REKLAMA

„Trubadur” czyli po drugiej stronie lustra. Premiera w Operze na Zamku w Szczecinie

Dyrektor szczecińskiej opery Jacek Jekiel i jego zastępca ds. artystycznych Jerzy Wołosiuk podjęli wyzwanie. Razem z młodą reżyserką Barbarą Wiśniewską stoczyli nierówną walkę ze skomplikowanym librettem i naszpikowaną niebezpiecznymi fragmentami warstwą muzyczną opery Giuseppe Verdiego. Nie odnieśli pełnego zwycięstwa, ale spektakl jest intrygujący i na długo pozostanie w pamięci.

Wiśniewska studiowała kulturoznawstwo na Uniwersytecie Warszawskim, a później reżyserię w stołecznej Akademii Teatralnej. Jej pierwszą realizacją operową byli „Krakowiacy i górale” Wojciecha Bogusławskiego w Operze Wrocławskiej, a w ubiegłym roku wyreżyserowała „Zemstę nietoperza” Johanna Straussa w Alte Münze w Berlinie. Jej sposób myślenia narzuca inną perspektywę i wyciąga nas ze strefy komfortu. Dzięki niej i dramaturgowi Marcinowi Cecko libretto Salvatore Cammarano i Leone Emanuele Bardare zostało zreinterpretowane.

Wielu realizatorów od lat ma problem ze skomplikowaną opowieścią, do której Verdi skomponował piękną, ale trudną do wykonania muzykę. Mamy więc podwójny problem i mimo tego, iż „Trubadur” należy do kanonu dzieł operowych, nie jest często wykonywany. Premiera w Operze na Zamku (22 kwietnia 2023 roku) m. in. pod patronatem portalu ORFEO zgromadziła więc melomanów z całej Polski.

Spektakl zaczyna się od ciszy jak w teatrze dramatycznym albo przedstawieniu tańca współczesnego. Na czarnej pustej scenie ledwo da się dostrzec różne postacie w czarnych strojach, wyłaniające się z ciemności albo ginące w mroku. Można odnieść wrażenie, że jesteśmy na czyimś pogrzebie. Do jednej z postaci podchodzą inne i podają jej rękę albo ona wyciąga do nich swoją dłoń. Nie jest to jednak znak powitania, lecz raczej gest pocieszenia. Choreograf Tomasz Jan Wygoda stworzył ruch sceniczny w sposób dyskretny i poruszający. Często jest to ruch zwolniony, odrealniający przedstawianą i opowiadaną historię.

„Trubadur” w Szczecinie © Bartek Warzecha | Opera na Zamku
„Trubadur” w Szczecinie © Bartek Warzecha | Opera na Zamku

O czym to jest? Mamy trzy równoległe historie, których rozwiązanie następuje w ostatnim akcie, prowadzącym do tragicznego finału. Jacek Jekiel napisał w programie do premiery, że ta inscenizacja jest opowieścią o skutkach dziedziczenia historii, szczególnie zła.

Gdyby libretto było oparte na grecko-rzymskiej mitologicznej historii, łatwiej byłoby je odczytać. Reżyserka jednak daje nam klucz do odkrycia mrocznego świata archetypów. Podobno każdą, nawet najbardziej skomplikowaną historię da się opowiedzieć w kilku zdaniach. Gdyby dotyczyło to np. „Traviaty” albo „Carmen”, nie byłoby kłopotu. Natomiast „Trubadur” to wyjątkowo zagmatwana historia. Trudność polega również na tym, że mamy nie tylko dramatyczną akcję, ale także opowiadania przypominające trochę relacje posłów w antycznej tragedii. Ferrando śpiewa o tragicznej historii rodu hrabiego di Luny, a potem Azucena (córka spalonej na stosie Cyganki) opowiada swoją wersję tej historii. Kto z nich mówi prawdę? A może żadna z relacji nie jest prawdziwa? Jeśli nie dotrzemy do sedna tej tajemnicy i nie odkryjemy jej przyczyny, wówczas ciąg tragicznych zdarzeń może nie mieć końca. Librecista opery Cammarano zmarł w trakcie pracy. Pierwszy tytuł brzmiał: „Azucena”, ponieważ zdecydowanie jest to najciekawsza postać tego dramatu.

