Olaf Jackowski: Jak rozpoczęła się Pana znajomość z Marią Fołtyn?
Marcin Bronikowski: Marię Fołtyn poznałem w połowie lat 80. XX w., gdy byłem jeszcze uczniem klasy trąbki słynnego Liceum Muzycznego im. Karola Szymanowskiego w Warszawie. Wtedy za namową wielkiej polskiej śpiewaczki Jadwigi Dzikówny-Miller zaczynałem swoją przygodę ze śpiewem operowym. Dzięki znajomym dostąpiłem zaszczytu spotkania z wielką Marią Fołtyn, autorytetem w dziedzinie wokalistyki i reżyserii operowej, w jej warszawskim mieszkaniu przy ulicy Inflanckiej. Była bardzo ciekawa, jak przebiegają moje pierwsze lekcje śpiewu u Jadwigi Dzikówny-Miller i mimo, że obie Panie nie darzyły się wielką sympatią (całe wokalne życie rywalizowały ze sobą, bo były obsadzane w tych samych rolach), to Maria ceniła Jadwigę jako śpiewaczkę i pedagoga. Przyjęła mnie bardzo serdecznie i od razu przypadliśmy sobie do gustu.
Po zakończeniu szkoły średniej wyjechał Pan na studia do Bułgarii.
Postanowiłem wyjechać na studia śpiewu operowego i aktorstwa do Konserwatorium Muzycznego w Sofii (obecnie Akademia Muzyczna). Obie Panie z entuzjazmem przyjęły tę decyzję, obie śpiewały bowiem w Bułgarii i były zachwycone tamtejszą szkołą wokalną. Trafiłem tam zresztą na świetnego pedagoga – profesora Rusko Ruskova, śpiewaka operowego (basa buffo), który podczas II edycji Konkursu Moniuszkowskiego w Warszawie na zaproszenie Marii Fołtyn był członkiem Jury. Przed wyjazdem do Bułgarii Maria zaprosiła mnie do udziału w – wówczas amatorskim – Konkursie Moniuszkowskim w Kudowie Zdroju. Mogłem tam przyjrzeć się jej talentom organizatorskim i menadżerskim, które miała we krwi. To był rok 1987 i pamiętam, że na ówczesny Festiwal Moniuszkowski zaprosiła śpiewaków z Kuby, aby po hiszpańsku zaśpiewali „Parię” Stanisława Moniuszki. Było to wydarzenie bez precedensu, a ja byłem pod wielkim wrażeniem tego, co usłyszałem. Miałem też okazję poznać wielkie gwiazdy ówczesnej polskiej sceny operowej, które tłumnie przybyły na zaproszenie Marii do Kudowy. Były to takie nazwiska, jak: Hanna Rumowska-Machnikowska, Wanda Wermińska, Halina Słonicka, Barbara Zagórzanka, Ryszarda Racewicz, Andrzej Hiolski, Bogdan Paprocki, Kazimierz Pustelak, Edmund Kossowski czy Bernard Ładysz. Byli też Wanda i Kazimierz Wiłkomirscy oraz Witold Rudziński. Zdobyłem tam III nagrodę, którą otrzymałem z rąk Marii Fołtyn i było to dla mnie wielkie wyróżnienie.

