REKLAMA

Puccini ze studentami w Warszawie, Łodzi i w Operze Śląskiej

Dwie części Pucciniowskiego tryptyku: „Suor Angelica” i „Gianni Schicchi” zostały wystawione z udziałem studentów wydziałów wokalnych uczelni muzycznych Warszawy i Katowic. Spektakl UMFC w reżyserii Ewy Rucińskiej prezentowany był podczas Festiwalu Pucciniowskiego w Teatrze Wielkim w Łodzi, w grudniu na scenie Opery Śląskiej w Bytomiu pokazano produkcję Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach przygotowaną przez Michała Znanieckiego.

Michał Znaniecki wyreżyserował w Operze Śląskiej premierę dwóch jednoaktówek Giacomo Pucciniego „Suor Angelica” i „Gianni Schicchi”. Był to spektakl studentów Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach. Do tryptyku zabrakło „Płaszcza”.

Trzy jednoaktówki Pucciniego miały światową premierę w Metropolitan Opera w 1918 roku (partię Talpy w „Płaszczu” śpiewał wspaniały bas Adam Didur, założyciel Opery Śląskiej w 1945 roku!). W Katowicach grano dwie jednoaktówki Pucciniego w 1929 roku.

Polskiej prapremiery tryptyku doczekaliśmy się dopiero w 1980 roku w Teatrze Wielkim w Poznaniu, w reżyserii Janusza Nyczaka. Zmiana pięknych dekoracji Jerzego i Michała Kowarskich z pierwszego na drugi akt trwała 45 minut, z drugiego na trzeci – pół godziny! W „Płaszczu” na scenie była prawdziwa woda (udająca Sekwanę), a w „Siostrze Angelice” pojawił się żywy osioł, który skutecznie zaburzył liryzm akcji. Może to wystraszyło kolejnych realizatorów i dyrektorów… Problem również polega na tym, że melomani zwykle wybierają się chętniej na kilkuaktowe opery niż „składanki”.

„Suor Angelica”. Scena zbiorowa © Rafał Kazanecki |UMFC
„Suor Angelica”. Scena zbiorowa © Rafał Kazanecki |UMFC

„Gianni Schicchi” był prezentowany w operach w Warszawie (1926), Krakowie (1963, 2018), Wrocławiu (1964), Poznaniu (1980), Bytomiu (1986), Bydgoszczy (1992), Warszawie (2014) i Szczecinie (2019). Jednoaktówkę zrealizowano jako spektakl dyplomowy w Akademii Muzycznej w Gdańsku (1988) i Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie (2022). Z kolei „Siostra Angelica” była wykonywana tylko w Teatrze Wielkim w Poznaniu w 1980 roku, a potem w Akademii Muzycznej w Katowicach w reżyserii Wiesława Ochmana (2011) i dwukrotnie na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina (2013, 2022). Podobno rewelacyjna w roli Angeliki w warszawskiej wersji z 2013 roku była Adriana Ferfecka, w co nie wątpię, ponieważ podziwiam tę śpiewaczkę, która robi międzynarodową karierę.

„Gianni Schicchi”. Scena zbiorowa © Rafał Kazanecki |UMFC
„Gianni Schicchi”. Scena zbiorowa © Rafał Kazanecki |UMFC

Obejrzałem warszawski spektakl w 2022 roku w Sali Młynarskiego. Niestety Opera Narodowa nie uznała za stosowne informować o tym wydarzeniu, mimo iż była to koprodukcja z UMFC. Połączenie dwóch jednoaktówek w Warszawie udało się. Wzruszyła mnie bardzo „Suor Angelica”, a „Gianni Schicchi” był zagrany w sposób zabawny jak należy. Spektakl sprawnie wyreżyserowała Ewa Rucińska, a znakomicie poprowadził orkiestrę Rafał Janiak, który obecnie jest dyrektorem artystycznym Teatru Wielkiego w Łodzi oraz prorektorem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina.

