Trudno dokładnie opisywać przebieg jej kariery, ponieważ była niezwykła we wszystkim, co robiła. Zasłynęła w interpretacjach dzieł Gioachina Rossiniego. Początkowo była Rozyną w „Cyruliku sewilskim”, na video dostępne jest nagranie z festiwalu z Aix-en-Provence z 1984, Podleś zastąpiła wtedy wielką włoską śpiewaczkę Lucię Valentini-Terrani, dyrygował Gianluigi Gelmetti, w partii Don Basilia wystąpił José van Dam. Śpiewała Angelinę w „Kopciuszku” i Izabellę we „Włoszce w Algierze”. Ale potem przeszła do bohaterskich partii rossiniowskich: Arsace w „Semiramidzie” i tytułowych ról takich jak: Tankred, czy Cyrus z Babilonu. Specjalnie dla niej, co w Polsce jest ewenementem wystawiono na warszawskiej scenie „Semiramidę”, „Tankreda”, a także „Podróż do Reims” w legendarnej już inscenizacji Tomasza Koniny, z udziałem sławy tenorowego rossiniowskiego śpiewu Rockwella Blake’a, pod dyrekcją Alberta Zeddy, jednego z najwspanialszych interpretatorów muzyki Gioachina Rossiniego w historii muzyki XX wieku.
Ewa Podleś kreowała też bohaterów Händla: dwie role w „Giulio Cesare” (partia tytułowa i partia Cornelii), Rinalda, Orlanda, Amastre w „Xerxesie”, Polinessa w „Ariodante” (nagranie pod batutą Marka Minkowskiego) i Bradamante w „Alcinie”. Była też w moim odczuciu jedną z najwspanialszych wykonawczyń tytułowej partii Orfeusza w operze Glucka, zawsze wzbogacała operę arią „Amour, viens rendre à mon âme!”, opracowaną przez Hectora Berlioza i pomijaną w nagraniach barytonowych, tenorowych czy kontratenorowych.
Ewa Podleś śpiewała na najważniejszych scenach świata, takich jak m. in.: Metropolitan Opera w Nowym Jorku, La Scala w Mediolanie, Royal Opera House w Londynie, Seattle Opera, San Diego Opera, San Francisco Opera, Houston Grand Opera, Dallas Opera, Milwaukee’s Florentine Opera, Michigan Opera Theatre, Minnesota Opera, Atlanta Opera, Vancouver Opera, Canadian Opera Company, Deutsche Staatsoper Berlin, Deutsche Oper Berlin, Alte Oper we Frankfurcie nad Menem, Gran Teatre del Liceu, Teatro Bellini, Teatro La Fenice, Teatro San Carlo, Théâtre du Châtelet i Opéra Bastille w Paryżu, Teatro Real w Madrycie oraz w warszawskim Teatrze Wielkim – Operze Narodowej.
Dysponowała jednym z najrzadszych rodzajów głosu – kontraltem. Kontralt to bowiem głos o wielkiej biegłości dramatycznej, potrafiący śpiewać ornamenty i wysokie oraz niskie dźwięki, o bardzo szerokiej skali. Przykładem tak rzadkiego głosu może być, oprócz Ewy Podleś, Marilyn Horne (która kilka dni temu skończyła 90 lat), a wcześniej zaś Conchita Supervia, czy jeszcze wcześniej pierwsza żona Rossiniego, Izabella Colbran.
Ewa Podleś znakomicie wykonywała też partie w dziełach Giuseppe Verdiego. Jej brawurowa interpretacja Ulryki w „Balu maskowym”, z Izabelą Kłosińską (Amelią), Kałudi Kałudowem (Gustavo) i Adamem Kruszewskim (Renato) pod Antonim Witem z 1989 roku w Warszawie krąży w internetowych sklepach sprzedających operowe nagrania pirackie. Była Azuceną w „Trubadurze”, Quickly w „Falstaffie” i Eboli w „Don Carlosie”. Ku mojej rozpaczy nigdy nie zmierzyła się z Amneris w „Aidzie”.
