólnopolski Konkurs Wokalny im. Krystyny Jamroz w Busku Zdroju, w których już od kilku lat utrzymuje się tendencja do przewagi liczebnej głosów żeńskich. W Krakowie zaprezentowało się aż 19 sopranistek i tylko jedna mezzosopranistka. Jednak dysponująca niższym w skali rodzajem głosu Agata Flondro, pomimo pełnego temperamentu wykonania m.in. arii Old Lady z „Kandyda” Leonarda Bernsteina, decyzją jury nie zakwalifikowała się do etapu drugiego.
Zaledwie czterej tenorzy niewątpliwie wyróżniali się na tle jakże licznego grona śpiewaczek. Należy także dodać, iż w tym roku zabrakło niskich głosów męskich. Co tylko pokazuje, jak w operetce zawęża się pole do popisu dla barytonów czy basów. Mimo, iż na polskich scenach coraz częściej po role tenorowe, takie jak Eisenstein w „Zemście nietoperza”, sięgają właśnie barytony.
Przed jurorami rysowało się niełatwe zadanie. Choć zarówno operetka jak i musical stwarzają ogromne możliwości co do wyboru repertuaru konkursowego, niektóre z arii powtarzały się nader często. Powodzeniem wśród uczestniczek cieszyły się zwłaszcza utwory Franciszka Lehára: Czardasz Ilony „Kiedy skrzypki grają” z operetki „Cygańska miłość, walc Giuditty „Kto me usta całuje ten śni” czy „Pieśń o Wilii” z „Wesołej wdówki”. Zaskakująco wielu uczestników zdecydowało się zaśpiewać w językach obcych. Nadzwyczaj często pojawiały się utwory musicalowe w języku angielskim, co uwydatniło braki i liczne błędy w wymowie u większości wykonawców. Podobnie było z językiem niemieckim, w którym oryginalnie napisano libretta do wielu operetek.
Jednak najtrudniejszą do okiełznania wciąż okazuje się być sztuka interpretacji. Czy jest to winą młodego wieku, czy też braku doświadczenia, a może niewystarczającej wyobraźni, albo, zwyczajnie, braku odwagi – trudno wyrokować. Faktem jest, iż przeważająca liczba młodych śpiewaków ma kłopot ze zrozumieniem o czym śpiewa. Artyści często nie są w stanie wczuć się w tekst utworu, wyciągnąć z niego esencję zawartych w nim emocji. Ich ciała nie podążają za głosem, który technicznie też niekiedy zawodzi. Brak ekspresji, ruchu scenicznego, szerokiego gestu, a także poczucia rytmu, jakże istotnych w teatrze muzycznym, to problem większości uczestników konkursu. A przecież na polskiej scenie operetkowej było, bądź nadal jest, tak wiele znakomitych wzorców, którymi mogliby zainspirować się młodzi. Wystarczy wspomnieć chociażby Wandę Polańską, Elżbietę Ryl-Górską czy Janusza Żełobowskiego. A także, wciąż czynną zawodowo i będącą w znakomitej formie, Grażynę Brodzińską.
Zaledwie kilka osób wyróżniło się kreatywnością, używając na scenie rekwizytów. Były to m. in. uczennice Edyty Piaseckiej: sopranistki Paulina Glinka oraz Maria Hubluk. Druga z nich, w pieśni Roberta Stolza „Śpiewaj, kochaj” czuła się na tyle swobodnie, by nawet zejść ze sceny i przespacerować się wśród publiczności, nawiązując kontakt wzrokowy z widzami i czarując ich uśmiechem. Paulina Janczaruk-Czarnecka, również szlifująca swój talent u Piaseckiej, wkroczyła na scenę obwieszona sznurami pereł. Jej aria Kunegundy „Glitter and be gay” to był teatr jednej aktorki. Całe spektrum emocji połączonych z imponującym, technicznie doskonałym koloraturowym brzmieniem.
Sylwia Frączek dodawała szyku swojemu scenicznemu wizerunkowi, używając wachlarza. Ewelina Wiśniecka-Borowska rozpoczęła swój występ wykonaniem arii „Frutti di mare” z „Nocy w Wenecji” wchodząc na salę w stroju uroczej wieśniaczki, z koszykiem w dłoni. Natomiast Monika Biederman-Pers ograniczyła się do przyniesienia kieliszka, rekwizytu do „Arii ze śmiechem” z operetki „Perichola”. Były to jednak przypadki nieliczne. Spektakularne i mieniące się blaskiem suknie śpiewaczek to za mało dla ich statycznych sylwetek.
