REKLAMA

Strauss w rytmie współczesności . „Ariadna na Naxos” w Operze Krakowskiej

Ido Ricklin stworzył w Krakowie barwne, inteligentne widowisko, w którym klasyczna opera Richarda Straussa spotyka świat popkultury. „Ariadna na Naxos” staje się tu opowieścią o sztuce, kompromisie i współczesnym teatrze – błyskotliwą, pełną ironii i świetnie zagraną.

„Ariadna na Naxos” Richarda Straussa zawsze stanowi wyzwanie dla realizatorów. Utwór jest przykładem pasticcia, co wiąże się z zastosowaniem licznych cytatów muzycznych lub skojarzeń z nimi (Mozart, włoskie belcanto, Weber, Wagner, kilka taktów Czajkowskiego…). Samo libretto autorstwa Hugo von Hofmannsthala jest napisane tak, by dać szerokie pole do popisu sięgającym po dzieło reżyserom i scenografom. Stanowi więc wspaniały oraz niezwykle wdzięczny materiał do pracy, ale niesie też spore ryzyko nadmiaru pomysłów i koncepcji twórczych. Nie od dziś wiadomo, że jednym z największych wyzwań dla reżysera jest jego własna wyobraźnia, która podsuwa masę rozwiązań poszczególnych scen, co zmusza z kolei do trudnych wyborów artystycznych.

W Krakowie „rękawicę podjął” Ido Ricklin. Wykreował spektakl barwny, efektowny, oparty na wyrazistym plastycznie pojedynku sztuki wysokiej – elitarnej, reprezentowanej przez Kompozytorkę i związaną z nią grupę artystów opery, z trupą przedstawicieli nieco kiczowatej popkultury. Takie zderzenie światów przynosi rozwiązanie pozornie wymykające się wszelkim regułom i przewidywaniom, bo zamiast wybuchu skandalu, odwołaniu występu oraz jednej wielkiej awantury, mamy kompromis. Oczywiście, Kompozytorka rozpacza, jest rozczarowana, początkowo chce zerwać kontrakt, ale… zwycięża pragmatyzm. Argumenty zgoła przyziemne (gaża zapewniająca pół roku spokojnego życia) skutecznie niwelują wielkie ambicje…

„Ariadna na Naxos” w Operze Krakowskiej © Andrii Kotelnikov
„Ariadna na Naxos” w Operze Krakowskiej © Andrii Kotelnikov

Przebojowej, nieco bezczelnej i pozbawionej zahamowań Zerbinetcie zależy jedynie na występie – szybko dostosowuje się do nowych warunków i bez specjalnego narzekania akceptuje wyzwanie. Obie grupy artystów na prędce przygotowują przedstawienie, które na życzenie bogatego sponsora, nader lekceważąco i z przypisaną nuworyszom ignorancją oraz bezwzględnością traktującego pracujących dla niego wykonawców, muszą pogodzić „ogień z wodą”. Łącząc siły tworzą hybrydę, rodzaj improwizacji opartej na operze tragicznej „Ariadna na Naxos” z czymś, co u Hofmannsthala było zaczerpnięte z commedii dell`arte, a w obrazie Ricklina korespondowało z disco polo.

„Ariadna na Naxos” w Operze Krakowskiej © Andrii Kotelnikov
„Ariadna na Naxos” w Operze Krakowskiej © Andrii Kotelnikov

Reżyser ustawił cały prolog w pozornym chaosie, rozbieganiu, omalże bałaganie na scenie, ale w pełni jednak kontrolowanym i pod czujnym okiem „wielkiego brata” – majordomusa (w tej filmowej partii Itay Tiran) przekazującego kolejne polecenia swego pana. Za pomocą gigantycznych monitorów kojarzących się z siecią monitoringu zainstalowanym w tzw. smart domu, komunikował spokojnym, acz stanowczym tonem nowe i coraz bardziej zaskakujące pomysły, czekającego niecierpliwie na pokaz fajerwerków i raczej znudzonego perspektywą słuchania opery seria, arcymajętnego wiedeńskiego oligarchy. Surowa scenografia (Simon Lima Holdsworth) z wyraźnym podziałem na dwie oddzielne strefy – światy, z dominującym i jakby scalającym krok po kroku artystów, zawieszonym pośrodku ogromnym żyrandolem, zamieniła się w akcie właściwym przedstawienia w kilka następujących po sobie sekwencji wizualnych.

