Royal Opera Festival organizowany jest od 2019 roku, od samego początku wydarzenie ściśle związane jest z wielkim festiwalem Rossini in Wildbad w Niemczech, który obok Rossini Opera Festival we Włoszech jest jednym z największych świąt twórczości Łabędzia z Pesaro. Oba wydarzenia odbywają się w sezonie letnim, w lipcu i sierpniu, można więc zaryzykować stwierdzenie, że krakowska celebracja Rossiniego jest dla nich swoistą uwerturą.
Ale z Rossini in Wildbad Royal Opera Festival połączony jest szczególnie. W lutym 2024 roku w firmie Naxos ukazała się „Elżbieta, Królowa Anglii”, w nagraniu z Wildbad Orkiestrę Filharmonii Krakowskiej oraz Chór Filharmonii Krakowskiej prowadził Antonino Fogliani. W wytwórni w tym roku ukazały się: Armida” (dyryguje José Miguel Pérez-Sierra) oraz „Hermiona” (dyryguje Antonino Fogliani), również z udziałem Chóru i Orkiestry Filharmonii Krakowskiej. Te koncerty, przed Festiwalem w Wildbad prezentowane były wcześniej w Krakowie właśnie podczas Royal Opera Festival.
„Hrabiego Ory” wystawiono w operowej powojennej historii Polski tylko raz, w 1980 roku w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Śpiewano w języku polskim (w przekładzie Joanny Kulmowej), kierownictwo muzyczne sprawował Mieczysław Dondajewski, za reżyserię odpowiedzialny był Stanislaw Żerdzicki, a scenografię Andrzej Sadowski. Krakowska produkcja, po raz pierwszy pokazywana w historii Royal Opera Festival na scenie Opery Krakowskiej jest więc pierwszą od ponad czterdziestu lat inscenizacją tej opery w Polsce.
Istnieje przekonanie, że „Hrabia Ory” jest kopią wcześniejszej opery kompozytora „Podróży do Reims” (dzieła przez lata uznawanego za zaginione i zrekonstruowane dopiero w latach 80. XX wieku), ale moim zdaniem to nieprawda. Nawet jeśli w „Orym” jest dużo nut z „Podróży” (może jedna trzecia), nawet jeśli literalnie kompozytor przeniósł konkretne fragmenty do nowego dzieła, wszystko brzmi zupełnie inaczej. „Hrabia Ory” jest typowym, francuskim w duchu i stylu dziełem, zapowiadającym język Giacoma Meyerbeera, Daniela Aubera, Fromentala Halévy’ego i epokę wielkiej Grand Opera.
To już zupełnie inny Rossini, w większości oparty na dłuższej frazie. Jest tu mniej koloratury, a więcej romantycznej rzewności i muzycznego nowoczesnego dramatyzmu. W partyturze „Hrabiego Ory” znalazła się wielka aria Hrabiny Folleville, bohaterka nie śpiewa jednak o dramacie utraty modnego kapelusza, lecz o wielkim smutku i melancholii. Podobnie aria Don Profonda we francuskiej operze stała się arią Rimbauda i opowiada o czymś innym (bohaterowie włamują się do piwnicy i raczą się winem), nie tracąc swojego katalogowego charakteru. Jest też duet Adeli i Ory’ego (wcześniej Korynny i Kawalera Belfiore) oraz scena zbiorowa, stanowiąca finał I aktu, ale i one mają tu inny charakter.
Warto przypomnieć, że „Podróż do Reims” zostało wystawione na scenie Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w 2003 roku, przedstawieniem w reżyserii Tomasza Koniny dyrygował słynny włoski dyrygent, specjalizujący się w muzyce Rossiniego, Alberto Zedda, a w doborowej obsadzie wystąpili m. in. Ewa Podleś i Rockwell Blake. Warto też dodać, że partią Rimbauda zadebiutował w Pesaro Andrzej Filończyk, który w tym roku zaśpiewa tam tytułowego „Cyrulika sewilskiego”.
„Hrabia Ory” przywołuje nieuniknione skojarzenia z Mozartem, to najbardziej mozartowska partytura Rossiniego, jak pisze Piotr Kamiński w nieocenionym kompendium „Tysiąc i jedna opera”. Tytułowy bohater to nieudolny Don Giovanni, który także zostaje zdemaskowany i ukarany, choć nie tak drastycznie jak u Mozarta. Jego przyjaciel – pomocnik Rimbaud to wariacja na temat Leporella. Paź Isolier, niczym molierowski sługa dwóch panów, przywołuje z kolei inną mozartowską postać – Cherubina z „Wesela Figara”, także zakochanego w Hrabinie. Przewrotnie wspaniała jest muzyczna scena tercetu przed finałem II aktu, kiedy Ory w ciemnościach dobiera się do przebranego za Adelę pazia i nie zdaje sobie sprawy ze swojej fatalnej, demaskującej go pomyłki, sam jest zresztą przebrany za „bojącą się samotności” siostrę Colette, to z kolei zwariowany koniec „Wesele Figara”, w którym podczas sceny w ogrodzie wszyscy gubią się w swoich miłosnych poszukiwaniach.
