Trudno jednoznacznie określić, gdzie i kiedy toczy się akcja tego spektaklu. Scenografia (projektu Reinharda von der Thannena, odpowiedzialnego również za kostiumy) ma charakter umowny, posadzka wyłożona jest czarno-białą mozaiką, a estradowego klimatu nadaje zawieszona z tyłu kurtyna i podświetlane kulisy. Zamożne małżeństwo Herodiady i Heroda zostało ubrane w szykowne, wieczorowe stroje, a ich służący Narraboth ma na sobie czerwony, arabski turban (zanim odbierze sobie życie, zdejmie go, rozpuszczając bujne włosy, z nadzieją, że zwróci tym na siebie uwagę księżniczki). Jochanaan nosi czarną sukienkę i więziony jest w wiszącej nad sceną metalowej kosmicznej rakiecie.
W tej inscenizacji narracja należy do dwóch postaci – tytułowej oraz Oscara Wilde’a (rola niema, dodana przez reżysera do fabuły spektaklu, brawurowo zagrana przez Christiana Nattera). Irlandzki dramatopisarz (autor skandalicznie przyjętej tragedii „Salome”, na podstawie której powstało libretto opery o tym samym tytule) był osobą kontrowersyjną, bohaterem afer obyczajowych.
W reżyserii Neuenfelsa to Wilde jest źródłem perwersji, przez których świat przeprowadzi Salome i którymi jej zaimponuje. Jego postać, zapowiedziana przez czerwony neon „Wilde is coming” („Wilde nadchodzi”), pojawia się na scenie, by na żądanie księżniczki uwolnić Jochanaana. Odziera ją z tiulowej czarnej sukni i diademu, które sam zakłada, i fascynuje ją osobą tajemniczego proroka. Do akcji powróci, ubrany w erotyczny gorset i noszący perwersyjne dodatki, by poprowadzić Salome w szaleńczym „Tańcu siedmiu zasłon” – raz w rytmie angielskiego walca, raz – namiętnego tanga, a raz – erotycznego, zmysłowego tańca. Gdy na scenę wyjedzie kilkadziesiąt głów, będzie jej przewodnikiem w znalezieniu tej jednej, właściwej, przedmiotu chorobliwego, krwawego pożądania.
Wykonująca arcytrudną tytułową rolę Jennifer Hollowey jest naturalna aktorsko, wręcz bawi się swoją postacią w tej wymagającej inscenizacji, a taneczne sceny nie stanowią dla niej żadnego problemu. Amerykanka dysponuje sopranem o zmysłowej barwie, którym swobodnie porusza się po szerokiej, nietypowej skali głosu, dla którego napisana została ta partia (pewnie zabrzmiały wysokie i długo trzymane dźwięki, a dwukrotne niskie ges w oktawie małej było mroczne).
Równie dobre panowanie nad rejestrami swojego mocnego tenoru pokazał Nikolai Schukoff w roli lubieżnego i niezaspokojonego Heroda. Co więcej, dobrze rozumie on, jak ważne (przede wszystkim w wykonawstwie muzyki niemieckiej) jest każde, nawet pojedyncze słowo. Równie stylowo barytonem o posągowej barwie w połączeniu z odważnym aktorstwem partię Jochanaana wykonał doświadczony scenicznie Thomas J. Mayer.
O niebo lepszy niż w „Medei” był występ Mariny Prudenskayej. Jej Herodiada śpiewa mezzosopranem o dramatycznej barwie i ma mocny temperament, zwłaszcza uwypuklający się, gdy wchodzi w zabawnie wyreżyserowane sprzeczki z Herodem lub gdy ucisza obrażającego ją proroka uderzając w cysternę swoim obcasem.
W roli Narrabotha zaprezentował się Stephan Rugamer, którego niedyspozycję co prawda zapowiedziano przed rozpoczęciem spektaklu, ale właściwie nie było to aż tak bardzo zauważalne (oprócz długich, lirycznych fraz, którym zabrakło blasku). Swoją obecność w roli Pazia Herodiady zaakcentowała Natalia Skrycka, operująca interesująco ciemno brzmiącym mezzosopranem. Znakomitym elementem obsady były również postaci pięciu Żydów, bardzo dobrych wokalnie i swobodnych aktorsko.
W dyrygenckiej narracji François-Xavier’a Roth’a zabrakło mi trochę bardziej emocjonalnego i zaangażowanego podejścia do przesyconej zmysłowością i erotyzmem partytury. Orkiestra jednak nie zawiodła – grała pierwszorzędnym brzmieniem, potężnym i głębokim zwłaszcza w sekcji instrumentów dętych blaszanych.