To jedna z najbardziej znanych oper świata, ale też jedna z tych najbardziej tajemniczych i nieoczywistych. Treścią libretta są fantastyczne przygody Księcia Tamina, który aby zdobyć ukochaną musi przejść przez wiele prób i pułapek. W operze występuje smok, ale ginie kilka sekund po uwerturze. Jest Królowa Nocy, która udając zrozpaczoną matkę okazuje się być bezduszną manipulatorką. Jest dwór Sarastra, Władcy Dnia, który porwał i więzi Paminę. Bohaterowie znajdują się w świecie fantastycznym, pełnym symboli, osadzonym w świecie wolnomularstwa. Jeśli to bajka, to zdecydowanie dla dorosłych, choć opera jest tak popularna, że powstają spektakle przeznaczone specjalnie dla dzieci, skrócone i ograniczone do sfery baśni.

Taką wersję prezentowano także w Szczecinie. W 2003 roku, obok wersji „kanonicznej”, ukazującą „Czarodziejski flet” po raz pierwszy w historycznej stolicy Pomorza Zachodniego, reżyser przedstawienia, Ryszard Karczykowski przygotował też wersję dla młodego widza, zatytułowaną „W krainie Czarodziejskiego Fletu””. Wcześniej podobny spektakl, w reżyserii Henryka Konwińskiego (Ryszard Karczykowski przygotował polski przekład) miał miejsce w Teatrze Muzycznym ROMA w 1996 roku, podczas dyrekcji Bogusława Kaczyńskiego, partię Papagena (obok Grzegorza Bayera i Andrzeja Kostrzewskiego) kreował wtedy Mariusz Kwiecień, był to jeden z jego pierwszych scenicznych występów. W tej produkcji cała obsada była fantastyczna, Tamina śpiewali m. in. Jacek Laszczkowski i Tadeusz Pszonka, Aleksander Teliga był Sarastrem, Grażyna Brodzińska kreowała Paminę.
„Czarodziejski flet” inspiruje od lat, jego filmową wersję nakręcił m. in. legendarny reżyser Ingmar Bergman. Baśniową wizję dzieła Mozarta przedstawił w 2022 roku Florian Sigl, nawiązując do Hogwartu i Harry Pottera, choć nie jest to moim zdaniem zbyt olśniewająca produkcja.

To dzieło, pełne wieloznacznej symboliki można odczytywać w nieskończony sposób i mogę zrozumieć słowa Natalii Babińskiej, reżyserki szczecińskiej realizacji, która mówi, że w teatrze tak naprawdę jeszcze nikt nie zrobił dobrze „Czarodziejskiego fletu”. Zdarzały się inscenizacje ciekawe, odkrywcze, błyskotliwe, ale żadna nie stanęła na wysokości tak złożonego zadania. Osobiście, jak pewnie większość z nas, widziałem wiele bardzo rożnych produkcji tej opery, ale nie wiem, czy ktoś znalazł do niej klucz. Dosłowność drażni, nowoczesność nie zawsze przekonuje.

Jaka jest w takim razie inscenizacja Babińskiej? Z pozoru, lub w pierwszym kontakcie, klasyczna i baśniowa, dość wiernie ilustrująca dosłowność fantastyczności libretta. Piękna jest scenografia i kostiumy Aleksandry Redy, projekcje multimedialne Jagody Chalcińskiej (spotkanie Tamina ze smokiem, czy głową Królowej Nocy). Wspaniałą atmosferę ciemności i zagrożenia tworzy reżyseria świateł Macieja Igielskiego. Ale Babińska nie opowiada bajki. W jej baśniowym świecie znajdującym się za siedmioma górami i za siedmioma lasami emocje są dokładnie takie same jak dziś, może zresztą dziś bardziej widoczne. W projekcjach video oglądamy podskórną historię przemocowego, pomimo paraliżu, ojca, któremu usługuje córka i żona, nawet będąc w zaawansowanej ciąży. Trudno tu o czułość, okrutny jest ten mroczny świat strachu, pozbawiony jakiegokolwiek uśmiechu, wstrząsająca jest scena odebrania dziecka. Kielich goryczy zostaje przelany i krzywdzone kobiety zaczynają się buntować.
Po tych retrospekcjach inaczej wygląda ten baśniowy świat. Sarastro i Królowa Nocy prowadzą wojnę (nie chcę zdradzać zakończenia i mówić, czym jest gorzkie zwycięstwo), ta walka, w świetle orwellowskich cytatów staje się starciem monumentalnych mocarstw. Z „Czarodziejskim fletem” od zawsze kojarzy mi się skomponowany w rytmie poloneza utwór zespołu Maanam pt. „Elektro Spiro kontra Zanzara”. Kora kupiła kiedyś we Włoszech tak właśnie nazywające się urządzenie do zabijania komarów i napisała wspaniały tekst, w którym Elektro Spiro jest królem dnia, Zanzara panią nocy. Ta walka jest stara jak świat, ta walka jest jak świat stara. I rzeczywiście, niezależnie od przyjętej scenerii i czasu opowieści te zmagania trwają zawsze.