Zakochałem się w Ewie Podleś w 1995 roku, gdy zobaczyłem ją w roli Carmen. Nigdy nie przepadałem za tą operą, ale dzięki Podleś zrozumiałem, dlaczego warto ją kreować, artystka była zmysłowa i uwodzicielsko podstępna, jej aktorstwo było po prostu upajające i była to dla mnie najlepsza Carmen świata. Zresztą w każdej roli, w jakiej ją słyszałem, była w stanie „zabić” barwą głosu i interpretacją. Występy innych artystek w partiach śpiewanych przez Ewę Podleś nigdy już nie sprawiały mi tak wielkiej satysfakcji słuchania i nie dostarczały tak wielkiego wzruszenia.
Na warszawskiej scenie śpiewała wiele ról, m. in. Kończakównę w „Kniaziu Igorze”, ale także m. in. Klitemnestrę w „Elektrze” Ryszarda Straussa, wraz z Christine Goerke w roli tytułowej po raz ostatni wystąpiła w 2014 roku. Kreowała też role w operach Ryszarda Wagnera, Igora Strawińskiego, Giacomo Pucciniego, częściej występowała za granicą niż w Polsce.
Prestiżowy periodyk „Classic FM Magazine” zaliczył Ewę Podleś do dziesięciu najlepszych głosów mezzosopranowych pierwszej dekady XXI wieku. Międzynarodowe Stowarzyszenie Hodowców Irysów w Nowym Jorku w 2002 roku nadało nazwę „Ewa Podleś” odmianie tego kwiatu wyhodowanego na jej cześć.
Była znakomitą wykonawczynią pieśni i muzyki oratoryjno – kantatowej. Dokonała wielu nagrań studyjnych dla renomowanych światowych wytwórni fonograficznych, w tym dwukrotnie nagrała na płyty pieśni Chopina (w tym z Garrickiem Ohlssonem, doskonałym amerykańskim chopinistą).
Ewa Podleś powtarzała, że miała tylko jedną nauczycielkę śpiewu, była nią słynna sopranistka Alina Bolechowska, w której klasie studiowała w Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie (obecnie Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina). Jej mama śpiewała w chórze Teatru Wielkiego w Warszawie, starsza siostra (o której mówiła, że miała znacznie piękniejszy głos) także studiowała śpiew, ale źle prowadzona przez jednego z pedagogów nie była w stanie rozpocząć kariery wokalnej ze względu na dosłowne zniszczenie gardła.
Od najmłodszych lat miała okazję być na scenie, jej debiutem było dziecko Butterfly w dziele Pucciniego, tytułową bohaterkę kreowała m. in. Alina Bolechowska. Bolechowska zresztą rozpoznała ją po wielu latach na studiach krzycząc: przyszło do mnie moje butterfly’owe dziecko. Ewa Podleś później roztoczyła opiekę nad swoją Profesorką, zabierała ją na wiele swoich występów na świecie.