Niedawno to przedstawienie zostało zaprezentowane w Teatrze Wielkim w Łodzi w ramach Festiwalu Pucciniowskiego. W obsadzie wybijali się: Wioleta Sędzik jako Angelica, śpiewająca urzekającym ciemnym mezzosopranem Zuzanna Nalewajek w roli jej okrutnej Ciotki oraz rewelacyjny aktorsko Mateusz Michałowski jako Gianni Schicchi w hawajskiej koszuli, śpiewający wspaniałym barytonem i zabawnie przechodzący w falset. Sceny pantomimiczne nawiązywały – choć nie wprost – do długiej włoskiej tradycji commedii dell’arte. Aktorzy – śpiewacy pokazywali różne typy ludzkie w krzywym zwierciadle. W pierwszym akcie scena tonęła w bieli i zwracała uwagę wspaniała reżyseria świateł. W drugim akcie była zamierzona graciarnia jak w teatralnym magazynie. Scenografię zaprojektowała Elżbieta Tolak.

„Siostra Angelica” w reżyserii Michała Znanieckiego w Operze Śląskiej w Bytomiu. Scena zbiorowa © Karol Fatyga
„Siostra Angelica” w reżyserii Michała Znanieckiego w Operze Śląskiej w Bytomiu. Scena zbiorowa © Karol Fatyga

Z przyjemnością po raz kolejny zobaczyłem dwie jednoaktówki Pucciniego, tym razem w Operze Śląskiej w Bytomiu na premierze tuż przed świętami Bożego Narodzenia 2024 roku. Michał Znaniecki znany jest z tego, że nie cierpi na brak pomysłów. Reżyseruje spektakle, którymi jedni widzowie są zachwyceni, inni grymaszą na nadmiar inwencji, niektórzy krytykują oświetlenie (gdy twarze śpiewaków czasami toną w ciemności). Akcja jego przedstawień zwykle toczy się wartko. Znaniecki umiejętnie zwraca uwagę na drugi i trzeci plan. Każdy z artystów musi wypełnić swoją rolę, nawet epizodyczną, aby nie stał na scenie jak słup soli, lecz miał odpowiednie do sytuacji działania i reakcje. W tym kontekście współpraca z tak doświadczonym reżyserem studentów Akademii Muzycznej w Katowicach jest nie do przecenienia. To zasługa dziekan Wydziału Wokalno-Aktorskiego prof. Ewy Biegas, która ściągnęła tego niezwykle zajętego reżysera do stolicy Górnego Śląska.

„Siostra Angelica” w reżyserii Michała Znanieckiego w Operze Śląskiej w Bytomiu. Scena zbiorowa © Karol Fatyga
„Siostra Angelica” w reżyserii Michała Znanieckiego w Operze Śląskiej w Bytomiu. Scena zbiorowa © Karol Fatyga

Przyznaję, że zamarłem, kiedy usłyszałem przekleństwa przed odsłonięciem kurtyny w Operze Śląskiej. Przez chwilę byłem zdezorientowany, miałem wrażenie, że coś się stało za kulisami. Dochodziły do nas krzyki i jakieś – nie do końca zrozumiałe – teksty. Sytuacja nieco się wyjaśniła, gdy zobaczyliśmy na scenie dziewczyny, znęcające się nad jedną z nich. Zostały ubrane w dresy, które zniekształciły ich figury i sprawiły, że zostały pozbawione erotyzmu, z wyjątkiem jednej, która udawała taniec na rurze. Akcja została przeniesiona z klasztornej celi do jakiegoś miejsca odosobnienia. Nie wiadomo, czy jest to szpital dla obłąkanych, poprawczak czy cela więzienna. Każda z tych kobiet ma jakiś problem. Mogą to być osoby, które próbowały popełnić samobójstwo, narkotyzowały się, usunęły ciążę, uprawiały nierząd, kradły, mordowały… Przypomniał mi się musical „Chicago” Boba Fosse’a, Freda Ebba i Johna Kandera oraz rewelacyjny film Roba Marshalla, nagrodzony sześcioma Oscarami. Tam również były więźniarki, ale jak ubrane (lub rozebrane)!