Okazuje się jednak, że aby zdobyć przychylność jurorów i wysoką punktację, nie trzeba traktować rekwizytów scenicznych czy elementów kostiumu jako obligatoryjnych. Sławomir Naborczyk, tenor, do końca trzymał jury w niepewności, czy w ogóle pojawi się na konkursie, gdyż doświadczył on komplikacji w podróży do Krakowa. Nie tylko dotarł na miejsce z dużym spóźnieniem, lecz także w skromnym garniturze i koszuli w stonowanych odcieniach. Z pozoru nie wyróżniał się niczym, dopóki nie zaczął śpiewać. Tenor spinto, duży głos o pięknej barwie, zachwycił członków jury. Zarówno w dwóch ariach Su-Czonga z „Krainy uśmiechu”, jak i w kupletach Barinkay’a z „Barona cygańskiego”, artysta czuł się wyjątkowo pewnie. Co zresztą nie zaskakuje – Naborczyk ma obie partie w swoim repertuarze, wykonywał je już w spektaklach, zarówno Opery Podlaskiej w Białymstoku jak i Teatru Muzycznego w Lublinie. Komisja konkursowa zdecydowała się przyznać tenorowi pierwszą nagrodę. Na gali w Filharmonii Krakowskiej, wieńczącej konkurs, Naborczyk wykonał aż dwie arie solowe oraz dwa duety – w tym jeden z jurorką Edytą Piasecką (duet Sylvy i Edwina „Jakże mam ci wytłumaczyć” z „Księżniczki czardasza”).
Kolejnym i zarazem ostatnim już, nagrodzonym przez jurorów tenorem, był Michał Dziedzic. Otrzymał on wyróżnienie, najkorzystniej wypadając w arii Daniły „Ojczyzno, co ja z tobą mam” z „Wesołej wdówki”. Oprócz interesującej barwy głosu, pokazał w niej naturalność i poczucie humoru. To właśnie ten utwór wykonał podczas koncertu finałowego. Swoich sił próbował natomiast, w poprzednich etapach, m.in. w dwóch ariach Su-Czonga z „Krainy uśmiechu” oraz słynnej pieśni „O sole mio”, swoistej muzycznej wizytówce wszystkich tenorów.
Drugie miejsce przypadło Paulinie Janczaruk-Czarneckiej. Sam Wiesław Ochman nie krył zachwytu nad talentem sopranistki. Przypominał, iż sam Leonard Bernstein pytał go kiedyś, czy są w Polsce śpiewaczki, które potrafią sprostać niezwykle trudnej arii Kunegundy. Zdaniem Ochmana, Paulina Janczaruk-Czarnecka jest jedną z nich. A także zdaniem publiczności, gdyż jej występ podczas gali finałowej nagrodzono gigantyczną owacją. Dawno nie widziałam tak rozentuzjazmowanej publiczności zgromadzonej w Filharmonii Krakowskiej. W poprzedzających koncert, dwóch etapach konkursowych, artystka wykonała jeszcze dwie arie Adeli z „Zemsty nietoperza”, pieśń Roberta Stolza „Śpiewaj, kochaj”, walc „Odgłosy wiosny” oraz arię „Miłość to niebo na ziemi”. Do każdego z utworów była perfekcyjnie przygotowana i nie ulegało wątpliwości, że włożyła mnóstwo pracy zarówno od strony wokalnej, jak i interpretacyjnej. Jej profesjonalizm został słusznie doceniony przez jurorów. Paulinę Janczaruk-Czarnecką nagrodził również ZASP oraz dyrektor Filharmonii Krakowskiej. Obie nagrody wiążą się z zaproszeniami na koncerty.
Laureatką trzeciego miejsca została Sylwia Frączek. Otrzymała też nagrodę specjalną za najlepsze wykonanie czardasza – w drugim etapie konkursu zaśpiewała Czardasza Rozalindy z „Zemsty nietoperza”. Jednak podczas gali finałowej zdecydowała się na wykonanie walca Giuditty „Kto me usta całuje ten śni”. Jest to bardzo świadoma sceny i swoich umiejętności artystka. Porusza się z wdziękiem, ma elektryzującą prezencję i zmysłowo brzmiący sopran. Dotychczas często pojawiała się na krakowskich scenach, w organizowanych na terenie miasta koncertach operetkowych.