Ciekawie rozegrane są sceny prób, przez które coraz bardziej kochający się bohaterowie, Tamino i Pamina przechodzą zwycięsko. Szczególną postacią jest w tej opowieści Papageno, to w jakimś sensie skrzyżowanie Barona Münchhausena z Papkinem z „Zemsty” Aleksandra Fredry, konfabulatora i tchórza. W inscenizacji Babińskiej Papageno zyskuje jeszcze inny wymiar, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że reżyserka ucharakteryzowała go na samego Mozarta (skojarzenia z „Amadeuszem”, filmem Miloša Formana), w związku z tym on też jest narratorem tej wymyślonej i przekształconej opowieści, a to, co pominięte ukazuje się właśnie w retrospekcjach. Spektakl ogląda się znakomicie, a scenograficzne rozwiązania i możliwości sceny (obrotówka przenosząca między światami) naprawdę robią wrażenie.

Także Kuba Wnuk, prowadzący Orkiestrę Opery na Zamku rozpostarł tę historię między dwoma światami, nawiązując do brzmienia mozartowskiej epoki, ale starając się nowocześnie zdynamizować muzykę, poprzez dramatyczne i szybkie tempa. Jako specjalista od Mozarta (wcześniej pracował w Warszawskiej Operze Kameralnej) był w stanie wydobyć piękne brzmienie idiomu wiedeńskiego kompozytora, nawet jeśli nie wszyscy instrumentaliści był w stanie za nim podążyć. To pierwsza szczecińska produkcja Wnuka, który zastąpił dotychczasowego dyrektora artystycznego, Jerzego Wołosiuka.

Silną i niezłomną Paminą była Julia Pliś, która bez problemu przebrnęła przez meandry tej roli, zaznaczając też swoją charyzmatyczną indywidualność. Kocham duże tenorowe glosy w Mozarcie, Pavlo Tolstoy zaśpiewał Tamina dość bohatersko, z silnym odcieniem Verdiego, ale z ogromnym wyczuciem belcanta. Jędrzej Suska był przezabawnym scenicznie Papagenem, o bardzo elastycznym i świetnie brzmiącym głosie. Ciekawie poprowadzona była postać Sarastra, zaplątanym w zabawy swojego dworu, trochę bezwolnym, ale też silnie przemocowym, co aktorsko i wokalnie wyraził Karol Skwara. Zbyt lekkim głosem operowała Joanna Sojka w roli Królowej Nocy, potrafiła wyśpiewać tak trudne koloratury, ale była po prostu za mało demoniczna.

Natalia Babińska przedstawiła odkrywczą i ciekawą wizję enigmatycznego i symbolicznego dzieła Mozarta. Opowiedziała historię niejako podwójnie, w baśniowym entourage pokazała bowiem współczesne dramaty, które dodatkowo wzbogaciła wątkami walki o władzę. Jej spektakl frapuje i można o nim myśleć długo po wyjściu z teatru. Tym bardziej, jeśli „Czarodziejski flet” nadal pozostaje interpretacyjnie sceniczną tajemnicą.
