Śpiewała na scenach całego świata, odnosząc niebotyczne sukcesy. Ale pamiętajmy, że początek jej kariery przypadał na lata, w których czarnoskórzy śpiewacy nie mogli występować na wielu scenach, nie mogli też się uczyć. Pomimo otrzymanego stypendium nie chciano jej, ze względu na kolor skóry, przyjąć do Instytutu Muzyki w St. Louis. Jej pojawienie się w Bayreuth, w roli Wenus w „Tannhäuserze” było sensacją, podobnie jak występ na festiwalu w Salzburgu w roli Lady Makbet w „Makbecie” Verdiego kilka lat później.
Studiowała w Bostonie, uczyła się też u słynnej śpiewaczki Lotte Lehmann w Santa Barbara. Zadebiutowała jako Amneris, w 1958 roku w Bazylei. Tę rolę kreowała też w 1960 roku w Paryżu. W Metropolitan Opera w Nowym Jorku po raz pierwszy pojawiła się w 1965 roku, kreując Eboli w „Don Carlosie”.
Wykonywała wszystkie wielkie role mezzosopranowe, z Azuceną, Eboli, Amneris, Carmen i Wenus na czele. W miarę rozwoju swojej kariery przechodziła do coraz wyższych partii, np. zmieniła Azucenę na Leonorę w „Trubadurze”. Są nagrania, gdzie z Ilvą Ligabue jako Leonorą wykonuje Azucenę (Chicago z 1964 roku), oraz Leonorę u boku Bianki Berini jako Azuceny (Nowy Jork, 1964 rok). W „Requiem” Verdiego śpiewała zarówno partię mezzosopranu, jak i sopranu. Podczas tej samej produkcji „Normy” w Covent Garden występowała w dwóch rożnych rolach w dwóch różnych obsadach niemal dzień po dniu: Adalgisa (z Montserrat Caballé w roli tytułowej) i Norma (z Josephine Veasey jako Adalgisą). Jest studyjne nagranie, gdzie artystka sama ze sobą śpiewa duet Aidy i Amneris.
Z powodzeniem sięgnęła też po Salome Ryszarda Straussa, Medeę Luigiego Cherubiniego i Turandot Giacomo Pucciniego. Doskonale śpiewała Elwirę w „Ernanim” Giuseppe Verdiego. Była jedną z najlepszych w historii wokalistyki Abigaille w „Nabuccu”. Kreowała Toskę i Leonorę w „Mocy przeznaczenia”. Śpiewała tytułową Jenufę, z Magdą Olivero jako Kościelnichą pod dyrekcją Jerzego Semkowa w La Scali w 1974 roku.
Dokonała wielu nagrań studyjnych, ale na szczęście zachowało się dużo żywych rejestracji jej występów, są to zarówno transmisje radiowe, jak i nagrania pirackie, dokonywane przez wielbicieli jej talentu. Jedno z jej najpiękniejszych nagrań to aria Safony z opery Charlesa Gounoda, w której umierająca bohaterka śpiewa „O Ma Lyre Immortelle” („O moja nieśmiertelna liro”), to niezwykle przejmujące wykonanie.
Jej pożegnalny występ miał miejsce w 1997 roku, a była to Klitamnestra w „Elektrze” Ryszarda Straussa w 1997 roku w operze w Lyonie, ale nadal występowała z recitalami. W 2005 roku przyjechała na kursy mistrzowskie do Warszawy, a w wywiadzie dla „Trubadura” mówiła:
- O śpiewie nie można powiedzieć w ten sposób, że coś jest w nim bardziej lub mniej ważne. Jeżeli nie ma się właściwej techniki, nie da się w żadnym razie właściwie interpretować muzyki. Opera to bardzo, bardzo energetycznie i emocjonalnie wyczerpujący wehikuł. Technika pozwala śpiewać ze swobodą i z wolnością, bez niej nigdy nie pokona się pewnych trudności, bez niej kariera śpiewaka nigdy nie będzie trwała długo! To jest po prostu niemożliwe. Każdy śpiewak powinien pokonywać stopień po stopniu – jak dziecko. Dziecko najpierw zaczyna raczkować, dopiero później uczy się chodzić. Tak samo my, śpiewacy. Najpierw uczymy się oddechu, wokaliz, potem doskonalimy się, uczymy się śpiewać i interpretować. Jeżeli ktoś zaczyna interpretować muzykę, zanim jeszcze posiądzie technikę i nauczy się porządnie śpiewać, popełnia samobójstwo. Dlatego dla mnie technika i interpretacja są tak samo ważne.
- Przestawiając swój głos na sopran byłam świadoma, że nie mogę zacząć śpiewać całego repertuaru sopranowego, na przykład nie byłabym w stanie zaśpiewać mojej ukochanej roli, Violetty w „Traviacie”, nawet jeżeli mam wysoką skalę głosu i radzę sobie z wysoką tessiturą. Marzyłam o Traviacie, ale wiedziałam też, że śpiewając ją, popełniłabym wokalne samobójstwo. Ale są partie, o których doskonale wiedziałam, że mogę je bez żadnych złych konsekwencji śpiewać.
- Śpiewak musi mozolnie uczyć się techniki, dojrzewać, starać się dokładnie rozumieć, co jest w partyturze, jakie były intencje kompozytora. Należy też uczyć się swojej wrażliwości, aby świadomie ją wykorzystywać. Na mnie, jeśli chodzi o osobowość i charyzmę, największe wrażenie wywarły Lotte Lehmann i Magda Olivero. One wpoiły mi te zasady. To dwie śpiewaczki z kompletnie różnych światów, w różnym wieku, śpiewające inny repertuar. Obie jednak miały tę samą świadomość i wrażliwość na zapis kompozytora, „posłusznie” przedstawiały to, co zamierzył kompozytor. Nie myślały: – Och, mam cudowny głos, więc mogę śpiewać wszystko co chcę i jak chcę. Cudowny, tak zwany piękny głos jest nieważny! Oczywiście, że dobrze, jeżeli się go ma, ale w śpiewie jest znacznie więcej do zrobienia, niż tylko popis cudnej urody głosem. Myślę, że młodzi ludzie nie zdają sobie z tego sprawy, uważają, że mają wspaniałe głosy i że to wystarczy. I z tego powodu ich kariery bywają niezwykle krótkie.
- Od samego początku, gdy tylko uświadomiłam sobie, że pragnę być śpiewaczką, chciałam śpiewać długo. Bo to cudowne uczucie komunikować się z ludźmi w ten właśnie, niby nienaturalny i dziwny, sposób. Muzyka przenosi nas w inne miejsce, jeśli oczywiście wierzy się w sztukę śpiewu i jeśli oczywiście potrafimy uwierzyć znajdującemu się na scenie muzykowi.