Natalia Rubiś jako Ariadna i Sebastian Marszałowicz jako Truffaldino © Andrii Kotelnikov
Natalia Rubiś jako Ariadna i Sebastian Marszałowicz jako Truffaldino © Andrii Kotelnikov

Wszystkie nawiązywały do losu Ariadny. Szpitalna izolatka, potem wyspa – samotnia (z j. włoskiego isola) powoli zmieniająca się za sprawą Zerbinetty i jej towarzyszy w wakacyjny raj, a wszystko w surrealistycznym klimacie rodem z dzieł Salvadora Dali. Nie zabrakło nawet deski surfingowej, na której wpłynął, ku uciesze widzów Arlekin (Szymon Komasa), ruchomej płetwy rekina, kurortowego leżaka pod parasolką i dopełniających letnie klimaty drinków. Wcześniej jest też wahadło zegara hipnotyzujące niczym akcesoria z wyposażenia gabinetu Zygmunta Freuda, wszechobecna kamera nagrywająca celebryckie popisy Zerbinetty czy smartfony, które zapewne służą przede wszystkim szybkiemu publikowaniu postów w mediach społecznościowych… To bardzo trafna – przerysowana i ukazana w nieco krzywym zwierciadle mieszanka współczesności.

Natalia Rubiś jako Ariadna i Hila Fahima jako Zerbinetta © Andrii Kotelnikov
Natalia Rubiś jako Ariadna i Hila Fahima jako Zerbinetta © Andrii Kotelnikov

Nie zachwyciły mnie kostiumy autorstwa Orena Dara, choć pasowały do koncepcji spektaklu, wydały mi się dość szpetne. Znakomicie natomiast, funkcjonowały wizualizacje (Yossi Yarom, Jonathan Karni), multimedia (Tomasz Batko) oraz światło (Adi Shimroni, Piotr Ropek).

Muzyka Richarda Straussa wymaga nadzwyczajnej klarowności, spójności i precyzji prowadzenia orkiestry. Liczne niuanse oraz wspomniane już nawiązania, także stylistyczne, przefiltrowane przez wpływy modernizmu, powodują konieczność nieprawdopodobnej wręcz konsekwencji, a to trudne zadanie. Ma być lekko, czasem lirycznie, czasem dramatycznie albo onirycznie, a tu konieczny jest bezwzględny rygor trzymania temp (te bywały zbyt szybkie), absolutna czystość gry poszczególnych instrumentów i stworzenie klimatu pomiędzy mitem a rzeczywistością, nade wszystko w zgodzie z koncepcją reżyserską. Orkiestra Opery Krakowskiej pod batutą wytrawnego mistrza José Marii Florêncio spisała się bardzo dobrze. Dyrygent znany z mocnego charakteru i dyscypliny prób, osiągnął doskonały efekt.

„Ariadna na Naxos” w Operze Krakowskiej. Z lewej Monika Korybalska (Kompozytor/Kompozytotrka) © Andrii Kotelnikov
„Ariadna na Naxos” w Operze Krakowskiej. Z lewej Monika Korybalska (Kompozytor/Kompozytotrka) © Andrii Kotelnikov

Wspaniale podczas premierowego wieczoru zaprezentowała się Anna Marchwińska, która dołączyła do krakowskich muzyków wykonując zapisaną w partyturze partię fortepianową. Uznana pianistka – korepetytorka solistów, na stałe związana z Teatrem Wielkim Operą Narodową, absolwentka Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie (obecnie Uniwersytetu Muzycznego), Stanford University oraz słynnej Juilliard School of Music (gdzie również była wykładowczynią), zaprezentowała całą barwę Straussowskich brzmień, mieniących się nieoczywistością.

