Na zakończenie 34. Odsłony Festiwalu Mozartowskiego (8 V – 29 VI 2025), organizowanego przez Warszawską Operę Kameralną wystąpiło ośmioro młodych śpiewaków: Aleksandra Olczyk – sopran (Polska), Alexandra Lowe – sopran (Wielka Brytania), Maya Gour – mezzosopran (Izrael), Joanna Kędzior – sopran (Polska), Yujie Zhou – sopran (Chiny), Stefan Sbonnik – tenor (Niemcy), Hubert Zapiór – baryton (Polska) oraz Yiduo Zhang – bas (Chiny). Dwoje chińskich artystów realizowało tym samym swoje nagrody uzyskane na VI Międzynarodowym Konkursie Wokalnym „Viva Calisia” w Kaliszu w 2024 roku.
Artystom towarzyszyła tradycyjnie Orkiestra Instrumentów Dawnych WOK Musicae Antiquae Collegium Varsoviense pod batutą jej szefa artystycznego, Adama Banaszaka, śpiewał Zespół Wokalny WOK przygotowany przez Krzysztofa Kusiela-Moroza. W roli Mozarta, przedstawiającego wyjątki ze swoich listów, wystąpił aktor Teatru Dramatycznego, Krzysztof Szczepaniak. Narratorem gali, zatytułowanej, może trochę na wyrost, „Niebezpieczne związki Mozarta”, była dyrektor WOK, Alicja Węgorzewska, która jednocześnie debiutowała w roli reżysera wieczoru, po zajmującym się tą kwestią w ostatnich latach Tomaszu Cyzie. Za scenografię odpowiadała Katarzyna Gabrat-Szymańska, choreografię Anna Hop, kostiumy Konrad Bikowski i Hanna Książkiewicz, wizualizacje zaś i plakat przygotował Marek Knap.

Mozartowska gala Warszawskiej Opery Kameralnej ma swoją dramaturgię i pozytywny blichtr – arie kompozytora, z charakterystycznym połączeniem witalności, swady, przekory, inteligencji i dramatycznego wyrazu świetnie odsłaniają różne charaktery postaci i ludzkie dylematy, frapując swoim nieodłącznym serenité. Idea więc zawsze pasuje do formy koncertu inscenizowanego. Mniejsza z tym, że to co oferuje nam WOK podczas tego wieczoru przeważnie tonie w nadmiarze oprawy, przepychu tradycyjnych kostiumów, do tego wizualizacje Knapa były tym razem dosłownie malownicze, a narracja Węgorzewskiej, siedzącej po lewej stronie sceny, zbyt sentymentalna, w porównaniu z arcymistrzowskimi listami Mozarta.
W partii kompozytora wystąpił bardzo zdolny aktor młodego pokolenia, Krzysztof Szczepaniak, dysponujący świetną techniką głosową i znakomitą akcentuacją do tej epistolografii, chociaż jego komiczna swada zdała się zbyt mocno wzorować postaci Amadeusza w filmie Formana (sam aktor zresztą zagrał tę rolę w tymże tekście Schaffera w Teatrze im. Jaracza w Łodzi w ubiegłym roku). Ogólnie jednak było interesująco.

Reszta należała do śpiewaków – ci wspomagani przez znakomitą Orkiestrę MACV i Adama Banaszaka nie mieli łatwo, ze względu na konieczność nagłośnienia usytuowanego w głębi sceny zespołu, ale to niestety nie było najlepsze, na czym stracił wrażliwy strój historyczny formacji. Już w rozpoczynającej tradycyjnie wieczór Uwerturze do „Wesela Figara”, przy tym oszałamiającym tempie, jakie narzucił orkiestrze dyrygent, zatraciły się szczegóły, zabrakło precyzji intonacyjnej (znów z winy nieumiejętnego nagłośnienia), a artykulacja była niedopracowana. Podobny efekt zresztą przyniosła inna uwertura – rozpoczynająca drugą część wieczoru – do „Czarodziejskiego fletu” – mało było tu smakowitych szczegółów, choć tempo było bardziej wyważone. Ogólnie Adam Banaszak jest dyrygentem bardzo zdolnym i świadomym siebie, ale często jego pomysły nie wchodzą w kanon środków dostępnych estetyce HIP, stąd wrażenie nie do końca satysfakcjonujące. Jest jednak wspaniałym akompaniatorem – i to służyło znakomicie śpiewakom.

