Festiwal istnieje od mniej więcej trzydziestu lat. Mniej więcej, bo jego pomysł był autorstwa niezapomnianej Marii Fołtyn na przełomie lat 80-tych i 90-tych ubiegłego wieku, ale realnie jego twórcą i kontynuatorem jest Waldemar Szybiak. Zaczął go w wieku zaledwie 29 lat i podjął wspaniały temat. Kontynuując z najwyższymi sukcesami. Z wykształcenia filmoznawca, ale poza tym i – przede wszystkim – wyśmienity znawca muzyki, szczególnie opery i baletu. Jego smak artystyczny nadaje Festiwalom rangę, polor i wyjątkową atmosferę. Tę współtworzy przede wszystkim publiczność. Artyści też, oczywiście, ale to ludzie na widowni, wykształceni przez 30 lat obcowania z najwyższą sztuką, decydują o powodzeniu wydarzeń. I w sumie o ich randze. A Szybiak przyzwyczaił ich do obcowania z najlepszymi z najlepszych i to doceniają.
Przypomnijmy: Adam Didur, jeden z najsłynniejszych basów w historii opery, przez 25 lat filar nowojorskiej Metropolitan Opera, urodził się w Sękowej Woli niedaleko Sanoka w 1873 roku. Tamże istnieje na miejscu zniszczonego prze UPA dworu cudowny nowy dworek, zbudowany już po II wojnie światowej. Jego właścicielka, Ewa Wójtowicz, z niezwykłą serdecznością i szczerą gościnnością przyjmuje jako gospodyni i otacza opieką najwybitniejszych artystów, którzy rezygnując z banalnego hotelu wolą domową kuchnię i wieczorne rozmowy przy kominku.
Na festiwalach jest bogactwo form: przedstawienia operowe i operetkowe najlepszych dzieł światowego repertuaru, głównie realizowanych przez zespoły Opery Śląskiej w Bytomiu, ale także Opery Krakowskiej, Teatru Wielkiego w Poznaniu i Teatru Wielkiego w Łodzi, Warszawskiej Opery Kameralnej, Polskiej Opery Królewskiej, przedstawienia baletowe, najczęściej artystów ze Lwowa, muzyka sakralna, kameralna, musicale, koncerty jazzowe, recitale pieśni. Jest także Konkurs Kompozytorski, który może poszczycić się słynnymi laureatami.
Kto tam był?
Na początku, obok wspomnianej Marii Fołtyn: Bernard Ładysz. Słynny bas, następca Didura, twierdził, że błądząc po kolacji po otaczającym dworek parku spotkał ducha Didura. Nie wiadomo, kto był bardziej pijany: duch Didura, osoba, która to relacjonowała, czy sam Ładysz. Był też Andrzej Hiolski, najwspanialszy polski baryton XX wieku. Obu ich akurat w Sanoku nie spotkałem, chociaż dobrze się znaliśmy, bo moja przygoda z Festiwalem im. Adama Didura rozpoczęła się nieco później, w roku 1994.
Wtedy spotkałem się tam z moją przyjaciółką i największą gwiazdą opery moich lat dziecięcych, licealnych i studenckich: Antoniną Kawecką. Miała już lat 71 (urodzona w 1923 roku, w 1996 roku zmarła). Poznaliśmy się osobiście, gdy ja miałem lat 15 a Ona 39, u Madame Zdanowicz, wychowanej w Petersburgu staruszki arystokratki mówiącej biegle w kilku językach, na lekcjach francuskiego. Kawecka już wówczas w Sanoku oczywiście nie śpiewała, ale prowadziła kursy mistrzowskie.
Potem byłem przez prawie 30 lat gościem Festiwalu, wspaniale przyjmowanym, i przede wszystkim prowadzącym koncerty oraz recitale najsłynniejszych polskich artystów operowych. Nie był to przypadek. Poza jednym wyjątkiem wszyscy byli wcześniej gośćmi mojego programu telewizyjnego „Wokół Wielkiej Sceny” (lata 1988-2010). Wyjątkiem jest Tomasz Konieczny, najwspanialszy dzisiaj Heldenbariton Wagnerowski, którego wielka kariera rozpoczęła się już po zejściu mojego programu TV z anteny, a więc nie zdążyłem go zaprosić.