A już pięć lat później, zaraz po zdaniu dyplomu w 1992 roku wziął Pan udział w I Konkursie Wokalnym im. Stanisława Moniuszki w Warszawie.
Pierwsza edycja konkursu organizowanego przez Marię Fołtyn odbywała się w warszawskiej Filharmonii Narodowej. Od tamtego konkursu wiele nazwisk z mojego pokolenia zaczęło liczyć się w operowym świecie w Polsce i za granicą, że przytoczę tylko kilku moich przyjaciół: Małgorzatę Walewską, Dorotę Radomską, Adama Zdunikowskiego czy Ulę Kryger. Wśród członków Jury były takie sławy, jak Teresa Żylis-Gara (z którą również przyjaźniłem się do jej śmierci), Wiesław Ochman, Andrzej Hiolski i Bernard Ładysz. Ku mojej wielkiej radości zdobyłem III nagrodę w kategorii głosów męskich (ex aequo z Adamem Zdunikowskim). Byłem przecież świeżo po studiach i aż tak wielkiego wyróżnienia nie spodziewałem się!
Czy to właśnie w tamtym okresie Pana znajomość z Marią Fołtyn przerodziła się w przyjaźń?
Od tamtej pory miałem stały kontakt z Marią. Bywałem u niej często, czasami pomagając w załatwianiu niezbędnych spraw codziennych, bo jej gosposia Helenka, nie była w stanie dać sobie rady ze wszystkim – była analfabetką, pochodziła z okolic Ustrzyk Górnych. Byłem też wiele razy zapraszany przez Marię do udziału w różnych koncertach moniuszkowskich w kraju i za granicą, m.in. w Szwecji, Niemczech czy nawet na Białorusi, gdzie zwiedzaliśmy rodzinne miejsce Moniuszki w Ubielu. W każdej z tych podróży osobą dowodzącą i „głównym VIP-em” była oczywiście Maria Fołtyn.

Jaka była Maria Fołtyn?
Była bardzo charyzmatyczną śpiewaczką o pięknym, wręcz seksualnie brzmiącym głosie, dla której bardzo ważną rzeczą była gra sceniczna. Ona nie grała ról, ona była Toską czy Halką. Miała dość trudny, konfliktowy charakter. Uważała, że nie ma rzeczy niemożliwych i wszystko da się załatwić. Aby osiągnąć swoje cele, pukała do drzwi ministrów, marszałków, premierów czy prezydentów, w większości przypadków uzyskując atencję, respekt i osiągając cele, które miała zaplanowane. Bardzo chciała, żeby Moniuszko był bardziej znanym polskim kompozytorem niż Fryderyk Chopin i usilnie do tego dążyła. Mówiono o niej „wdowa po Moniuszce”, ale misję miała piękną i w dużej mierze udało jej się wypromować Moniuszkę nie tylko w Polsce, ale i właśnie na świecie. W niektórych przypadkach udawało jej się to świetnie i pokazywała jego dzieła w najdalszych zakątkach świata, jak Brazylia, Kuba czy USA. Po latach, śpiewając dzieło innego polskiego kompozytora w Brazylii, „Króla Rogera” Karola Szymanowskiego, podszedł do mnie starszy, dystyngowany Brazylijczyk i podzielił się wrażeniami po wysłuchaniu 40 lat temu „Halki” Stanisława Moniuszki. To tylko zasługa Marii, że o tym wydarzeniu pamiętano.

Pamięta Pan jej ostatnie lata życia, gdy wycofała się już z działalności artystycznej?
Ostatnie lata spędziła w Skolimowie, gdzie ją odwiedzałem. Opowiadała mi wówczas o swoich rolach i taktykach reżyserskich, a także o podróżach i o tym, czego nie zdołała zrealizować. Wspominała swoją ukochaną matkę Paulinkę (jak o niej czule mówiła), którą opiekowała się aż do śmierci. Była już bardzo słaba. Odeszła po udarze 2 grudnia 2012 roku, a jej pogrzeb na warszawskich Powązkach przyciągnął tłumy, które żegnały tę wybitną śpiewaczkę, reżyserkę operową, osobę z charyzmą i mocnym charakterem.
Tallinn (Estonia), 26 stycznia 2024 roku
Serdecznie dziękujemy Juliuszowi Multarzyńskiemu za udostępnienie archiwalnych i niezwykle unikalnych zdjęć z I Konkursu Moniuszkowskiego w 1992 roku.
Wywiad z Marcinem Bronikowskim i jego opowieść o Marii Foltyn można przeczytać też na portalu Maestro.