Pierwowzór „Hrabiego Ory” oparty jest na średniowiecznej starofrancuskiej balladzie, którą w 1816 roku rozsławił w Paryżu wodewil (autorstwa Eugène’a Scribe’a i Charles-Gaspard Delestre-Poirso) o lubieżnym libertynie. Jego rycerze (choć trudno ich tak nazwać) przebierają się za zakonnice i uwodzą łatwowierne mniszki, z których każda dziewięć miesięcy później zostaje matką. Rossini złagodził tę historię, choć nie wybielił bohatera. Treścią dwóch aktów opery są dwie próby (i dwie porażki) młodego arystokraty, który usiłuje, dwa razy się przebierając, uwieść samotną piękność, Adelę, jej brat wyruszył na krucjatę do Ziemi Świętej. Ory jest bohaterem nie budzącym sympatii, to utracjusz i rozpustnik, wraz ze swoimi towarzyszami zajmuje się wyłącznie zabawą, piciem wina i próbami uwodzenia. Kim on jest, jeśli wszyscy mężczyźni, łącznie z jego ojcem wyruszyli na wyprawy krzyżowe? Kim są jego towarzysze?
Próbę odpowiedzi na to pytanie dostajemy w spektaklu podczas uwertury i „weselnej” zabawy w krzesła. Polega ona na chodzeniu wokół krzeseł, jest ich o jedno mniej niż osób biorących udział w grze, w pewnym momencie trzeba usiąść, a osoba, dla której zabrakło miejsca odpada. Ory traci swoje miejsce jako pierwszy. Jako pierwszy staje się wykluczony z udziału w męskich zawodach, jako jeden z niewielu nie ma swojej wybranki. Ciekawym pomysłem jest umieszczenie akcji w czasach hipisów, Dzieci-Kwiatów i wolnej miłości, Adela żyje jednak w swojej bańce i nie podąża za nowoczesnymi trendami, może dlatego tak pociąga Ory’ego. W reżyserii Jochena Schönlebera, odpowiedzialnego również za scenografię jest kilka interpretacyjnych tropów, ale nie zawsze zostają one skutecznie wygrane, w minimalistycznej scenografii wszystko jest umowne. Trudno więc się w nią zaangażować i zachwycić, choć jasnym punktem produkcji jest finałowy tercet Hrabiego Ory, Adeli i Isoliera przedstawiony jako Teatr Cieni. Zabawne są kostiumy Olesji Maurer, zwłaszcza stroje „okropnych pątniczek”.
Ale w tym podejściu wielkie pole manewru mają soliści. Patrick Kabongo doskonale wcielił się w pustelnika i w zagubioną pątniczkę. Aktorsko był swobodny i znakomity, nawet jeśli czasami operował w tej inscenizacji zbyt szerokim i zbyt dosłownym gestem. Jego piękny liryczny tenor na początku wydawał się odrobinę wycofany, ale pełnię blasku i mocy odzyskał w II akcie, zwłaszcza w słynnym przedfinałowym tercecie.
Wieczór należał jednak od początku do końca do Adeli i Isoliera. Gruzińska sopranistka Sophia Mchedlishvili jako Hrabina Adela brzmiała srebrzyście i słodko, jej pewna i nośna koloratura skutecznie płynęła przez meandry tej partii, ukazując także idealną wyobraźnię belcanta. Stalowym mezzosopranem operowała Diana Haller, bawiąc się swoją interpretacją Isoliera, potrafiącą olśnić i wzruszyć.
Bardzo dobry był Fabio Capitanucci jako Raimbaud, w wspomnianej arii katalogowej ukazał pseudobohaterstwo (przebrany za pątniczkę rycerz odnalazł w labiryncie piwnic zamku magazynowane wino), posługując się barytonowym wokalnym humorem, doskonale osadzonym w belcancie. Rozedrgany Guwerner (Nathanaël Tavernier) był znakomity aktorsko i wspaniały wokalnie, zarówno w scenach zbiorowych, jak i solowej, wykonanej z wielką fantazją, moralizatorsko chybionej arii w I akcie. W niewielkiej arii Alice potencjał piękna głosu ukazała Yo Otahara. I tylko Camilla Carol Faria, jako Dama Ragonde śpiewała z rozwibrowaniem i brakiem podparcia, choć scenicznie nie można było jej nic zarzucić.
Antonino Fogliani udowodnił wyczucie muzyki Rossiniego, plasując ją na różnych płaszczyznach stylistycznych. Dyrygent wydobył z orkiestry Filharmonii Krakowskiej przeróżne brzmienia wariacji Rossiniego, zarówno jeśli chodzi o diaboliczność scen zbiorowych, jak i niebiańskie pokłady liryzmu. Podobnie zabrzmiał Chór Filharmonii Krakowskiej, operując wieloznacznością brzmienia w scenach udawanych modlitw „okropnie wyglądających pątniczek”, jak i diabelskością rozchełstanej pijackiej zabawy. Jednym z członków chóru był Mateusz Prendota, dyrektor Filharmonii Krakowskiej.
I pomimo moich zastrzeżeń w stosunku do inscenizacji, „Hrabia Ory” był wspaniałym artystycznie finałem kolejnej, szóstej już edycji Royal Opera Festival. Ta rubaszna opowieść zabrzmiała bowiem z mocą należytego jej blasku.
23 sierpnia 2024 roku to samo przedstawienie, prezentowane podczas Rossini in Wildbad będzie można obejrzeć na portalu Operavision, zapis będzie dostępny do 23 lutego 2025 roku.