Metafora Koła Fortuny

Matka Azuceny została oskarżona o rzucenie uroku na syna hrabiego. Za karę została spalona na stosie, a syn zaginął. Przy stosie znaleziono szczątki ciała dziecka. Podejrzewano, że Azucena w żądzy zemsty wrzuciła do ognia syna di Luny. Jednak z jej relacji słyszymy, iż w szale wepchnęła w płomienie własnego syna, po czym przerażona swoim czynem, porwała dziecko hrabiego i wychowywała je jak swoje. Barbara Wiśniewska proponuje nam jednak jeszcze inne odczytanie tej historii.

„Trubadur” w Szczecinie © Bartek Warzecha | Opera na Zamku
„Trubadur” w Szczecinie © Bartek Warzecha | Opera na Zamku

Najważniejszym elementem scenografii Magdaleny Musiał jest wielkie koło, które obraca się na scenie w różnych kierunkach. Podczas śpiewu Ferranda widzimy w ramie koła pantomimę. Nie jest to mimetyczne odzwierciedlenie słów, lecz pokazanie, że ta historia mogła być inna. Może stary hrabia di Luna miał kochankę? Może Cyganka zaszła w ciążę i urodziła ich dziecko? Może w celu uniknięcia kompromitacji posądzono ją o czary i spalono na stosie? Koło staje się więc wehikułem czasu. Przypomina mi się pantomima z Szekspirowskiego „Hamleta”, która miała ukazać prawdziwą historię zabójstwa ojca Hamleta. Została w metaforycznej formie odkryta prawda o zbrodniarzach. Aktorzy, poinstruowani przez Hamleta, pokazali jak stary król umiera z powodu trucizny wlanej mu do ucha przez brata, który poślubił następnie wdowę.

W historii kultury znana jest metafora Koła Fortuny czyli zmiennego losu człowieka. Istota ludzka może uważać, że sama decyduje o wszystkim, ale w wielu interpretacjach Los, Fatum, Bóg, bogowie determinują nasze postępowanie. Koło Fortuny przynosi jednemu szczęście, innemu cierpienie, ale cały czas się porusza, więc pokazuje zmienność. Kto jest na górze, może być później na dole i odwrotnie.

„Trubadur” w Szczecinie © Bartek Warzecha | Opera na Zamku
„Trubadur” w Szczecinie © Bartek Warzecha | Opera na Zamku

Metafora Lustra

Lustro jest atrybutem magów, przepowiadających przyszłość i odkrywających sekrety z przeszłości. Może być nawet portalem do krainy zmarłych. Takim właśnie portalem staje się koło w spektaklu „Trubadura”, gdy widzimy w nim rodzinę zmarłego hrabiego z żoną i dwójką dzieci oraz Cygankę w ciąży. W „fazie lustra” dziecko odkrywa swoje drugie „ja” i jest nim zafascynowane, zaintrygowane. Własne odbicie w lustrze może wywoływać różne skojarzenia i reakcje. W szczecińskim przedstawieniu przed ramą koła staje Leonora (Joanna Tylkowska-Drożdż), a po drugiej stronie w takiej samej sukni widzimy Ines (Sandrę Klarę Januszewską), która jest jej alter ego. Leonora opowiada swojej powiernicy o spotkaniu z trubadurem, w którym się zakochała. Obie są ubrane w te same suknie (najpierw krótkie czarne, później długie czerwone). Obie patrzą na siebie, ale Ines jest po drugiej stronie lustra, które przypomina też o tragicznej historii spalenia Cyganki i dziecka na stosie. Trauma trwa. Nie ma tu pięknego świata wyobraźni po drugiej stronie lustra jak w „Alicji w krainie czarów”. Jest smutek, tragizm i śmierć.