Duże wrażenie, zarówno na członkach jury, jak i na publiczności, wywarła Paulina Glinka. Sopranistka roztoczyła wokół siebie aurę magii i tajemniczości zwłaszcza wykonaniem wokalizy z filmu Romana Polańskiego „Dziewiąte wrota”, skomponowanej przez Wojciecha Kilara. Ten właśnie utwór, z pierwszego etapu konkursu, wykonała także na gali finałowej, całkowicie hipnotyzując widzów. Jej eteryczny, zwiewny wizerunek przywodził na myśl nimfy bądź czarodziejki. Zaś dźwięczny, liryczny sopran koloraturowy doskonale odnalazł się w dobranym dla niej repertuarze. Artystka zrobiła ogromne postępy pod czujnym pedagogicznym okiem maestry Edyty Piaseckiej. Efekt tej pracy nagrodzono aż trzema wyróżnieniami dla Pauliny Glinki, w tym nagrodą specjalną Dyrektor Konkursu, Ewy Warty-Śmietany.
Wśród finalistów wyróżniła się także Sylwia Gorajek. Pełna temperamentu śpiewaczka, w pierwszym etapie konkursu użyła kastanietów do wykonania arii „Dziewczęta z Barcelony”. Jednak zaimponowała jurorom przede wszystkim w piosence „The Girl in 14G”, łączącej ze sobą elementy śpiewu operowego, jazzowego oraz musicalowego. Artystka nie tylko brawurowo wykonała utwór, prezentując wysoki poziom wokalny i talent komediowy. Ale także, samodzielnie, z imponującym znawstwem lingwistycznych zawiłości, przetłumaczyła jego tekst z języka angielskiego na język polski.
Pierwsza części koncertu galowego w całości składała się z występów finalistów konkursu. Młodym śpiewakom przez cały czas towarzyszyła orkiestra pod batutą Jerzego Sobeńki, krakowskiego dyrygenta i jednego z członków jury. Drugą część uświetniły arie operetkowe w wykonaniu jurorek: Edyty Piaseckiej (znakomity „Czardasz Rozalindy”; Piasecka przez wielu uważana jest za najdoskonalszą w Polsce wykonawczynię tej roli), Małgorzaty Ratajczak (aria Tangolity z „Balu w Savoy’u” to kolejny dowód na znakomitą formę wokalną i ognisty temperament uznanej mezzosopranistki), Katarzyny Mackiewicz („Czardasz Maricy” w jej wykonaniu stał się już niemal legendarny i przywodzi na myśl operetkowe divy z dawnych lat).
Jednak prawdziwym zwieńczeniem koncertu był występ Wiesława Ochmana. 85-letni artysta wciąż pozostaje w fenomenalnej formie wokalnej, co udowodnił śpiewając pieśń „Tango delle Capinere”, jako jedyny tamtego wieczoru akustycznie, bez mikrofonu. To zresztą właśnie jemu poświęcony był koncert galowy, celebrując jego jubileusz i trwające już niemal okrągły rok, urodziny. Ponadto Ochman, jak zawsze dowcipnie i błyskotliwie, poprowadził wraz z Ewą Wartą-Śmietaną obie części koncertu. W podziękowaniu za jego wkład artystyczny i zaangażowanie w pracę jurora, pani dyrektor zaśpiewała piosenkę Cole’a Portera „So in Love”, specjalnie dla jubilata. Ochmanowi towarzyszył na scenie również jego wnuk Krystian, który z powodzeniem robi karierę w muzycznej branży rozrywkowej, komponuje własne utwory oraz studiuje śpiew solowy na akademii muzycznej. Obaj panowie zaśpiewali w duecie tradycyjną włoską pieśń „I’te vurria vasà”, co bez wątpienia było jednym z najbardziej wzruszających momentów trwającej niemal trzy godziny gali.
Konkurs Operetkowo-Musicalowy pod honorowym patronatem Wiesława Ochmana jest wydarzeniem jedynym w swoim rodzaju. Wprowadza kolejne pokolenia śpiewaków w barwny świat operetki i dba o to, by ten piękny gatunek teatru muzycznego nie przeminął z wiatrem historii. Choć ostatnimi czasy pojawiają się teorie, że operetka brzmi nieco archaicznie i polskie teatry muzyczne nie włączają jej do swojego repertuaru tak często, jak w minionych dekadach. Lecz jest to wciąż jedna z najtrudniejszych (o ile nie najtrudniejsza) sztuk dla artystów scenicznych. Łączy w sobie wszystkie możliwe umiejętności, od śpiewu, poprzez taniec, a skończywszy na talencie aktorskim. Niewielu jest w posiadaniu tego wachlarza niezbędnych cech, by z powodzeniem wykonywać partie operetkowe. Konkurs Ewy Warty-Śmietany daje jednak nadzieję, że są jeszcze wśród młodych pokoleń godni następcy Wandy Polańskiej czy Janusza Żełobowskiego. Kolejna, 11. edycja, już za dwa lata.