Partię Kompozytora (Kompozytorki) powierzono Monice Korybalskiej. Z uwagą śledzę rozwój wokalny artystki na przestrzeni lat. Wyraźnie barwa jej głosu nabiera głębi, staje się ciemniejsza, a technika coraz bardziej swobodna. Aktorsko sprawna, stworzyła wiarygodną postać, której jako widzowie szczerze współczujemy i rozumiemy jej dylematy. Świetną Ariadną okazała się Natalia Rubiś, której sopran także zyskuje wolumenu. Była wyrazista, pełna emocji – tragiczna, zrezygnowana, apatyczna i pogodzona z losem, potem uroczo zaskoczona obrotem spraw, znowu bliska śmierci w nieco przerysowanych próbach targania prześcieradła, by zrobić z niego sznur samobójczyni, na koniec podekscytowana, zaskoczona nową miłością…

Hila Fahima jako Zerbinetta i Szymon Komasa jako Arlekin © Andrii Kotelnikov
Hila Fahima jako Zerbinetta i Szymon Komasa jako Arlekin © Andrii Kotelnikov

Hila Fahima jako Zerbinetta dobrze zbudowała postać, czuła się pewnie aktorsko, ale jej nadzwyczaj dźwięczny sopran brzmiał zbyt ostro, niekiedy płasko, a chwilami w koloraturach brakowało, niestety, owej koniecznej u Straussa precyzji. Niedostatki techniczne dawały o sobie znać zbyt często. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych fragmentów „Ariadny na Naxos” – rondo Zerbinetty minęło bez należnego mu efektu…

Rafał Bartmiński – Bachus (wykonywał już tę partię w TW-ON) dysponuje niezwykle mocnym, ciepłym, nośnym tenorem o pięknej barwie. To głos predystynowany do ról dramatycznych, bohaterskich. Bartmiński jest też dobrym aktorem i ma znakomite warunki sceniczne. Bachusa potraktował z lekkim przymrużeniem oka, a jedyne czego mi nieco brakowało, to większego zróżnicowania dynamicznego roli. Zdawało mi się, że wszystko jest jednowymiarowe, prowadzone na tej samej linii. Arlekin – Szymon Komasa, choć to rola niewielka, wywoływał salwy śmiechu. Obdarzony vis comica i fantastyczną sprawnością fizyczną potrafił rozbawić do łez. Jako Nauczyciele Muzyki i Tańca zaprezentowali się Ionut Pascu i Adam Zdunikowski – obaj zaśpiewali i zagrali w sam raz. Truffaldino (Sebastian Marszałowicz), Scaramuccio (Krzysztof Kozarek) oraz Brighella (Adam Sobierajski) byli zabawni, wokalnie zgrani. Lokaj Wołodymyra Pańkiwa miał w sobie coś dystyngowanego – artysta z niewymuszonym dystansem podchodzi do wykonywanych ról, co sprawia, że te postaci są charakterystyczne, pozostające w pamięci odbiorcy.

„Ariadna na Naxos” w Operze Krakowskiej . W środku Rafal Bartmiński (Bachus) i Natalia Rubiś (Ariadna) © Andrii Kotelnikov
„Ariadna na Naxos” w Operze Krakowskiej . W środku Rafal Bartmiński (Bachus) i Natalia Rubiś (Ariadna) © Andrii Kotelnikov

Najada (Zuzanna Caban), Driada (Agnieszka Cząstka-Niezgódka) oraz Echo (Paula Maciołek) miały lepsze i gorsze chwile. Tercet pielęgniarek w ich wykonaniu nie zachwycił, zdawał się być nieco rozstrojonym, choć poszczególne partie wykonywane solo pokazywały niemałe możliwości, podkreślone rysem komediowym u wszystkich trzech artystek.

Opera Krakowska na rozpoczęcie 71. sezonu artystycznego zaproponowała dzieło zmuszające do refleksji, zastanowienia się nad rolą sztuki, kierunkiem, w jakim ona zmierza. Uwspółcześnienie, które proponuje reżyser unaocznia mechanizmy dzisiejszego teatru operowego, świata rozrywki i biznesu, który dwóm pierwszym często dyktuje warunki, finansując przedsięwzięcia artystyczne. Jakie one są i do kogo mają trafić? Jakim gustom hołdują? A nade wszystko, czy aby na pewno te dywagacje przywołują tematy nowe i nieznane? Ideały, kompromisy, bogaci mecenasi sztuki, miłość, wierność, nadzieja – wszak to tematy niezmienne od starożytności i wiecznie aktualne!

reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img

Również popularne