Michał Znaniecki tłumaczył, że nie chciał ubrać dziewczyn w habity, aby mogły się swobodnie poruszać na scenie. Taka motywacja mnie nie przekonuje. W warszawskim spektaklu z 2022 roku były habity, a choreografia stworzona przez Ilonę Molkę robiła duże wrażenie. Tutaj więcej było kopania, rzucania się na podłogę, choroby sierocej i chaotycznego biegania. Jednym słowem zabrakło mi pracy choreografa, a szkoda, zwłaszcza że w Akademii Muzycznej w Katowicach działa Zakład Tańca, zatrudniający około 30 wykładowców.

Jana Margova (Angelica) i Wiktoria Wojdyła (Ciotka Księżna) © Karol Fatyga
Jana Margova (Angelica) i Wiktoria Wojdyła (Ciotka Księżna) © Karol Fatyga

Jednak po chwilowej irytacji zacząłem wciągać się w historię siostry Angeliki. Obejrzałem dwa spektakle. W pierwszym wystąpiła w głównej roli Jana Margova, w drugim – Monika Radecka. Obie śpiewaczki mnie wzruszyły i zaprezentowały się znakomicie, zarówno od strony wokalnej, jak i aktorskiej. Stworzyły jednak odmienne role, co świadczy o indywidualnym podejściu i swobodzie reżysera, który nie starał się na siłę tworzyć klonów na scenie. Jana Margova była bardziej skupiona, przeżywająca swoje cierpienie wewnątrz. Z kolei Monika Radecka bardziej poruszała się po scenie, jakby nie mogła znaleźć swojego miejsca, jakby dusiła się w tej klaustrofobicznej przestrzeni. Jej głos wyróżniał się na tle innych śpiewaków i był w tym spektaklu najlepszy. Aria „Senza mamma” wywołała moje wzruszenie do łez i ciarki na całym ciele. Bez mamy, dziecino, umarłeś. Twoje usta zbladły bez moich pocałunków, zimne… Kiedy będę mogła cię zobaczyć w niebie? Mów do mnie, kochanie. To było wykonanie na europejskim poziomie, pełne niesamowitych emocji, a równocześnie odsłaniające precyzję, skalę i bogactwo brzmieniowe sopranowego głosu Moniki Radeckiej, która w ciągu najbliższych lat będzie mogła sięgać po takie partie jak Halka czy Madame Butterfly.

Monika Radecka (Angelica), Elżbieta Świerad- Ślusarczyk (Ciotka Księżna) i Petra Banova (Przeorysza) © Karol Fatyga
Monika Radecka (Angelica), Elżbieta Świerad- Ślusarczyk (Ciotka Księżna) i Petra Banova (Przeorysza) © Karol Fatyga

Moją uwagę w „Suor Angelice” zwróciły także Wiktoria Wojdyła oraz Elżbieta Świerad- Ślusarczyk, choć partia Ciotki nie była idealna dla ich głosów. Wiktoria wypadła wokalnie lepiej, stworzyła rolę demonicznej krewnej, z kolei Elżbieta dodała do tej postaci ciekawy odcień empatii. Zwykle Ciotka Księżna bywa przedstawiana jednowymiarowo niemal jak Cruella De Mon. Tutaj skłania do refleksji: ona dba o dobro rodziny i nie zamordowała syna Angeliki. Cierpi z powodu jego śmierci i dlatego przyjechała odwiedzić swoją krewną, aby częściowo wytłumaczyć swoje postępowanie. Finał spektaklu poruszył mnie niesamowicie nie tylko dzięki postaci Angeliki i jej kilkuletniego syna, ale także za sprawą wspaniale śpiewającego chóru, przygotowanego przez Krystynę Krzyżanowską-Łobodę.