Ale Stefania Toczyska, Ewa Podleś, Aleksandra Kurzak, Joanna Woś, Małgorzata Walewska, Wiesław Ochman, Andrzej Dobber, Marcin Bronikowski, Artur Ruciński, Rafał Siwek!… Ze wszystkimi spotykałem się wielokrotnie przy innych okazjach, głównie zapowiadając ich koncerty i ze wszystkimi (poza Ewą Podleś – z niewiadomych względów) jestem po imieniu. Nie będę tu opisywał ich wspaniałych karier. Zainteresowanych odsyłam do poważnych leksykonów operowych lub w ostateczności do Wikipedii.
Gwiazdy na Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku
STEFANIA TOCZYSKA. W 1978 roku w Londynie Plácido Domingo zaprosił mnie do studia Walthamstow Town Hall, gdzie nagrywał swojego pierwszego „Otella” Verdiego. Poznałem wówczas wielu ważnych ludzi: legendarnego producenta Richarda Mohra, śpiewającą Desdemonę Renatę Scotto, Jagona Sherrilla Milnesa i dyrygenta Jamesa Levine’a, wówczas młodego i początkującego, a potem wieloletniego dyrektora muzycznego Metropolitan Opera w Nowym Jorku. A także impresariów Dominga: Margarethe Strawford i Jamesa Law’a. Zapytali mnie – smarkacza wówczas, ale chyba zrobiłem na nich wrażenie – o młodych polskich śpiewaków. Poleciłem im jedno tylko nazwisko: Stefania Toczyska. Osobiście jej wówczas nie znałem, Ale powiedziałem, że mogą sprawdzić moją pozytywną opinię, bo właśnie firma EMI opublikowała nagranie płytowe „Borysa Godunowa” Musorgskiego, w którym Stefania Toczyska śpiewa niewielką partię Karczmarki. Sprawdzili. Parę miesięcy później Stefania Toczyska w drodze do Wiednia zaśpiewała gościnnie w Teatrze Wielkim w Poznaniu partię Amneris w „Aidzie” Verdiego. Wraz z moim przyjacielem ze studiów prawniczych, ówczesnym bardzo młodym dyrektorem Filharmonii Poznańskiej, Zdzisławem Dworzeckim, zaprosiliśmy ją po spektaklu na kolację. Zdzisław, który ją znał, oczywiście mnie przedstawił jako prezesa Towarzystwa Miłośników Opery. Ale nie zapamiętała nazwiska. Po godzinie, przy kolacji, zapytała: chłopcy, czy coś wam mówi nazwisko: Piotr Nędzyński, akurat z Poznania? Bo ten pan, zupełnie mi nieznany, załatwił mi kontrakt z najlepszym na świecie impresariatem. Na co Zdzisław odpowiedział: „ten pan” siedzi przed tobą. Eccola!
EWA PODLEŚ. Kilkakrotnie, po raz pierwszy w 1988 roku, gdy jeszcze była mało znana, zapraszałem ją do mojego telewizyjnego programu „Wokół Wielkiej Sceny”. Wówczas, właśnie w 1988 roku spotkałem się najpierw na Festiwalu w Salzburgu, a potem w Londynie, gdzie zaprosił mnie na kolację, z jednym z najsłynniejszych producentów nagrań płytowych. To była gwiazda firmy DECCA: Christopher Reaburn. Przekazałem mu nagrania trzech arii w wykonaniu Ewy Podleś do mojego programu „Wokół Wielkiej Sceny”. Zainteresował się. I zaprosił Ewę Podleś, na próbę jak sądzę, do niewielkiej partii w nagraniu „Tryptyku” Giacoma Pucciniego. Współpraca nie została niestety kontynuowana. Nie chcę przesądzać, jakie były powody, ale dla Ewy Podleś było to za mało, a w brawurowych partiach na niski głos kobiecy (mezzosopran, kontralt) DECCA i Reaburn mieli już gwiazdę: Cecilię Bartoli. Ewa Podleś w dodatku popełniła pewną nieostrożność, bo w wywiadzie prasowym określiła Cecilię Bartoli lekceważąco jako „drugi sopran”. Sama miała głos o wiele ciemniejszy, bogatszy, o prawie trzyoktawowej skali. Początkowo uznawała sama siebie za mezzosopran. To ja namówiłem ją oraz jej wspaniałego małżonka i pianistę, Jerzego Marchwińskiego, aby głos Podleś określać jako kontralt, czyli bardzo rzadki gatunek obejmujący trzy oktawy, z możliwościami brawurowej koloratury. Na taki głos pisali niskie partie kobiece Händel oraz Rossini (Rozyna w „Cyruliku sewilskim”, Izabella we „Włoszce w Algierze”, tytułowa partia w „Kopciuszku”). Potem zapowiadałem liczne koncerty z artystką.