Dzięki Alinie Bolechowskiej, która zresztą nie pokazywała techniki głosem, Podleś była w stanie wypracować indywidualny styl śpiewu i interpretacji, odważny i niezwykły, który zresztą czasami krytykowano za brak wyczucia stylu. Ewa Podleś odpierała te zarzuty mówiąc w wywiadzie dla Kwartalnika „Trubadur”: Każdy ma swój indywidualny gust. Ja się nie obrażam na ludzi, którym się nie podobam. (…) Jeżeli sztuka mnie nie porusza, to mi się to nie podoba. Nie podoba mi się Picasso, ale czy to znaczy, że jest on złym malarzem? Oczywiście, że nie. Jeżeli jakiemuś odbiorcy nie podoba się jakiś artysta – to nie świadczy to źle ani o odbiorcy, ani o artyście. (…)
Odnośnie spraw obiektywnych, jak technika i oddech mówiła w tej samej rozmowie: Mojej techniki nikt nigdy nie kwestionował. Natomiast wydaje mi się, że robię tak silne wrażenie na ludziach, że nie mogą przejść obok mnie obojętnie. Albo się komuś szalenie podobam, albo szalenie się nie podobam. Myślę, że to też jest jakiś znak nieprzeciętności. (…) Moje wykonawstwo nie mieści się w normach, jest inne. I tak samo moje przyjęcie przez odbiorcę jest inne. Ludzie reagują szalenie mocno na „tak” albo na „nie”. Są krytycy, którzy mnie nie lubią. Ale nie przypominam sobie złych reakcji publiczności.(…) Dlatego co mnie to obchodzi, że ktoś napisze, że mój koncert był nieakceptowalny stylowo. Skąd ten ktoś wie na pewno, jak trzeba śpiewać barok? Czy sypiał z Händlem? Najważniejsze, że ludziom się podobało, i że ja nie mam sobie nic do zarzucenia. (…) Emocje muszą ujawniać się na scenie, naturalnie nie mogę płakać przy fortepianie, natomiast muszę świadomie kierować swoją grą i narracją w taki sposób, żeby widzowie się śmiali albo płakali. W wielu innych wywiadach cytowała słowa przeboju zespołu Abby, który uwielbiała, mówiła „Love me or leave me”.
W wywiadzie dla ORFEO przeprowadzonym po 11. Międzynarodowym Konkursie Wokalnym im. Stanisława Moniuszki w 2022 roku Ewa Podleś powiedziała: Wyjście na scenę i zaśpiewanie porównałabym do pilotowania samolotu, w którym trzeba opanować wszystkie urządzenia i przyciski, i na każdy z nich trzeba uważać, aby w odpowiednim momencie je włączyć lub wyłączyć. (…) Bardzo ważna jest też osobowość na scenie. Można mieć i piękny głos i ładnie śpiewać, ale jeśli nie ma w tym śpiewie przekazu, śpiewak nie potrafi trafić do widza, a przynajmniej do mnie. (…) Śpiewak na konkursie powinien być już ustawiony pod każdym względem, profesjonalnie. Powinien być artystą, powinien mieć wyraz, przekaz, muzykalność, urodę głosu, technikę, dużo różnych rzeczy. Jeśli mój kolega z jury mówi o urodzie głosu, to dla mnie, jak na konkurs międzynarodowy, to jednak za mało.
Była żoną pianisty Jerzego Marchwińskiego, który odszedł 7 listopada 2023 roku. Informację o jej śmierci przekazała Anna Marchwińska. W 2005 roku ukazał się fascynujący wywiad-rzeka z nią i Jerzym Marchwińskim „Razem w życiu i muzyce” autorstwa Doroty Szwarcman. W 2013 roku francuska dziennikarka Brigitte Cormier wydala o niej książkę „Ewa Podleś. Contralto assoluto”, która ukazała się także w języku polskim, w przekładzie Ewy Adamusińskiej-Vouland.
Jest wielu wspaniałych i niepowtarzalnych artystów. Dla mnie osobiście Ewa Podleś była artystką szczególną, podziwiałem jej bezkompromisową i odważną interpretację, upajałem się jej wokalną odwagą. Była to artystka niezwykła, której kunszt według mnie byli w stanie docenić ci, którzy nie szukają w wokalnym wyrazie posłuszeństwa i stylistycznych odwzorowań. W świecie sopranów mogę bez trudu wskazać Marię Callas i Magdę Olivero, śpiewaczki wykraczające poza przyjęte normy kreowania opery. Taką artystką, jedyną i niepowtarzalną, biorąc pod uwagę świat kontraltów jest Ewa Podleś, wokół jej sztuki nikt nie może przejść obojętnie. A dla mnie będzie to na zawsze artystka wszechczasów.