„Gianni Schicchi” w reżyserii Michała Znanieckiego w Operze Śląskiej w Bytomiu. Scena zbiorowa © Karol Fatyga
„Gianni Schicchi” w reżyserii Michała Znanieckiego w Operze Śląskiej w Bytomiu. Scena zbiorowa © Karol Fatyga

„Gianni Schicchi” należał do Kacpra Kostrzewskiego w pierwszym dniu i Martina Filipiaka – w drugiej odsłonie. Obaj śpiewacy dysponują bardzo ciekawie brzmiącym barytonem i obaj mają wyjątkowy talent aktorski. Skupiali uwagę od pierwszej do ostatniej minuty. Pozostali artyści idealnie byli z nimi zgrani jak jedna wielka rodzina, która zna wszystkie swoje zalety i słabości.

Kacper Kostrzewski (Gianni Schicchi) i Paulina Makarowska (Lauretta) © Karol Fatyga
Kacper Kostrzewski (Gianni Schicchi) i Paulina Makarowska (Lauretta) © Karol Fatyga

Tutaj ruch sceniczny był bardziej przemyślany. Niektóre sceny przypominały mi sytuacje z musicalu „Rodzina Addamsów” Andrew Lippy czyli makabrycznej komedii ze śmiercią i upiorami w tle. Fantastyczny był pomysł z manekinem zmarłego wuja, wrzuconym do lodówki oraz oderwaną trupią ręką, którą Gianni Schicchi straszył rodzinkę, aby trzymała w tajemnicy planowane oszustwo, związane z dyktowaniem fałszywego testamentu. Jak wiadomo, Gianni przechytrzył wszystkich. Sytuacja, kiedy wściekli członkowie rodziny ogołocili jego dom z obrazów i różnych innych cennych przedmiotów, wywoływała salwy śmiechu na widowni. Przypominała jednak, że w wielu rodzinach to może się wydarzyć.

Martin Filipiak (Gianni Schicchi) i Jinyu Liu (Lauretta) © Karol Fatyga
Martin Filipiak (Gianni Schicchi) i Jinyu Liu (Lauretta) © Karol Fatyga

Jinyu Liu i Paulina Makarowska w roli Lauretty zaśpiewały czysto, ale zabrakło romantycznej frazy, choć i tak wywołały burze oklasków po zaśpiewaniu operowego przeboju, jakim jest niewątpliwie „O mio babbino caro”. Stworzyły dobre role dziewczyn udających skromność, a w gruncie rzeczy dbających o swoje interesy.

Spektakl „Gianni Schicchi” został świetnie wyreżyserowany i zagrany jak typowa farsa z mnóstwem gagów i zabawnych qui pro quo. Scena z notariuszem Bernardem Stawarzem i towarzyszącymi mu świadkami była wręcz mistrzowska. Również Łukasz Miarka jako Medyk spisał się wspaniale. Ciekawym pomysłem było rozbudowanie epizodycznej roli Gherardina, w której wystąpił Augustyn Kozłowski. Przypominał szalonego Arlekina z commedii dell’arte, uwielbiającego robić psikusy.

„Gianni Schicchi” w reżyserii Michała Znanieckiego w Operze Śląskiej w Bytomiu. Scena zbiorowa © Karol Fatyga
„Gianni Schicchi” w reżyserii Michała Znanieckiego w Operze Śląskiej w Bytomiu. Scena zbiorowa © Karol Fatyga

Bardzo dobrze spisała się Ukraińska Orkiestra Symfoniczna NADIIA pod dyrekcją Jurka Dybała. Zdarzyło się kilka drobnych potknięć, ale generalnie spektakl był pięknie zagrany i trudna orkiestracja Pucciniego wybrzmiała jak należy.

reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img
reklamaspot_img

Również popularne