17 i 19 stycznia 2025 roku Andrzej Filończyk powrócił po dokładnie 10 latach na scenę swojego debiutu w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Miał wtedy zaledwie dwadzieścia lat i Gabriel Chmura powierzył mu rolę Tonia w premierowym przedstawieniu „Pajaców” Ruggiera Leoncavalla. Był to chyba najmłodszy baryton w tej dramatycznej partii w całej historii wykonań tej opery.
Byłem na tym przedstawieniu i pamiętam dobrze, że już podczas arii w Prologu przeszedł mnie dreszcz emocji: oto jestem świadkiem narodzin przyszłej gwiazdy scen światowych. Duży, krągły i mięsisty głos o fascynującej barwie i olśniewającym blasku. Losy młodziutkiego barytona mogły się oczywiście potoczyć rozmaicie, ale wykorzystał szansę, mądrze pokierował karierą i oto spełniło się.
Dzisiaj śpiewa na najważniejszych scenach świata. Przed niespełna rokiem podziwiałem go w tytułowej partii w „Don Giovannim” na scenie Teatro San Carlo w Neapolu, a zaraz potem debiutował w tej roli w samym sercu mozartowskiego świata, w Wiener Staatsoper.
Jako Figaro w „Cyruliku sewilskim” w Poznaniu (widziałem przedstawienie 19 stycznia 2025 roku) był fenomenalny wokalnie i aktorsko. Jaka brawura wokalna w partii wymagającej swobody w całej skali barytonowego głosu i wielkiej ruchliwości oraz precyzji wręcz koloraturowej! Do tego zniewalająca aktorska umiejętność wcielenia się w rolę wymagającą także vis comica.
Cała reszta obsady była znakomita, podobnie jak dyrygent i orkiestra. Ale bywa, że wszystkie elementy potrzebne do sukcesu mamy do dyspozycji, a przedstawienie jest tylko dobre. W Poznaniu zdarzył się cud. Wszyscy, być może zmobilizowani obecnością gwiazdy, grali i śpiewali jak natchnieni. Siedząc na widowni oczarowany wiedziałem, że tego wieczoru nie chcę być nigdzie indziej tylko tutaj. Ani na słonecznych plażach Majorki, ani wśród zamków nad Loarą ani nawet na Festiwalu w Salzburgu!
Małgorzata Olejniczak-Worobiej jako Rozyna zniewalała techniką koloraturową i blaskiem jasnego sopranowego głosu o niezbyt dużym wolumenie, ale penetrującym salę. Jej głos brzmiał przy tym krągło, pozbawiony ostrości typowych dla większości sopranów typu „leggiero”.
Przy okazji pewne wyjaśnienie oraz anegdota.
Wiadomo, że Rossini skomponował partię Rozyny na głos kontraltowy, a więc o bardzo dużej skali, pełny w średnicy i w dole, a w górze sięgający do dwukreślnego „si naturale”. Teresa Berganza w nagraniu DECCA z 1964 roku dodała sobie nawet nienapisane przez kompozytora „c trzykreślne” na zakończenie finału I aktu. W II połowie XIX wieku zabrakło niskich głosów kobiecych z techniką koloraturową, pojawiły się w ich miejsce dramatyczne mezzosoprany verdiowskie. A atrakcyjną partię Rozyny zaanektowały lekkie soprany koloraturowe, wykonując ją oczywiście wyżej i dodając mnóstwo koloratur w górze skali. Biegniki dążące w partyturze Rossiniego w dół do najniższych dźwięków kontraltowych zastąpiły pasaże biegnące w górę do najwyższych dźwięków sopranu koloraturowego. A dość liczne dwukreślne „h” zastąpiły trzykreślne „d”. Taką wersją Rozyny przez dziesięciolecia zachwycały liczne gwiazdy sopranowe, wśród polskich m.in. Marcella Sembrich-Kochańska, Ada Sari, Bogna Sokorska, Zdzisława Donat.
Przełom nastąpił w XX wieku w okresie międzywojennym, gdy kontraltową, oryginalną Rozynę przywróciła na scenach światowych hiszpańska gwiazda Conchita Supervia. A w drugiej połowie XX wieku i w XXI do dzisiaj już rzadko Rozynę śpiewają lekkie soprany koloraturowe. Przypomnę kilka nazwisk najsłynniejszych odtwórczyń tej partii wykonywanej zgodnie z partyturą: Giulietta Simionato, Marilyn Horne, Fiorenza Cossotto, Teresa Berganza, Ewa Podleś, Agnes Baltsa, Jennifer Larmore, Vesselina Kasarova, Cecilia Bartoli, Elina Garanca. Nawet soprany jak Maria Callas i Victoria de los Angeles śpiewały i nagrały na płyty wersję oryginalną, pierwsza w 1957 roku (EMI/WARNER), druga w 1952 (EMI/TESTAMENT) i 1962 roku (EMI/WARNER).
Gioachino Rossini był kiedyś na koncercie legendarnej Adeliny Patti, która na zakończenie zaśpiewała arię Rozyny „Una voce poco fa”, oczywiście w wersji sopranowej, bo była sopranem, w dodatku ozdabiając ją jak choinkę mnóstwem wymyślonych przez siebie pasaży i koloratur. Kompozytor poszedł pogratulować występu i zapytał: Co to był za utwór, który zaśpiewała Pani na końcu?. Ależ to Pańska Rozyna – odpowiedziała skonfundowana gwiazda. Na co Rossini ze stoickim spokojem: Nie przypominam sobie, żebym coś takiego napisał.
Nie zmienia to faktu, że publiczność niezmiernie lubi sopranowe Rozyny.
W poznańskim przedstawieniu „Cyrulika sewilskiego” błyszczał Wojtek Gierlach ze swoim szlachetnym basem jako Don Basilio. Wspaniałą kreację wokalną i sceniczną stworzył inny śpiewak, obdarzony basem buffo, Grzegorz Szostak.
Randall Bills, młody angielski tenor typu leggiero, ceniony na świecie jako odtwórca partii rossiniowskich, pokazał głos o ciepłym, miłym brzmieniu i bezbłędnej technice.
Nawet Berta w wykonaniu Magdaleny Wilczyńskiej-Goś stała się jedną z bohaterek wieczoru dzięki arii „Il vecchiotto cerca moglie” (podobno Rossini tę swoją kompozycję uwielbiał i często sobie nucił, gdy był w dobrym humorze) oraz stworzeniu uroczej postaci podstarzałej kokietki.
Bardzo dobrze grała orkiestra, a dyrygował z wdziękiem i stylowo Antonello Allemandi.
Niezapomniany wieczór w operze!