Joanna Tylkowska - Drożdż (Leonora) i Sandra Klara Januszewska (Ines) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku
Joanna Tylkowska – Drożdż (Leonora) i Sandra Klara Januszewska (Ines) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku

Walka o kobietę

Erotyczny trójkąt jest w przedstawieniu jednym z elementów napędzających dramatyczną akcję. Są tutaj dwaj silni mężczyźni, nieustępliwi i odważni. Leonora zakochała się w głosie Manrica (Trubadura – Dominika Sutowicza). Hrabia di Luna (Bartłomiej Misiuda) chce ją pojąć za żonę. W ciemności Leonora nie rozpoznała ukochanego Manrica i podeszła do hrabiego, co wywołało ciąg tragicznych wydarzeń. Manrico zostaje wyzwany przez di Lunę na pojedynek. Ta akcja wydaje się dość banalna jak z drugorzędnych romansów, więc trudno jest ją uwiarygodnić.

Żądza zemsty

Azucena z Cyganami siedzi przy ognisku. Leczy Manrica, rannego po pojedynku oraz opowiada swoją traumatyczną historię o śmierci matki i własnego syna na stosie. Niezabliźniona rana wywołuje żądzę zemsty. Azucena chce, aby Manrico pomścił śmierć jej matki, zabijając hrabiego. Ta historia kojarzy się z mitami. Na przykład w trylogii „Oresteja” Ajschylosa podążamy za ciągiem tragicznych wydarzeń. Królowa Klitajmestra morduje męża Agamemnona za to, że złożył w ofierze ich córkę Ifigenię. Królowa zabija także jego konkubinę Kasandrę. Syn Klitajmestry Orestes morduje matkę i jej obecnego męża Ajgistosa w zemście za śmierć ojca. W ostatniej części trylogii „Eumenidy” („Łaskawe”) odbywa się sąd nad Orestesem i bogini mądrości Atena uniewinnia go, ponieważ dostał rozkaz zamordowania matki od boga Apolla. Stał się więc narzędziem w rękach sił nadprzyrodzonych.

„Trubadur” w Szczecinie. Ewa Zeuner (Azucena) i Dominik Sutowicz (Manrico) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku
„Trubadur” w Szczecinie. Ewa Zeuner (Azucena) i Dominik Sutowicz (Manrico) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku

W „Trubadurze” mamy ludzi, którzy sami nakręcają machinę zła. Manrico, wezwany do zemsty przez Azucenę, chce zabić di Lunę, aby ratować ją przed śmiercią. W końcu razem trafiają do więzienia. Trubadur zostaje ścięty, a hrabia dowiaduje się po fakcie, że kazał zamordować własnego zaginionego brata. Leonora, która próbowała uwolnić z więzienia ukochanego trubadura, godzi się na ślub z hrabią, ale wcześniej zażywa truciznę, więc też umiera. Żądza zemsty spowodowała ciąg nieszczęść i doprowadziła wszystkich na skraj przepaści. Każdy z głównych bohaterów poniósł klęskę. Nie można w tak opowiedzianej historii zrzucić winy na bogów, Boga, Los. To ludzie sami wyzwalają w sobie zło, które niszczy kolejne istnienia. Jak to koło zatrzymać?

Muzyka i aktorstwo

Na scenie operowej w Szczecinie wystawiono „Trubadura” 170 lat po rzymskiej prapremierze. Orkiestra Opery na Zamku pod precyzyjną ręką Jerzego Wołosiuka zabrzmiała wyjątkowo pięknie. Warto również pochwalić świetnie śpiewające chóry – operowy oraz Akademicki im. prof. Jana Szyrockiego ZUT (przygotowanie – Małgorzata Bornowska). Udało się wybrnąć z wszystkich trudności, łącznie ze śpiewem za kulisami. Najlepszym solistą w spektaklu okazał się Dominik Sutowicz, bez problemu wykonujący całą partię i przekonujący od strony aktorskiej.