ALEKSANDRA KURZAK. Po raz pierwszy usłyszałem ją na Konkursie Wokalnym im. Stanisława Moniuszki w Warszawie w 1998 roku. Miała 21 lat. Wygrała. Zapowiadałem na zaproszenie Marii Fołtyn, dyrektorki i pomysłodawczyni Konkursu, koncert laureatów. Powiedziałem wtedy ze sceny Teatru Wielkiego w Warszawie (byłem już laureatem „Złotego Ekranu” za najlepszy program telewizyjny), że dzisiaj bycie laureatką tego Konkursu to zaszczyt dla młodziutkiej śpiewaczki, ale już niebawem to będzie zaszczyt dla Jury i Konkursu Moniuszkowskiego, że nagrodzono taki talent. Sprawdziło się! Oczywiście była kilkakrotnie gościem mojego programu TV „Wokół Wielkiej Sceny”.
JOANNA WOŚ. Artystka klasy wyjątkowej. Mając głos ładny, ciepły, ale o stosunkowo małym wolumenie a zarazem świetną technikę koloraturową jest świadoma swoich ograniczeń i z najwyższą inteligencją dobiera repertuar. Miałem przyjemność gościć ją dwukrotnie w moim programie TV „Wokół Wielkiej Sceny”, a także zapowiadać liczne koncerty, m.in. Koncert Sylwestrowy w Teatrze Wielkim w Warszawie w 2002 roku.
MAŁGORZATA WALEWSKA. Usłyszałem ją po raz pierwszy na Festiwalu w Sandomierzu, kierowanym przez Marię Fołtyn, bodajże w roku 1989, może w 1990. Była jeszcze studentką. Śpiewała w „Stabat Mater” Rossiniego w kościele pod dyrekcją José Maria Florêncio. Zachwyciłem się i natychmiast ustaliliśmy z dyrygentem, który był szefem Krakowskiej Orkiestry Radiowej, dokonanie nagrań trzech arii, które pokazałem w inscenizacjach w moim programie TV. Potem zapowiadałem kilka razy jej koncerty – ostatni odbył się na Festiwalu w Sanoku.
WIESŁAW OCHMAN. Jeden z pierwszych wywiadów w moim życiu, jako dwudziestodwulatek, przeprowadziłem z Wiesławem Ochmanem. Był też nieprzypadkowo gwiazdą pierwszej edycji mojego programu TV „Wokół Wielkiej Sceny” w styczniu 1988 roku, w którym pokazaliśmy go w dwóch inscenizowanych ariach: Kalafa – „Nessun dorma” i Andrei Chénier – „Come un bel di di maggio”.
ANDRZEJ DOBBER. Po raz pierwszy usłyszałem go w partii tytułowej w operze Giuseppe Verdiego „Simon Boccanegra” w Teatrze Wielkim w Warszawie w latach 90-tych. Zachwyciłem się. Potem był m. in. Rigoletto Verdiego w Operze Wrocławskiej i ciekawa rozmowa dla mojego programu TV.
MARCIN BRONIKOWSKI. Bardzo cenię tego artystę obdarzonego pięknym głosem barytonowym. Zapowiadałem jego Koncert Sylwestrowy w Operze Krakowskiej bodaj w roku 2000, a następnie na Festiwalu w Sanoku kilkanaście lat później.
ARTUR RUCIŃSKI. Po raz pierwszy usłyszałem go na Konkursie Wokalnym im. Adama Didura w Operze Śląskiej w Bytomiu pod koniec lat 90-tych ubiegłego wieku. Chyba dopiero kończył studia. Jeszcze nie było wiadomo kto wygra, ale podszedłem do tego o pokolenie młodszego ode mnie artysty i powiedziałem: Nie wiem co osiągną inni, ale Pan moim zdaniem ma przed sobą światową karierę. Ziściło się. Potem był gościem mojego programu TV i zapowiadałem kilka razy jego koncerty, m.in. w Sanoku.
RAFAŁ SIWEK. Wspaniały bas, którego „odkryłem jakieś 15 lat temu i natychmiast zaprosiłem do programu TV „Wokół Wielkiej Sceny”, w którym obok wywiadu pokazaliśmy oczywiście zainscenizowaną arię. Festiwal im. Adama Didura w Sanoku był w tym przypadku jedynym, na którym miałem okazję zapowiadać jego recital.