Jakie były kreacje tego wieczoru? Warto podkreślić te, które pokrywały się z „emploi” głosów, nie były natomiast im naprzeciw – próba pogodzenia różnych charakterów głosów w jednej osobie wypadła raczej nieprzekonująco. Tak było w olśniewających kreacjach dramatycznych Aleksandry Olczyk w Królowej nocy z „Czarodziejskiego fletu” i Konstancji z „Uprowadzenia z seraju”, gdzie artystka, najsłynniejsza interpretatorka pierwszej z partii na światowych scenach w ostatnich dwóch sezonach, zabłysnęła wspaniałym potencjałem dramatycznym swojego głosu i przepiękną, rzeźbioną koloraturą. Natomiast gorzej wypadła w Zuzannie z „Wesela Figara”, gdzie w duecie z Hrabią „Crudel! Perche finora” (tu świetny Hubert Zapiór) i w arii „Deh vieni, non tardar”, jak również w „Là ci darem la mano” z „Don Giovanniego” (podobnie z Zapiórem) średnica jej głosu nie była w pełni przekonująca, również legato, jak i liryczna uroda tych partii.

Podobnie z izraelską, młodą mezzosopranistką, Mayą Gour. Dysponowała ona głosem o ciekawej, ciemnej, nasyconej barwie, ale niestety ogólnie była mało jeszcze dojrzała, nie bez drobnych potknięć emisyjnych (dwie arie Cherubina z „Wesela Figara”), próba więc uczynienia z niej Dorabelli z „Così fan tutte” była nie najlepsza. Hrabiną w „Weselu Figara” była tego wieczoru hiszpańsko-brytyjska sopranistka, solistka Covent Garden i Festiwalu Glyndenbourne, Alexandra Lowe (nie wiadomo dlaczego przedstawiana w programie gdzieniegdzie jako „Aleksandra”, artystka nie ma wszak polskich korzeni). Jej głos, o pięknej, dojrzałej barwie, charakteryzował się również wielką stylowością, sugestywnym frazowaniem i precyzyjną dynamiką. Jako Papagena w duecie z Papagenem z „Czarodziejskiego fletu” też była przekonująca, w partii Fiordiligi z „Così” jej głos znakomicie się stapiał barwowo z głosem z Mayi Gour.
Mniej ujmujący był głos Joanny Kędzior (sopran), zdecydowanie za mały do Donny Anny z „Don Giovanniego”, głos o niezbyt swobodnych górnych dźwiękach, także w „Ach, ich fühl’s” Paminy z „Czarodziejskiego fletu”, i Zuzannie z „Wesela Figara”. Głos chińskiej sopranistki, Yujie Zhou, w arii z chórem Elektry z „Idomenea” wydał się zbyt liryczny jak na tę partię i niedopracowany pod względem emisji i legata, ale już w „Come scoglio” (Fiordiligi) z „Così” artystka zabłysnęła siłą głosu i precyzją dramatyczną, może więc pokazać więcej niż pierwotnie sądziliśmy. Z głosów męskich na pierwszy plan wysuwała się gwiazda światowych scen – Hubert Zapiór (w duecie z Olczyk – Zuzanną i Olczyk – Zerliną, z Lowe – Papageną, w arii szampańskiej Don Giovanniego, w „Ein Mädchen oder Weibchen” Papagena) – swoim profesjonalizmem, vis comica, precyzją artykulacji i szlachetną barwą artysta jako jedyny dowiódł swojej wszechstronności, choć jedyne co możemy mu lekko zarzucić to śpiew na podobnym, dość wysokim poziomie dynamiki.

Nie można powiedzieć o wielu pozytywnych cechach u niemieckiego tenora, Stefana Sbonnika (Tytus z „Łaskawości Tytusa”, Ferrando z „Così”, Tamino z „Czarodziejskiego fletu”) – to głos, mimo sukcesów międzynarodowych zdecydowanie mały, wątły, o nieciekawej koloraturze, słabym belcancie. Głos Chińczyka – Yiduo Zhanga, jako jedynego śpiewającego w praktyce jedną arię (nie licząc udziału w finałowym ansamblu) – „katalogową” Leporella z „Don Giovanniego” ma porządną, nasyconą barwę i dużo kultury, choć jego zdolności komiczne objawiły się dopiero w drugiej części arii.

Całość wieczoru zwieńczył finał z „Wesela Figara”. Warto również wspomnieć o ciekawym, choć znowu – nieumiejętnie nagłośnionym – Zespole Wokalnym WOK (chór z partią Elektry z „Idomenea”, chór „Bassa Selim lebe lange!” z „Uprowadzenia z seraju”). W ten sposób zamykał się ten wieczór. Pomyśleć o Mozarcie jako najbardziej żywotnym z kompozytorów – to pomyśleć mało. To czyste poczucie szczęścia.