Joanna Tylkowska - Drożdż (Leonora) i Bartłomiej Misiuda (Hrabia di Luna) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku
Joanna Tylkowska – Drożdż (Leonora) i Bartłomiej Misiuda (Hrabia di Luna) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku

Nie można tego powiedzieć o Joannie Tylkowskiej-Drożdż, która w trakcie spektaklu śpiewała nierówno, choć w finałowym akcie pokazała pełnię swych możliwości. Ta partia jest jedną z najtrudniejszych w operach Verdiego, więc rzadko zdarza się osiągnąć w niej doskonałość. Wyraźnie przeszkadzały solistce buty (szpilki na cienkich obcasach) i długa czerwona suknia. Na przykład musiała wchodzić na schodki i schodzić z nich podczas śpiewania trudnej arii. Scena obrotowa była dla niej także trudnym wyzwaniem. Artystce nie udało się oddać temperamentu i charyzmy kobiety, o którą dwaj mężczyźni biją się na śmierć i życie. Libretto w tym nie pomaga, ale warto byłoby wykrzesać więcej aktorstwa i próbować zbudować trochę prawdy psychologicznej. Lepiej jest dopiero w finałowym akcie. Koturnowość tej postaci nie pomaga wejść odbiorcy do świata miłości i cierpienia.

Bartłomiej Misiuda jako di Luna śpiewał czysto i ma ładną barwę głosu. Stworzył wyrazistą postać ostrego, groźnego i despotycznego hrabiego w typie macho, choć były momenty, gdy ukazał też delikatniejsze oblicze. Ewa Zeuner w partii Azuceny była przekonująca. Jej postać nie jest demoniczna, wręcz przeciwnie – to nie Cyganka, wróżka, opętana wyłącznie żądzą zemsty. Jest czułą, kochającą Manrica i cierpiącą kobietą. Trauma sprzed lat sprawia jej nieustanny ból. Jej głos w średnicy i dolnych dźwiękach brzmiał dobrze. Nieco gorzej było z górnymi dźwiękami, zbyt mocnymi i z nieładną barwą.

Ewa Zeuner (Azucena) i Rafał Pawnuk (Ferrando) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku
Ewa Zeuner (Azucena) i Rafał Pawnuk (Ferrando) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku

W pierwszym akcie dobrze śpiewał partię Ferranda Rafał Pawnuk, opowiadając nam mroczną historię rodu di Luna. Sandra Klara Januszewska z niezwykłym wdziękiem i subtelnością oraz plastycznością ruchów stworzyła postać Ines. Jej symboliczna śmierć na schodkach i ramie koła przed śmiercią Leonory robiły wielkie wrażenie. Wspaniale zabrzmiał tercet w ostatnim akcie (Leonora, Manrico, Azucena – „Ha quest’infame amor venduto”).

Nie ma w tym spektaklu czterech wybitnych głosów, które w pełni oddałyby piękno i wszystkie niuanse trudnej partytury, ale orkiestra i chóry wypełniły swoje zadanie znakomicie. Dobrze też sprawdził się balet, który dyskretnie budował atmosferę poszczególnych scen. Kostiumy zaprojektowane przez Mateusza Stępniaka pokazały tłum jako plemię. Nie ma tu tradycyjnych Cyganów, wśród których zwłaszcza kobiety lubią ubierać się kolorowo, z dodatkiem błyszczącej biżuterii. Rozumiem, że nie chciano tu cepelii, ale mało było w spektaklu kolorów. Mieliśmy czerń, szarość, czerwień i złoto (rodzina di Luny). Czarny kostium dla Leonory nie był udany (krótka sukienka jak dla baletnicy), bardziej pasowałby do komedii niż tragedii.

Joanna Tylkowska - Drożdż (Leonora) i Dominik Sutowicz (Manrico) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku
Joanna Tylkowska – Drożdż (Leonora) i Dominik Sutowicz (Manrico) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku

Oprócz koła warto zwrócić uwagę na świetne wykorzystanie w scenografii podestu, który krył więzienne cele. Gwałtowny finał spektaklu pozostawia widza w osłupieniu, że ludzie mogli doprowadzić do takiej tragedii. Można odnieść wrażenie, że mityczne boginie zemsty – Erynie krążą wśród tłumu i rozniecają płomień nienawiści. Kiedy to się skończy?

reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img

Również popularne